Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dawidoff

Użytkownik
  • Postów

    47
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Dawidoff

  1. Z tego co wiem, to metoda analityczna, jak i cała psychoanaliza, bywa gnojona przez część światka nauki psychologii i psychiatrii, jak i samej filozofii. Też mam podobne zdanie co Ty, zresztą... zacząłem szperać po forach i w cholerę ludzi tak ma, a często deklarują się jako szczęśliwi narzeczeni czy małżonkowie. To mnie troszkę uspokoiło, niemniej, ten sen troszkę zgnoił mnie na resztę dnia. Dobry ktoś rzucił przykład: "ostatnio miałem sen zoofilski ze swoim psem. Czy to znaczy, że jestem zoofilem? Nieeee, wręcz przeciwnie, kobiety mi w głowie. Natomiast, fakt, sen okropny :/". Co to psychoterapii - idę jutro pierwszy raz.
  2. Siema, Dzisiaj obudziłem się z lękiem (także gorszy dzień), potem jeszcze na chwilkę dosłownie zasnąłem i śniła mi się inna dziewczyna z którą uprawiałem seks. Nie była to jakaś kiedykolwiek przeze mnie dziewczyna pożądana, właściwie dawno temu straciłem z nią kontakt, ale mam taki strach, lęk, niepokój i poczucie winy, że masakra. Nie chcę i nie chciałem takiego snu, a naprawdę nie z inną laską... Miewaliście tak? W ogóle, jak u Was? U mnie, poza tym snem, ostatnio było dobrze, wczorajszy dzień do południa był troszkę gorszy, poniedziałek też troszkę parszywy. Ale i tak notuję ogólną poprawę.
  3. Siema, ja mam na razie na zmianę, jeden dzień lepszy, drugi gorszy, ale mam wrażenie, że już powoli wiem, jak się z tą parszywą hydrą obchodzić (z drobną pomocą Asertinu). W przyszły czwartek pierwsze spotkanie z psychoterapią, zobaczymy, czy się przekonam, czy nie. A dzisiaj - kozacki dzień :). Cały dzień z dziewczyną, spacer, filmik i w ogóle. Też pomaga mi ostatnio to, że dziewczyna się troszkę pochorowała, więc budzą się takie opiekuńcze instynkty - a to zrobić jakieś zakupy, a to pogłaskać, a to przytulić, a to naczynia umyć... I fakt, wyrozumiała moja kobieta jest strasznie. Generalnie, ma po prostu w dupie tą chorobę coraz bardziej, twierdzi, że lada moment to pokonamy i nie należy się tym przejmować. Na początku, straszny szok, płacz, smutek - gdy powiedziałem jej o tych wątpliwościach. A teraz to już nawet momentami sobie dworujemy (np. po asertinie czasem się czuje lekko skołowaciały, to śmieje się ze mnie, czy jej zaraz nie walnę na odlew jakąś siekierą przez głowę jak w różnych horrorach o psychopatach ). A w trudniejszych chwilach stawia do pionu. I tak powinno być :). W takich chwilach jak dzisiaj, czuję, że nie ma szans, bym się tym nerwom podporządkował, nie ma szans, bym tym wątpliwościom dał się pokonać. Co do opracowań naukowych - fakt, po angielsku i francusku można znaleźć sporo o tym, po polsku nie znalazłem właściwie nic o "relationship ocd". Są dwie możliwości: - albo nasza psychiatria i psychologia jest w głębokiej komunie i regresie, - albo to po prostu próba wyłudzenia od wielu ludzi, mających przejściowe kryzysy w związkach, pieniędzy na terapie. Myślę, że prawda leży troszkę po środku. Głębokie przemiany, które obserwujemy w ostatnim półwieczu w Europie jak i za Wielką Wodą, szczególnie w kwestiach społecznych i stylu życia, powodują, że stres dotyka coraz rozleglejszych dziedzin naszego życia. Także uczuć. A i trochę na zachodzie, że tak powiem, stworzyło się "cipowate" społeczeństwo, które gorzej znosi porażki i stresy. Pewnie, jest dużo wyjątków, gdy ktoś "cipowaty" zwyczajnie nie jest, a po prostu