Witam Serdecznie wszystkich forumowiczów. Bardzo się cieszę, że udało mi się trafić na to forum. Będzie to dość długi post, ale mam nadzieję, że znajdą się osoby, które poświęcą te kilka minut na przeczytanie i jakikolwiek odzew.
Moje życie jest bardzo zagmatwane i jest w tym dużo mojej winy, lecz nie tylko mojej. Od dziecka miałem straszny problem, aby nawiązać jakikolwiek sensowny kontakt z własnym Ojcem. Od zawsze, do dziś się go boję jak ognia. Wzbudza we mnie skrajnie różne emocje już sama myśl na jego temat. Czuję w głębi serca, że jest w pewien sposób mi bliski, ale z drugiej strony nienawidzę go tak bardzo, że aż trudno mi to wyrazić. Moje dzieciństwo było dziwne – z jednej strony miałem wszystko co niezbędne do życia – jedzenie, czyste, nowe ubrania i rodzice zawsze pilnowali abym wykonywał swoje obowiązki rezolutnie i starannie. Niestety, kiedy coś mi nie szło, gdy nie spełniłem oczekiwań, lub kompletnie zawiodłem, bądź (jak każdemu dzieciakowi) zdarzyło się dostać uwagę / jedynkę / pójść na wagary / nie odrobić pracy domowej itd. to zaczynało się piekło.
W podstawówce byłem takim małym rozrabiakom i Pani się dość srogo na mnie uwzięła. Wystarczyło w tamtym czasie jedno małe przewinienie z mojej strony i dostawałem uwagę do dzienniczka. Za każdą z tych uwag dostawałem srogi wpierdziel od tatusia i szereg zakazów, oraz kar. Bicie nigdy nie było mi obce. Dostawałem paskami, kablami, ręką po twarzy – kilka razy zdarzyło mi się również otrzymać kopniak leżąc na ziemi i płacząc, paradoksalnie właśnie za ten płacz, bądź zostałem opluty i wyzwany od psów, oraz darmozjadów - skur****nów. Jakoś przeżyłem te 20 lat – uczyłem się marnie w gimnazjum, ponieważ byłem ciągle zlękniony, a wstydziłem się komukolwiek o tym powiedzieć.
W domu bił Ojciec, zero rozmów, wyzwiska, presja obowiązków, kontrola wszystkiego i zakaz wszystkiego, natomiast w szkole byłem gnojony i wyzywany przez ludzi, którzy w efekcie swojej ułomności intelektualnej i ignorancji nie zdawali i kiblowali w kółko tą samą klasę. Nie wiem czemu byłem obiektem wyżywania się tych ludzi. Nie specjalnie się odzywałem, byłem cicho, miałem taki swój mały świat. Nigdy nie radziłem sobie z przedmiotami ścisłymi – kiedy szedłem do tablicy na matematyce, to stawałem się obiektem pośmiewiska klasy, bo dawałem ciała nawet przy bardzo prostych zadaniach z powodu stresu, oraz lęku przed klasą. Bardzo się tego wstydziłem... Gimnazjum to była straszna trauma,każdy dzień w szkole przez te 3 lata był piekłem... O dziwo w konsekwencji zdałem ten śmieszny test prawie najlepiej z klasy.
W liceum było świetnie – miałem spoko kolegów, bardzo lubiłem chodzić do szkoły, ale niestety nigdy nie potrafiłem się przyłożyć do nauki. Dosłownie przez te 6 lat edukacji (gim + lo) nie uczyłem się w domu ani przez chwilkę... Może w wyjątkowych, ekstremalnie beznadziejnych sytuacjach, kiedy czekała mnie poprawka czy inna alternatywna forma zaliczenia.
Matura zdana dobrze – również się na nią nie uczyłem, mimo tego miałem drugi, najlepszy ogólny wynik w klasie.
Studia rzuciłem po roku, ponieważ chciałem uciec do innego miasta, ponieważ nie radziłem sobie już ze swoim życiem w moim domu rodzinnym, w dodatku czułem się bardzo niedoceniony – mój Ojciec od zawsze powtarzał, że nie zdam z klasy do klasy, że nie skończę szkoły, że wyląduję w poprawczaku (?!) i że o maturze nie mam co myśleć. Kiedy zrobiłem to wszystko, co dla niego było z mojej strony niemożliwe... Nie usłyszałem od niego nic, tylko to, że „je**ne studia są drogie”, kiedy musiałem kupić przybory na ćwiczenia z rysunku, czy malarstwa (studiowałem kierunek powiązany z profesją artystyczną). Od dziecka wykazywałem nadmiar kreatywności – ciągnęło mnie, żeby tworzyć, rysować, pisać, grać na instrumentach – tworzyłem nawet gry, uczyłem się programować... Podobała mi się koncepcja (w sumie podoba nadal), że mogę stworzyć coś z niczego... Jak swoisty bóg w swoim własnym światku... Że mogę przekazać ludziom pewne informacje za pomocą różnych mediów...
