WPIS #1
Zacznijmy od Sylwestra. To był chyba najgorszy Sylwester w moim życiu. Postanowiłem go spędzić w domu z rodzicami, bo osobiście nie uznaję takich wymuszonych imprez i w ogóle nie odnajduję siebie w dzikich tańcach, morzach alkoholu i wiochmeńskiej muzyce. Niestety skazałem siebie na dobrze znany scenariusz jak co roku. Grobowa atmosfera, wszyscy skaczą sobie do gardeł, tylko tatuś zadowolony bo od rana pakował w siebie rozweselacze. Oprócz tego zrezygnowałem w tym samym dniu z pracy i jak opowiedziałem o tym rodzicom, to byli wkurzeni na maksa. Decyzja dość pochopna, ale nie umiem wytrzymać długo w jednym środowisku i po prostu regularnie uciekam. W każdym razie atmosfera Sylwestra nastawiła mnie do wszystkiego bardzo negatywnie. Ale chęć zmiany na lepsze od nowego roku wciąż pozostawała w miarę żywa i już od wczoraj, czyli od 1 dnia nowego roku pakowałem na domowej siłowni, pomyślałem trochę o planach na przyszłość, a resztę dnia spędziłem na filmach i internecie zagłuszając "ból egzystencjalny". Moim wrogiem jest niestety wolny czas. Wariuję siedząc w tych czterech ścianach, czasem coś porobię, poczytam, ale resztę dnia nic mi się nie chce robić. Do przyjemności też nierzadko muszę się zmuszać.
Plany na przyszłość jakieś tam są. Chcę albo dostać się na jakieś studia, najlepiej dzienne, ale muszę wtedy poprawić maturę. Albo znaleźć nową robotę. Nie wiem jeszcze jak postąpię. Obecnie tłumaczę sobie, że najważniejsze teraz to jest nauczenie siebie odczuwania szczęścia przez jak najdłuższy czas. Nie przez godzinę, bo coś akurat fajnego robię tylko najlepiej przez cały dzień niezależnie od zajęcia.
Samopoczucie jest w miarę średnie. To znaczy chęć pracowania nad sobą wciąż jest, są cele i plany itp. Chodzi o to, że nie mogę jakoś dokońca tak wystartować z pełnego kopyta. Mówiąc jaśniej mam na myśli to, że potrafię bezczynnie spędzić dzień mimo, że wiem, że są rzeczy do zrobienia. Krążą w mojej głowie też różne negatywne myśli. Na przykład taka, że nikt tego mojego dziennika nie będzie chciał czytać albo, że niedługo zaniecham dalszego pisania, bo gdzieś umknie nagle sens tego wszystkiego. Albo inna myśl: Ta cała praca nad sobą i tak nie ma sensu, bo mogę być niewiadomo jak aktywnym człowiekiem a i tak w głowie pozostanie śmietnik, obłęd i wrażenie, że nie pasuję do tego świata i wszystko robię na siłę.
Zauważam, że ważna jest świadomość. Świadomość kiedy zaczynają mnie opętywać negatywne myśli i oplatać swoją melancholią mój nastrój. Świadomość kiedy rozmawiam z drugim człowiekiem i kontrola tego kiedy coś za mnie postanawia bez mojej wiedzy zamilknąć. Jak wspominałem w pierwszym poście oprócz depresji moją bolączką jest fobia społeczna, która uniemożliwia mi identyfikowanie się z innymi ludźmi. Ale coś mi podpowiada, że powinienem pewne rzeczy przemóc na siłę. Na przyklad kiedy mam ochotę zamilknąć, to na siłę i na przekór zagadać od nowa drugą osobę i rozpocząć z nią inny temat. Może zrobię z tego jakiś dziennik zadań. Chodziłem kiedyś na terapię p-b i pani psycholog właśnie mi taką rzecz poradziła, ale wtedy tego nie robiłem. Byłem wtedy o wiele słabszy psychicznie. Dziś mam w sobie więcej energii, parę dawnych sukcesów na koncie z walki z depresją i fobią społeczną. Mimo to odczuwam pustkę życiową, brak sensu we wszystkim, nie mam przyjaciół, zaledwie parę znajomych i jest to raczej znajomość przelotna, fejsbukowa etc. Ale nowy rok nadszedł i zamierzać walczyć o szczęście.
Miłego dnia