ostatnio bardzo często. głównie przez studia.
nie mam znajomych, już dawno porobiły się grupki, ja jak zwykle stoję sama, pod ścianą, gapiąc się w telefon lub po prostu na przechodzących obok mnie ludzi. praktycznie odkąd pamiętam miałam tak, że nie byłam zbyt kontaktową osobą. albo raczej przebojową. nie jestem typem "wow, patrzcie na mnie".
ale jakoś zawsze miałam koleżanki, ludzie, których już znam mnie lubią. problem w tym, że nie dam rady poznać nikogo nowego. nie umiem zawrzeć znajomości, a co gorsze jej podtrzymać.
no więc oglądając tych wszystkich ludzi dookoła, śmiejących się, żartujących ze sobą, gadających na różne tematy i ta świadomość, że oni przecież dopiero co się poznali. jak oni to robią? te myśli doprowadzają mnie do płaczu, wracam do mieszkania tramwajem, często ze łzami w oczach, kapturem na głowie, idę spać, żeby o tym nie myśleć. i tak ostatni miesiąc.
kolejny problem - odchudzanie. przy wzroście 166 ważę 51 kilo. to jest niedowaga. mimo to obsesyjnie liczę kalorie, jem według mnie poprawnie, ale często czuję uczucie głodu. moje dnie głównie opierają się na czekaniu do kolejnego posiłku (każdy co 3 godziny, zgodnie z zaleceniami racjonalnego odżywiania). męczy mnie to gdyż o niczym innym generalnie nie myślę. więc nie dość, że obsesyjnie zamartwiam się studiami na co dzień, to jeszcze dochodzi do tego to odżywianie. co kilkanaście minut sprawdzam, dotykając brzuch, czy przypadkiem nie jest wielki, gdyż kiedy cokolwiek zjem wydaje mi się, że jego obwód się powiększa kilkakrotnie. wiem, to jest już chore.
dodatkowo, obawiam się o to, że mogę mieć problem z kompulsywnym objadaniem się, bo wróciwszy dziś do domu rodzinnego nie robię nic tylko jem wszystko co stanie mi na drodze. poczucie winy jest tak wielkie, że prawdopodobnie dlatego nastąpił kolejny kryzys i moje życie straciło sens. bo zjadłam o kilkaset kalorii za dużo.
przepraszam za takie rozgadanie się, słowa poleciały, bo chyba za długo trzymałam to w sobie.