Najbardziej owocne okazało się tworzenie muzyki, ponieważ rozpoczynałem kilka projektów i każdy miał jakiś tam owoc w postaci kilku gotowych, lubianych w moim środowisku muzycznym, utworów. Niestety żaden z rodziców nigdy nie przywiązał swojej uwagi, do tego, że mam jakiś potencjał, że mimo tego, że jestem osobom, która nieradzi sobie najlepiej w szkole, to mam mnóstwo pasji, zainteresowań, potrafiłem się cieszyć jak małe dziecko rzeczami, które dla innych nic nie znaczą. Kiedyś udało mi się kupić tanio studyjny sprzęt muzyczny, dzięki któremu chciałem realizować swój plan związany z długogrającą płytą. Niestety moje marzenia i plany szybko upadły, ponieważ Ojciec od razu po zobaczeniu mojego nowego nabytku, uznał, że nie chce tego widzieć rozłożonego w moim pokoju, a tym bardziej nie chce słyszeć jak się wydzieram, śpiewam czy co tam robię, a jeśli jakiś sąsiad raz mu się poskarży, że coś słyszał, to się policzymy.
Mój Ojciec regularnie pracuje od pon. do pt. i wraca około 16 – 17 do domu. Szybko pozbyłem się tego sprzętu, ponieważ nie potrafiłem wykorzystać jego potencjału...
Przepraszam, za to, że tak bardzo skupiam się na szczegółach w tym poście, ale chcę to wszystko komuś wreszcie napisać, opowiedzieć... Chcę się podzielić tym wszystkim...
Jak wygląda moje życie aktualnie? Zostałem wyrzucony z domu w momencie, kiedy rzuciłem fizyczną pracę, którą załatwił mi tata, ponieważ po wyjeździe na szkolenie, po tygodniu dostawałem takich paranoi, że nie mogłem się ogarnąć... Ale o tym za chwilę.
Więc nie mam domu – w międzyczasie wynajmowałem mieszkanie, czy pokój i jakoś sobie radziłem, ale na dzień dzisiejszy śpię w obcym mieszkaniu, które aktualnie jest puste, ponieważ jego właścicielka mieszka za granicą – tylko dzięki mojej mamie mam gdzie pójść spać, jeśli akurat nie mogę zostać na noc u któregoś ze znajomych, całe dnie spędzam chodząc od drzwi jednego znajomego, do drzwi drugiego znajomego. Nie mam pracy, nie mam żadnego życia, dziewczyny... I nie potrafię sobie z tym poradzić.
Czas przejść do sedna – co się ze mną dzieje? Od około roku palę regularnie, codziennie marihuanę, ponieważ wydawało mi się, że to pewien sposób na ucieczkę od rzeczywistości. Próbowałem również innych używek, ale w niewielkich ilościach i bardzo rzadko. Przed rozpoczęciem palenia miałem różne paranoje – bałem się wszystkiego i wszystkich. Przed wyjściem z domu bałem się, że już nie wrócę, że coś złego się wydarzy, zalewał mnie pot i przysparzało mi to dużo stresu. Moja samoocena oscylowała gdzieś w okolicach zera. Cały czas wydawało mi się, że w oczach innych ludzi jestem nikim, że jestem najbrzydszy, najgorszy i najgłupszy, a każdy chce mnie zabić i nienawidzi mnie z całego serca. O dziwo, jeśli dochodziło do bezpośrednich, losowych konfrontacji z otoczeniem po wyjściu z domu np. krótka rozmowa z kimś nieznajomym w autobusie, która wynikła z danej sytuacji, czy inne takie bardzo dobrze znane nam rzeczy, czułem się przez moment normalnie i widziałem, że osoba, która podejmuje konwersację, też odbiera mnie jako fajnego, młodego człowieka. Miałem też kilkoro dziewczyn w życiu, oraz nigdy za dużo znajomych, raczej stałych, których znałem od zawsze, bądź stricte związanych z moim hobby i to właśnie ono było takim pasmem porozumienia między nami.
