Skocz do zawartości
Nerwica.com

mika_89

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia mika_89

  1. Witam, jestem tu nowa i chciałabym podbić temat. Nie chciałam dublować w nowym wątku, a to o czym Pytajka napisała jest mi w jakimś sensie bliskie. Zacznę od tego, że jestem Monika, mam 24 lata i do końca sama nie wiem co mi jest. Mając 11 lat zmarł mój tata i od tej pory zaczęły się cyrki ze mną i moją psychiką. Już jako dziecko miewałam lęki nocne, paraliżował mnie strach- przede wszystkim przed śmiercią. Później zaczęło się właśnie symulowanie... omdlenia, wyrostek robaczkowy, skręcenie nogi plus szyna gipsowa itd, a to wszystko wymyślone przez moją psychikę. Nigdy nie zastanawiałam się dlaczego tak robię i co jest ze mną nie tak. To się po prostu działo. Mama później wyszła drugi raz za mąż i przy ojczymie często dopadały mnie ataki furii (spowodowane znęcaniem psychicznym ojczyma nad moim młodszym bratem). Często miałam zaciśnięte gardło i nie mogłam oddychać- to już nie było symulowane. Z czasem jak dorastałam symulowanie było coraz rzadsze, omdlenia najwyżej raz w roku. Matka ciągała mnie po psychologach- ona sama chorowała na bulimie w młodości, później doszła nerwica i podejrzenia choroby afektywnej dwubiegunowej. Teraz jest już po terapiach i jest z nią wszystko ok, mamy świetny kontakt. Po skończeniu szkoły średniej została zdiagnozowana mi nerwica lękowa. Diagnoza wynikała z częstych panicznych ataków przed śmiercią, wizyt na pogotowiach itd. Dostałam środki psychotropowe, jednak po pół roku je odstawiłam- nie chciałam, żeby rządziły moim życiem. We wrześniu 2013 zrozumiałam, że znowu nie daję rady i postawiłam wszystko na jedną kartę- terapia grupowa, na której jestem do dzisiaj. Odeszłam z pracy, zawaliłam szkołę i znowu zaczęło się szukanie na siłę chorób. Będąc na terapii nadal nie potrafię o tym wszystkim mówić, nie jestem w stanie, po za tym z reguły wiele osób jest chętnych do poruszania swoich tematów, więc czasem nawet nie ma kiedy. Ostatnio lekarz powiedział mi, że jestem osobą, która świadomie wzbudza w otoczeniu współczucie w celu osiągnięcia korzyści w postaci troski i zainteresowania. Dodał, że w mojej sytuacji jest to ucieczka w chorobę. Przez te słowa wrócił mi obraz dzieciństwa i tego jak naprawdę symulowałam lecz teraz jest mi się z tym ciężko zgodzić. Moje objawy są realne, istnieją we mnie. Czy istnieją przypadki wmówienia takiej choroby? Czy naprawdę człowiekowi o wiele łatwiej jest uciec w chorobę, niż wziąć odpowiedzialność za swoje życie? Tego nie wiem. Wiem jedynie, że czuję się coraz większą wariatką i ciągle mam myśli, że terapia mi nie pomaga, że oni mnie tam nie znają i nie mogą przez to mnie zdiagnozować. Z drugiej strony panicznie boję się odejścia z terapii i zderzenia się z prawdziwym życiem. Bardzo chciałabym nie bać się znalezienia nowej pracy. Myśl o rozmowie kwalifikacyjnej przyprawia mnie o ból głowy i pojawia się paniczny lęk. Jestem wycofana z życia towarzyskiego, przestałam spotykać się z ludźmi, wymyślając coraz to nowsze ściemy. Dodam, że codziennie przed wyjściem na terapię dostaję mdłości (chyba ze stresu). Chciałabym żeby to wszystko było tylko wymysłem mojej wyobraźni i aby istniało antidotum, które przemieni mnie w normalnego człowieka. Dochodzi do tego to, że po śmierci ojca zaczęłam się jąkać- co dziwne nie jest to normalne jąkanie. Jąkam się tylko czasami i wtedy boję się mówić i wolę milczeć. Kiedy mam okresy niejąkania, potrafię gadać godzinami bez jakiegokolwiek zająknięcia. Nie wiem już jak mam sobie pomóc, gdzie się udać i czy dalsza terapia grupowa ma sens skoro i tak poruszam tam tylko problemy o których nie boję się mówić...
×