Jak odnaleźć spokój i nie zwariować, gdy znajomości, w których pokładaliśmy nadzieje - kończą się tak po prostu, z dnia na dzień? bez wyraźnej przyczyny, bez żadnej kłótni? jak odzyskać równowagę? Przyznam, że pod tym względem kompletnie sobie nie radzę. Zazwyczaj schemat jest podobny - znajomość zaczyna się bajkowo, zwykle z inicjatywy faceta, przez jakiś czas jest wspaniale, a potem dochodzi do ochładzania kontaktów, stopniowego zacierania... aż wszystko po prostu się kończy, bez wyraźnej przyczyny. Z dnia na dzień, często bez słowa wyjaśnienia. Ewentualnie otrzymam jakieś pokrętne tłumaczenia. Ja zdążę się zaangażować, a tu już koniec. I odchorowuję to przez kolejne miesiące - nawet jeśli znajomość była stosunkowo krótka (bo o ile zrozumiem żałobę po kilkuletnim związku, o tyle rozpaczanie za znajomością załóżmy miesięczną czy dwumiesięczną jest nieco... dziwne, prawda?).
Wypunktuję przy okazji moje problemy, z którymi sobie nie radzę:
-niskie poczucie własnej wartości, kompleksy - w tym przypadku odczuwam emocjonalną sinusoidę. Jednego dnia potrafię być zadowolona z siebie, by drugiego dnia siebie nienawidzić, nie móc spojrzeć w lustro. Wystarczy, że zobaczę dziewczynę ładniejszą ode mnie i już mam zepsuty humor.
-dysmorfofobia urojeniowa - obiektywnie mówiąc jestem atrakcyjna, mam duże powodzenie, idąc z kumpelami na imprezę zazwyczaj to ja jestem tą, którą podrywają faceci. Ale i tak nienawidzę swojego wyglądu. Znajomi w życiu by nie uwierzyli, że mogę siebie pod tym względem nienawidzić. Nikomu o tym nie mówię.
-mam objawy nerwicy sercowej.
Nie potrafię tak po prostu zapomnieć, powiedzieć sobie ''nie ten, to będzie inny", nie potrafię skoncentrować się na teraźniejszości, jedynie zatruwam swoją psychikę rozpamiętując przeszłość. Pamiętam te dobre chwile, gdy byłam szczęśliwa, a nie potrafię skupić się na tym, co jest tu i teraz - czyli uzmysłowić sobie, że nie ma sensu płakać za kimś, kto mnie po prostu olewa i ma gdzieś. Zamiast pójść do przodu, to ja się zadręczam, nadmiernie analizuję, rozpamiętuję. Myślę, co poszło nie tak, zawsze dochodzę do tego samego wniosku - że z pewnością pojawiła się inna, lepsza, ładniejsza ode mnie. Wchodzę na fb, widzę ''lubiane'' przez niego zdjęcia koleżanek itp., porównuję się z nimi, zadręczam myśleniem ''ciekawe, czy to właśnie z nią teraz kręci, dlatego mnie olał". Dlaczego jestem tak beznadziejna, że nie zasługuję na miłość i normalne traktowanie? Nie jestem już nastolatką.