obciążenia psychiczne są za duże. Ale zobaczmy też, że w Afryce czy Azji jakoś ludzie sobie radzą z większymi traumami (brak żywności, wody), przy dalece gorszych standardach medycznych, że nie wspomnę o opiece psychoterapeutycznej. I tutaj pojawia się kwestia, czy przedstawiciele współczesnej medycyny nie przesadzają za bardzo, przypisując pewnym sytuacjom w życiu człowieka desygnatu "choroba" (w naszym wypadku - ZOK, czy też domniemywany przez ROCD), celem np. dalszego rozkręcania psychoterapeutycznego i farmaceutycznego biznesu? "Entia non sunt multiplicanda praeter necessitatem" - chciałoby się przywołać słowa klasyka, które często pojawiają się na moich studiach. Miłość, co do zasady, to przecież uczucie zmienne, bynajmniej stałe, kształtuje się i przybiera różnorakie formy w określonych ramach czasowych, namiętność z czasem powolutku będzie wygasała, a będzie zwiększało się zaufanie, przywiązanie i kupa innych pobocznych, naprawdę fajnych uczuć - choć to też zależne oczywiście od ludzi, których uczucie łączy. Może, po prostu, ten cały i strasznie brzmiący ROCD, to pewien wycinek tej ewolucji, tylko że część osób jakoś to tak trudniej przechodzi? Być może, jest to też swoista próba dla uczucia, gdzie rzucana jest w twarz rękawica, którą, wydaje mi się, w dzisiejszym zachodnim społeczeństwie mało kto podejmuje (patrząc choćby na statystyki rozwodów wśród młodych małżeństw). Chwała ludziom, którzy za te uczucia walczą, tak jak my tutaj :). Dobra, nieistotne, to takie osobiste przemyślenia, może komuś pomogą zastanowić się nad tym wszystkim :).
  4. Wiem, że warto, nie poddam się tej szmacie - nerwicy :). Aczkolwiek, dosyć to męczy. Asertin 50 mg wziąłem dzisiaj ostatnią tabletkę z opakowania, prócz tego nie biorę dosłownie nic. Asertin 100 zaczynam od jutra. Do tej pory gorsze dni przeplatały lepsze, mam nadzieję, że teraz poczuję mocniejszą poprawę.
  5. Tak, to raczej na pewno skutki uboczne. Biorę Asertin 50, i pierwszy tydzień to pod tym względem koszmar był: bóle brzucha, rzadka kupa, zawroty głowy, poczucie derealizacji... Przez moment nawet czułem, że mi się pogorszyło troszkę. Dobiję za niedługo do 4 tygodnia, koło 2 tygodnia zaczęły mi te skutki mijać, aczkolwiek dalej np. odczuwam senność. I kondycja psychiczna też ciut lepsza, choć nie taka, jakbym jeszcze chciał (po prostu, 2-3 dni kiedy czuję się naprawdę okej przeplataj dzień katastrofalny). Kolega z tego forum pisał, że potrzeba 4-12 tygodni na to, by leki pokazały swoje całe spektrum możliwości - także, cierpliwości :).
  6. Ogólnie, trzyma mnie tak mocniej od miesiąca. Na początku, (czyli koniec lutego) myśli rozwalały mi czaszkę, pierwszy tydzień i troszkę kolejnego to była istna katorga. Choć i tak czuję, że troszkę jakbym to bardzo powolutku przełamywał. Dzisiaj, co prawda, był dużo gorszy dzień (poryczałem się siedząc w łóżku), ale przynajmniej jest już tak, że nie trwa to non stop, jest jednodniowa, czasem dwudniowa remisja (ale nie zupełna, bo czasem mnie coś tam "ukłuje", ale staram się to jakoś zagłuszać) - w każdym bądź razie, cieszę się wtedy rozmową i towarzystwem z ukochaną :). Dużo mi daje np. rozmowa telefoniczna z nią, która strasznie, nie wiedzieć czemu, wycisza lęk i natręctwa, staramy się gadać o jakichś normalnych rzeczach. Dzisiaj nam zleciało półtorej godziny :). Także, porównując swój stan sprzed miesiąca, jest lepiej, choć nie idealnie. Wciąż się łudzę, że zgaszę to wszystko farmakologią, siłą woli, staram się