Witam wszystkich
Zastanawiałam sie gdzie znaleźć pomoc i trafiłam na to forum. Otóż nie chodzi bynajmniej o mnie ale o moją drugą połówke. Ja i on jestesmy ze sobą miesiac jako para , wcześniej przez 2 lata byliśmy najlepsyzmi przyjaciółmi. Wiem że coś jest nie tak, ale On od zawsze zyjacy według zasady "nigdy na nikogo nie mogłem liczyc licze na siebie" nie mowi nic kompletnie o ty co go gryzie gnębni. Trzyma to mimo wszystko w sobie. Ok rouzmiem można sobie tak radzic każdy sobie radzi ze swoimi problemami na swój sposób. Ale wiem ze teraz coś wnim pękło. Jest w kompletnej rozsypce nie widzi sensu niczego. Poddaje sie. Po dłuugiej rozmowie otowrzyłs ie troszeczke. Dalej nie iwem co jest głownym problemem ale ogólnie choci o to że wszystko sie sypie i po co cokolwiek ma robic skoro i tak wszystko jest do niczego , i ze on spoko zrozumie ze w koncu sie kwurze i odejde bo i tak nie bedzie lepiej. Twierdzi z enie umie sie cieszyc z niczego. Z tego że ze mna jest chociaz jest to jak mowi najlepsze co go spotkało w zyciu, że czasami czuje zwątpienie i nawet nie wie po co mnie cąłuje skoro i tak wszystko jest bez sensu. Zapewniam go ze jestem po to zeby mu pomóc, że skoro nie mogł liczyc na kogos wczesniej nie oznacza ze nie ma osob którym na nim nie zalezy. Nie wiem co mam robic. Kompletnie sie poddał. Nie padło słowo "depresja" ale i ja i on w głebi chyba wiemy czy cos jest już z tym nie tak. I ze nie jest to taka mała jesienna chwila na smutek.
Była bym wdzięczna gdyby ktoś z was , chyba bardziej dośiwadczonych w tym temacie niż ja , doradził mi co powinnam z nim zrobic. Jak z nim rozmawiac?
I chyba najbardziej boli mnie to że nie umiem albo nie wiem jak mu pomóc jak do niego dotrzec zeby sie w końcu otworzył.
Z góry dziękuje
A.