Skocz do zawartości
Nerwica.com

Szirini

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Szirini

  1. Ostatnio każda płaszczyzna mojego życia jest do d*py. Mam na koncie jedynie ukończenie dobrych studiów. Pracy aktualnie brak, pojawiły się też problemy ze zdrowiem. Ale mam wrażenie, że całe szczęście uzależniam od tego, czy obok mnie jest ktoś bliski (nie chodzi mi o rodzinę). Brakuje mi osoby, która po prostu mnie pokocha. Ciągle trafiam tak, jak opisałam w pierwszym poście - zapowiada się pięknie, a kończy jak zwykle. To męczy i odechciewa się dalszych starań na poznanie kogoś wartościowego, bo mam wrażenie, że i tak prędzej czy później mnie zostawi. Generalnie mam wrażenie, że jestem zlepkiem dwóch różnych osób. Dla świata, dla znajomych jestem pewną siebie, towarzyską osobą, odwaloną jak milion dolarów. Ciągle dążę do perfekcji i ciągle mi mało. Ile to ja się nasłuchałam tekstów w stylu ''jak to możliwe, że taka dziewczyna jak ty nie ma nikogo". A w zaciszu domowym wychodzą demony przeszłości, jestem znowu nieśmiałą, zakompleksioną szarą myszką - taka byłam we wczesnej młodości i to chyba odcisnęło na mnie piętno - która zaczyna nadmiernie analizować, zadręczać się i uważać, że gdybym była ładniejsza, to na pewno ktoś w końcu by mnie zechciał na dłużej. -- 03 mar 2014, 20:06 -- nie wiem, czy można tutaj edytować posty, więc napiszę nowy: poczytałam trochę forum, do mojej osobowości pasuje to: oraz to
  2. Jak odnaleźć spokój i nie zwariować, gdy znajomości, w których pokładaliśmy nadzieje - kończą się tak po prostu, z dnia na dzień? bez wyraźnej przyczyny, bez żadnej kłótni? jak odzyskać równowagę? Przyznam, że pod tym względem kompletnie sobie nie radzę. Zazwyczaj schemat jest podobny - znajomość zaczyna się bajkowo, zwykle z inicjatywy faceta, przez jakiś czas jest wspaniale, a potem dochodzi do ochładzania kontaktów, stopniowego zacierania... aż wszystko po prostu się kończy, bez wyraźnej przyczyny. Z dnia na dzień, często bez słowa wyjaśnienia. Ewentualnie otrzymam jakieś pokrętne tłumaczenia. Ja zdążę się zaangażować, a tu już koniec. I odchorowuję to przez kolejne miesiące - nawet jeśli znajomość była stosunkowo krótka (bo o ile zrozumiem żałobę po kilkuletnim związku, o tyle rozpaczanie za znajomością załóżmy miesięczną czy dwumiesięczną jest nieco... dziwne, prawda?). Wypunktuję przy okazji moje problemy, z którymi sobie nie radzę: -niskie poczucie własnej wartości, kompleksy - w tym przypadku odczuwam emocjonalną sinusoidę. Jednego dnia potrafię być zadowolona z siebie, by drugiego dnia siebie nienawidzić, nie móc spojrzeć w lustro. Wystarczy, że zobaczę dziewczynę ładniejszą ode mnie i już mam zepsuty humor. -dysmorfofobia urojeniowa - obiektywnie mówiąc jestem atrakcyjna, mam duże powodzenie, idąc z kumpelami na imprezę zazwyczaj to ja jestem tą, którą podrywają faceci. Ale i tak nienawidzę swojego wyglądu. Znajomi w życiu by nie uwierzyli, że mogę siebie pod tym względem nienawidzić. Nikomu o tym nie mówię. -mam objawy nerwicy sercowej. Nie potrafię tak po prostu zapomnieć, powiedzieć sobie ''nie ten, to będzie inny", nie potrafię skoncentrować się na teraźniejszości, jedynie zatruwam swoją psychikę rozpamiętując przeszłość. Pamiętam te dobre chwile, gdy byłam szczęśliwa, a nie potrafię skupić się na tym, co jest tu i teraz - czyli uzmysłowić sobie, że nie ma sensu płakać za kimś, kto mnie po prostu olewa i ma gdzieś. Zamiast pójść do przodu, to ja się zadręczam, nadmiernie analizuję, rozpamiętuję. Myślę, co poszło nie tak, zawsze dochodzę do tego samego wniosku - że z pewnością pojawiła się inna, lepsza, ładniejsza ode mnie. Wchodzę na fb, widzę ''lubiane'' przez niego zdjęcia koleżanek itp., porównuję się z nimi, zadręczam myśleniem ''ciekawe, czy to właśnie z nią teraz kręci, dlatego mnie olał". Dlaczego jestem tak beznadziejna, że nie zasługuję na miłość i normalne traktowanie? Nie jestem już nastolatką.
×