zająć innymi rzeczami, żeby się nie pogrążać w tym bagnie. Myślę, że można swój umysł zaprogramować, jeśli się zacznie działać odpowiednio wcześnie. Samemu. Powolutku pewne złe rzeczy, które mnie trapiły w związku (np. paniczny, irracjonalny lęk o ukochaną, który objawia się nawet pomimo moich dziwnych natrętnych wątpliwości itd.) odwracać, gasić. Pewne swoje niedobre przyzwyczajenia. Aczkolwiek, chcę spróbować psychoterapii, przynajmniej kilka spotkań (szczerze, nigdy nie wierzyłem troszkę w te metody i dalej jestem do nich mocno sceptyczny) - może dostanę jakieś drogowskazy? Na razie kiepsko to idzie, na NFZ naprawdę ciężko, a, jak już pisałem wcześniej, na prywatnego mnie nie stać. Czekam więc na działanie Asertinu i staram się te myśli troszkę zlewać - są, pewnie jeszcze jakiś czas będą, ale liczę, że w końcu odejdą. Warto dodać, że przed tym atakiem myśli, który skierował się na moją ukochaną, jakieś półtora roku temu, miałem straszny atak lęków i natręctw, który utrzymywał się z dwa miesiące. Nie potrafiłem usiedzieć na zajęciach i najlepsze było dla mnie łóżko i przykrycie kołdrą. Wcześniej, nie przypominam u siebie podobnych ataków, które w taki sposób dezorganizowały by mi życie. Właściwie przez ten ostatni rok był okej, poza tym, że byłem bardzo zestresowany trudnymi egzaminami (do letniej sesji, żebym mógł się dobrze przygotować, musiałem przeczytać jakieś 3 500 stron książek i kodeksów) jak i sytuacją w domu (tata stracił pracę). Ostatnie pół roku było też okej, tylko że ciągłe rycie do najtrudniejszego egzaminu na studiach, po kilkanaście godzin dziennie. 2 miesiące permanentnego stresu. Tak myślę, że może właśnie te studia, cały ten stres, zaprowadził mnie koniec końców do tych natręctw. Ta nerwica ma chyba tak, że lubi uderzać w to, co najważniejsze dla człowieka, a żeby mu nie było za dobrze :). -- 31 mar 2014, 21:45 -- Dodam dla uściślenia, że lęki dotyczyły zupełnie innej sfery - zdrowia. Raki, tętniaki, wady serca (non-stop wsłuchiwałem się w serce, które przeraźliwie kołotało - oczywiście, nic mi nie było, tylko nerwy)... Dzisiaj, te myśli już potrafię wygłuszyć. I żadnej psychoterapii nie potrzebowałem. Wystarczyło kilka wizyt u lekarza, troszkę waleriany, afobamu... I jakoś odeszło. Poznałem też kilka przypadków znajomych, a także ze swojej rodziny, gdzie obyło się bez psychoterapii - co prawda, głównie te osoby są teraz na lekach, ale po kilku miesiącach katuszy, kiedy leki się rozpędziły, lęki, depresje i natręctwa od nich odeszły. Część znanych mi osób, które podjęły psychoterapię, psychoterapeuta po prostu wkurzał. Nie wiem, wydaje mi się, że dużo zależy od osoby. Każdy jest totalnie indywidualnym tworem. Osobiście, poszedłbym teraz z czystej ciekawości (i pewnie tak niedługo zrobię), bardziej jednak ufam lekom i osobistej przemianie, zmianie trybu życia.
  7. Witam, ktoś mógłby polecić jakiś ośrodek, gdzie psychoterapia jest refundowana przez NFZ i nie trzeba długo czekać? Dzwoniłem na Podwale, ale tam trzeba czekać pół roku...
  8. Witam, ktoś mógłby polecić jakiś ośrodek, gdzie psychoterapia jest refundowana przez NFZ i nie trzeba długo czekać? Dzwoniłem na Podwale, ale tam trzeba czekać pół roku...
  9. Też tak macie, że lepiej się czujecie z drugą połówką w miejscach które znacie (np. mieszkanie jej/jego lub Wasze) a w innych gorzej? W ogóle, też Wam się nasilają jakoś lęki czasem tak, że najlepiej to byście nie wychodzili z łóżka, a na myśl o podróży włącza się jakiś lęk?
  10. Też tak macie, że lepiej się czujecie z drugą połówką w miejscach które znacie (np. mieszkanie jej/jego lub Wasze) a w innych gorzej? W ogóle, też Wam się nasilają jakoś lęki czasem tak, że najlepiej to byście nie wychodzili z łóżka, a na myśl o podróży włącza się jakiś lęk?
  11. Dokładnie, jak się mocniej przytulę ukochaną to jest duuuuużo lepiej :). Trochę trzeba tak działać, by nerwicy robić na złość i przynajmniej starać się blokować myśli (tak mi się przynajmniej wydaje po miesiącu walki, chociaż wiem, że to czasem trudne i czasem daje efekt odwrotny do zamierzonego...), na pewno nie wolno się temu poddawać. Jestem co prawda na początku walki z tym, lekarz mi powiedział też bardzo ważne słowa: "żeby nie epatować tym przed partnerką, bo to może zniszczyć związek - powiedzieć raz co mnie trapi i starać się o tym mówić najrzadziej przy niej - bo przede wszystkim to walka w mojej głowie, zupełnie bez jej winy". A reszta to codzienna walka i samodoskonalenie :).
  12. Dawidoff

    SSRI-temat ogólny

    Rozumiem, dzięki wielkie za odpowiedź :). Czyli po prostu, trzeba się jeszcze pomęczyć i dać dłuższą chwilę czasu temu lekarstwu.
  13. Dawidoff

    SSRI-temat ogólny

    Witam, mam pytanie Zacząłem zażywać Asertin 50 (lek działający w oparciu o sertralinę) dokładnie 3 tygodnie temu (przez pierwsze 4 dni miałem jednak brać połówki, więc w sumie brałem po 25 mg tego leku). Przez pierwsze 2 tygodnie różne zawroty głowy, senność itd. - z tego co wiem, typowe objawy jeśli chodzi o tą grupę leków. Dodam, że to mój pierwszy lek w życiu "na psychę", wcześniej nie brałem żadnych takich leków. Moje pytanie brzmi: kiedy ten lek zaczyna w pełni działać? Przez ten tydzień miałem przykładowo jeden 2 dni, które były spoko i natręctwa nie uderzały, a który przeplatał jeden katastrofalny dzień. Ile powinienem dać czasu tym lekom, żeby zniwelowały do minimum natręctwa i uczucie porannego niepokoju? Dodam, że lekarz przepisał Asertin 100, który mam zażywać po tej starej paczce.
  14. Nie wiem, nie ma moim zdaniem sensu się zastanawiać. Chcemy, to chcemy. Nie ma wyjścia. Znam ludzi, którzy nie kalkulują i rzucają się nawzajem po pierwszym kryzysie. Ten rok był dla mnie i mojej partnerki baaaardzo intensywny. Dużo razem przeżyliśmy, śmiechu, łez. Jak o tym myślę, to nie jestem w stanie po prostu powiedzieć "cześć, to koniec". Dławią mnie łzy, jak sobie przypomnę wakacje, nasz pierwszy seks, różne wycieczki, randki. Przeglądałem ostatnio zdjęcia z wakacji - uśmiechałem się przez łzy. Bo wtedy byliśmy szczęśliwi jak nigdy! Kupa z***biście pozytywnych wspomnień. I co, miałbym to tak przekreślić? W imię czego? Myśl o skreśleniu tego roku, skreśleniu tej osoby, zranieniu jej, jest po prostu najstraszniejsza. Pisząc to, mam łzy w oczach. Nie chcę tego na pewno. Nie chcę żadnego rozstania. Chcę natomiast odegnania w cholerę tych złych myśli, bo wiem, że jak je w ciągu dnia odganiam, a zdarza mi się, to jesteśmy mega szczęśliwi, bo ona też to czuje, kiedy ja czuję się przy niej dobrze. I te chwile dają mi mega nadzieję, mimo tego, że czuję się momentami do niczego.
  15. Dokładnie. To samo mam, analizowanie tego problemu od rana do wieczora. Myśli typu "czy to ta jedyna", "czy ją kocham", "czy ona jest ładna", "czy stać mnie na lepszą", "czy to ma sens", "czy ona ze mną wytrzyma" po takie myśli "czy z jej noskiem jest coś nie tak", "czemu jakoś mi się nie podoba w tej chwili" (choć najśmieszniejsze jest to, że najczęściej dopada mnie to przy tym, jak nie ma makijażu). I tak w kółko Macieju. Wcześniej, jeszcze miesiąc temu - nie miałem żadnych z tym problemów! Piękna i najlepsza dziewczyna pod Słońcem, 0 złych emocji, zakochany po uszy człowiek :). A teraz, takie straszne i złe pytania w mym mózgu, które narodziły się znikąd. -- 28 mar 2014, 20:51 -- Odkochanie to imho zobojętnienie. Zobojętnienie, które z dnia na dzień się nasila. Często sprokurowane awanturami czy ogólną narastającą niechęcią. Zobojętnieniem natomiast nie jest wg mnie to, co my tutaj wszyscy przechodzimy. Człowiek zobojętniony nie walczy. A przynajmniej nie cały dzień, godzinami. W przypadku niektórych - miesiącami, a nawet latami. Tak dla mnie to wygląda, aczkolwiek nie jestem jakąś wyrocznią i każdy sobie musi na to sam odpowiedzieć. -- 28 mar 2014, 20:53 -- Ale może nie siejmy wątpliwości - nie w tym temacie. Każdy może mieć różne doświadczenia. Załóżmy, że wszyscy jesteśmy ZOK-owcami - podług diagnoz mądrzejszych w tym temacie od nas.
  16. Można, gdyby nie to, że mam chwile, w których czuję się z nią tak, jak za dawnych miesięcy :). I nie ma czegoś takiego jak przyzwyczajenie i wiem, że odkochanie po prostu przechodzi się inaczej - i wiem to z autopsji swojej, jak i znajomych, że wygląda to ciut inaczej. Poza tym, dwóch lekarzy diagnozuje mi ZOK - więc jest coś na rzeczy, prawda?
  17. Khaleesi, Tak, to są moje pierwsze leki, wcześniej, w stanach podwyższonego "wnerwienia" brałem walerianę i valused, swojego czasu to pomagało (chociaż nie wiem, czy to bardziej nie placebo było)... A tak, nigdy przenigdy nie miałem kontaktu z lekarzem psychiatrą. Jak skończę Asertin 50, to mam już wypisaną receptę na Asertin 100 - a więc lekarz podwyższył mi pułap. I dokładnie do tych samych refleksji doszedłem - zrywając z nią, uciekłbym tylko przed jedną kobietą, po czym robiłbym to samo z kolejnymi. Muszę się też chyba nauczyć kochać inaczej, nie w sposób chory, obsesyjny. Nie wyobrażać sobie sytuacji, że coś może jej się stać na każdych pasach w moich mieście i przestać wkręcać sobie, że każdy gwałciciel dybie na moje kochanie. Bo takie myślenie, ta "chora miłość" doprowadziła do stanu, w którym jestem teraz. A także to, że wcześniej problem sobie bagatelizowałem - choć inna sprawa, że wcześniej sobie umiałem z tym radzić, ale teraz urosło to do takich rozmiarów, że chcąc walczyć za ten związek, musiałem pójść do psychiatry. Bardzo, bardzo mi na niej zależy. Przecież, gdybym się odkochał, to nie robiłbym z siebie szaleńca i nie latał po psychiatrykach, prawda? Poza tym, jeśli mam być świetnym prawnikiem, muszę w sobie to pokonać, bo nerwy będą mnie zżerały wszędzie, a praca do której aspiruje wiąże się prawie non-stop z obciążeniami psychiki. NN 1982, Też w to wierzę i niczego innego bardziej nie pragnę.
  18. NN 1982, dzięki za tego posta. Spróbuję poczekać na działanie leków, jeszcze trochę i zacznę brać asertin 100. Oczywiście, psychoterapię postaram się szukać na bieżąco, ale raczej jestem skazany na NFZ - mój tryb studiów, także trudność kierunku, nie pozwala mi zarabiać tak, by wydawać stówę co tydzień na lekarza - również nie pozwala na to obecna sytuacja finansowa moich rodziców. Także, przede wszystkim, w Asertinie nadzieja, że mnie jakoś podniesie i odchowa przez te kilka nadchodzących miesięcy. A poza tym moim sposobem, swoistej blokady myśli, walczenia swoistą "racjonalnością" - stosujecie jeszcze jakieś inne metody walki z tym cholerstwem?
  19. Przeważnie nie śnię, a jeśli nawet śnię, to po prostu tego rano nie pamiętam. Wyrzuty sumienia miałem na początku w szczególności takie: "ona mnie obdarza taką miłością, a ja śmiem dopuszczać wątpliwości że mogę ją nie kochać". Teraz dopada mnie czasami coś podobnego, przejmuję się tym, że ją ranię. W ostatnim czasie były naprawdę dobre 2 dni, wczoraj kryzys, przy którym się rozpłakałem przy swojej dziewczynie (ale spotęgowało to, że dosłownie nic nie mogłem znaleźć "od zaraz" na NFZ - takie poczucie braku pomocy). Dzisiaj znośnie, w miarę udało mi się blokować myśli i przeżyłem całkiem fajny dzień z moją dziewczyną :). Bardzo pomaga mi schemat "nie kocham jej -> to z nią zerwij -> nie mogę, nie wyobrażam sobie życia bez niej (bo autentycznie, każda myśl o rozstaniu to jest coś strasznego i tego za cholery nie chcę)" -> zatem ją kochasz, facet, i nie pier... głupot" - wczoraj i dzisiaj to zdawało w miarę egzamin. Generalnie, odkąd biorę asertin jest o tyle lepiej, że 2-3 dni poprawne lub znakomite (pod względem niezadręczania się myślami) przypadają na 1 dzień katastrofalny pod tym względem (mam świadomość, że ten lek z reguły działa po 2 tygodniach od początku stosowania. Mam też ostatnimi czasy taki dziwny lęk przed salami wykładowymi - nie zawsze dobrze się czuję w niektórych większych pomieszczeniach, jak również w czasie przemieszczania się po mieście. Wtedy jestem najsłabszy i najbardziej bezbronny; te sytuacje generują lęk, a on z kolei natręctwa uderzające w moją dziewczynę. Często jak też wracam razem z nią po zajęciach, analizuję jej twarz, ruchy, jakbym po raz pierwszy ją zobaczył, co też generuje różne niefajne myśli.
  20. No chyba tak... Bo to co tam napisali, jest strasznie symptomatyczne i u mnie. A ktoś mógłby spróbować odpowiedzieć na część moich pytań? Bardzo bym chciał wiedzieć też coś o możliwościach autoterapii - jak staracie się z tym walczyć? I czy rzeczywiście ta psychoterapia jest na dłuższą metę nieodzowna?
  21. Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, psychiatra powiedział, że właściwie można używać tego pojęcia zamiennie z terminem "nerwica natręctw". Co ciekawe, bo szperam o tym w internecie przez dłuższy czas, w pracach anglojęzycznych wyizolowano takie oto pojęcie: http://en.wikipedia.org/wiki/Relationship_obsessive%E2%80%93compulsive_disorder - na polskich stronach próżno szukać czegoś takiego. Znaczyłoby to, że rzeczywiście, coś takiego istnieje, poza tym, sam fakt wyizolowania tego przez angielską wikipedię, która jest dużo bardziej rozbudowana i lepiej moderowana niż nasza, że mamy do czynienia z problemem zataczającym wśród naszej cywilizacji coraz większe kręgi...
  22. Witam. Zdiagnozowano u mnie ZOK jakiś miesiąc temu, chciałbym jednak opowiedzieć swoją historię i rozwiać tak troszkę wątpliwości mną targające, a także podpytać Was o rady. Rok temu miałem prawdopodobnie nerwicę hipochondryczną (wkręcanie sobie raków, zawałów itp. - ogólne przewrażliwienie na punkcie swego zdrowia. To był chyba punkt zapalny, straszne myśli trawiły mnie non-stop. Jednak, po miesiącu, dwóch od wyciszenia się i samodzielnego pokonania (tak mi się wówczas zdawało) - tych lęków za pomocą waleriany i valusedu, znalazłem sobie dziewczynę, którą kocham bezgranicznie. Miałem swoje mankamenty - byłem na początku strasznie zazdrosny, strasznie, wręcz panicznie bałem się zdrady, wreszcie, doszły kolejne przewrażliwienia - bałem się np., że może ją potrącić auto w drodze na wykłady, każdy odgłos karetki włączał mi lampkę ostrzegawczą, że może jej się coś stało, że to może do niej jedzie. Mimo to, pomimo tych dziwnych, i wtedy, zdawałoby się, nic nie znaczących natręctw, żyliśmy zgodnie cały czas, bez żadnych większych awantur, weseli, zadowoleni ze swoich relacji psychicznych, duchowych i seksualnych. Jednakże, często moje dziwne lęki zaczęły się nasilać do przesady, przykładowo, jeśli moja dziewczyna za długo nie odbierała (a np. po całym ciężkim dniu sobie drzemała i nie słyszała telefonu), to potrafiłem ubrać się, po uprzednio 30 wykonanych prób połączenia i pójść do niej o 23:00 pod mieszkanie, będąc bardzo blisko wezwania straży pożarnej, zacząłem sobie wkręcać, że jedna z jej współlokatorek mogła nie zakręcić gazu i... mnóstwo czarnych myśli. Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie. Jednakże, zawsze to kładłem na karb mojej wielkiej miłości - bo istotnie, strasznie kocham moją dziewczynę. Jednakże, dokładnie pod koniec lutego, po seksie (strasznie się wówczas poczułem, tak jak bym ją wykorzystał), nawiedziła mnie straszna, czarna myśl, która właściwie do teraz mi nie daje spokoju i wraca z różnym nasileniem i pod wieloma postaciami - "czy to ta?", "czy ja ją kocham?", "czy ona mi się podoba?" - te katusze trwają już ponad miesiąc, dziewczyna o tym wie, bo po tygodniu nie wytrzymałem i po prostu się rozpłakałem, nie mogłem udawać w nieskończoność, że coś jest tak - na szczęście, zniosła to wspaniale, powiedziała, że będziemy walczyć razem i póki ja nie powiem dość, ona mnie nie opuści (co też mnie meeega roztkliwiło). Cóż, po tygodniu odkąd po raz pierwszy to cholerstwo we mnie uderzyło, udałem się do psychiatry, właśnie wtedy Pani doktor stwierdziła u mnie ZOK, dodając, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że żyłem z tym większość swego życia - co chyba jest słuszne, jak się tak zastanowię; jak byłem mały, to miałem straszny lęk o rodziców, bałem się, jak wracali np. po nocy, czy wieczorem, bałem się, że coś może im się stać. Obecnie, studiuję prawo na jednym z wiodących uniwersytetów - tutaj dochodzi jeszcze chorobliwa ambicja posiadania jak najwyższych ocen, ciągły stres, że przegram wyścig szczurów z kolegami, którzy mają wysoko postawionych rodziców. W związku z tym, mam garść pytań do Was, użytkownicy tego portalu. Czy, po nakreśleniu tej historii, Waszym zdaniem, to wszystko, co teraz psuje mi związek, rani moją ukochaną dziewczynę, może być swoistą projekcją lęków z przeszłości, swoistą niezaleczoną nerwicą? Czy istnieją jakieś metody, żeby nie ranić swojego kochania, żyć i dawać mu taką miłość, jaką dawało mu się odczuwać wcześniej? Naprawdę, nie chcę jej stracić, bo w głębi duszy wiem, że ją kocham i nie chcę jej opuszczać. Sama myśl o zerwaniu, rozstaniu, przysparza mi taki ból, że zaczynam płakać... Czy to na pewno ZOK (wiem, że dwaj lekarze już w sumie stwierdzili, że to ZOK, ale czasem po prostu w to nie dowierzam)? Czy istnieją jakieś metody autoterapii? Psychiatra powiedział, że będzie mi potrzeba psychoterapia, co najmniej 6-miesięczna, tylko że jestem w kropce - podzwoniłem po większości przychodni w moim mieście, na psychoterapie refundowane trzeba czekać nawet 9 miesięcy, średnio pół roku, a na terapię u prywaciarzy po prostu mnie nie stać. Nie wiem, co robić. Są chwile, kiedy czuję, że ją kocham jak dawniej, są chwilę, że chce mi się płakać, bo pytania pt. "czy ją kocham" świdrują mi umysł. Został mi przepisany Asertin 50 - mam nadzieję, że zacznie działać na dobre, bo na razie jest różnie i podłużnie - dodam, że przyjmuje go już trzeci tydzień, a wczoraj miałem większy atak. Po ilu zaczyna tak standardowo działać tak, że zniweluje maksymalnie te wszystkie natręctwa i poranny lęk, z którym często się budzę? Bardzo proszę o odpowiedzi na moje pytania!
×