Co zmieniło się, po rocznym, nieustannym „jaraniu”? Zanim zacznę pisać dalej, zaznaczę tylko, że nigdy nie byłem jakimś zwolennikiem papierosów i również blanty, czy jak kto woli jont'y, średnio podchodziły mi do gustu, więc wybrałem sobie sposób znany jako „wiadro”, który gwarantował szybkie (mimo wszystko, nadal nie lubię tego słowa używać względem marihuany) odurzenie, oraz sam w sobie był bardzo egzotyczny i mi imponował. Najmniej w ciągu dnia paliłem połówkę, najwięcej 5 gram na dwóch – codziennie średnio wychodziło tak około 5wiader (średnio tzn. że zdarzyło mi się w ciągu dnia zapalić 10 wiader, ale były i dni, że paliłem 1.) Najdłuższa przerwa trwałą może tydzień w ciągu tego roku.
Na dzień dzisiejszy czuję się paskudnie źle. Nie wiem nawet od czego zacząć. Nie potrafię spojrzeć na nic pozytywnie, wszystko kojarzy mi się źle, średnio co kilka minut myślę o śmierci, że coś mi się stanie, że jestem nieuleczalnie chory, bądź umrę niespodziewanie – bez powodu, nagle i tak po prostu - i już nic nie zdążę zrobić w tym życiu. Nawet teraz, kiedy siedzę i piszę to, gdy staram sobie uświadomić, że jestem w danym miejscu, o danej godzinie i widzę dane osoby, to mam wrażenie, że odbierana przeze mnie rzeczywistość jest jakaś niewyraźna, wybita, że nie potrafię postrzegać rzeczywistości taką, jaka jest naprawdę, tylko bardziej absurdalnie – to jak czuję się w pomieszczeniu definiuje barwa światła, jego natężenie, ilość osób, jakie to są osoby, godzina, oraz nawet czy jest porządek, czy nie i kolor ścian, mebli, czy ich ułożenie. Mam wrażenie, że poruszając się pomiędzy danymi obszarami w zależności od sytuacji, jakie w tych obszarach zachodzą, dopada mnie inna aura mojej percepcji postrzegania rzeczywistości. Gdy intensywnie rozmawiam z kimś, to wtedy nie czuję takiego odrealnienia, dopiero w momencie, kiedy moja podświadomość podsuwa mi myśl w rodzaju „czym jest rzeczywistość – zastanów się” to czuje się tak, jakby ciało nie należało do mnie, widzę dziwnie przez moment – jakby przez wszystko było na niby, nie realne, jakbym był TYLKO w swojej głowie, a poza nią nie było nic. Nie potrafię się skoncentrować i mam wrażenie bliskości śmierci i sztuczności świata w którym żyję. Jest to przerażające uczucie i napad takiego lęku wzbudza we mnie atak paranoi, zaczynam ciężej oddychać, oraz czuję się zagrożony z każdej strony, a gdy pomyślę, co mógłbym zrobić to nic nie przychodzi mi do głowy. W dodatku ciągle mam spocone dłonie, stopy – wykonuję nimi niekontrolowane ruchy, jakbym odczuwał jakiś ból – zginam palce stop z całej siły, „mielę” dłońmi. Dostaje drgawek ze strachu, oraz strasznie źle pracuje mój metabolizm. Gdy przychodzi moment, że nie odczuwam żadnego stresu, bądź strachu przed czymś czuję się zupełnie normalnie, uczucie odrealnienia / depersonalizacji praktycznie zanika, zostaje tylko jakiś jego ślad. Niestety takie momenty mają miejsce rzadko.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wszystkie objawy, które miałem przed paleniem i o których wspominałem wcześniej, nasiliły się i wróciły ze zdwojoną siłą. Leczyłem się psychiatrycznie, byłem kilka dni w szpitalu psychiatrycznym, bo wręcz wołałem o pomoc, lecz mury szpitala tak bardzo mnie przeraziły, że nagle „znormalniałem” i wypisałem się na własne żądanie. Po wyjściu, ze szpitala udałem się do psychiatry, która przepisała mi Escitalopram, oraz Doxepin, lecz szybko odstawiłem te leki, bo zacząłem palić z przekonaniem, że skuteczniejsza jest marihuana, niż syntetyczne środki farmakologiczne. Na początku czułem się wspaniale, dobrze, poznałem dużo nowych ludzi, wkręciłem się w nowe towarzystwo i wszystko było w miarę ok.
Teraz już wiem, że doprowadziło mnie to do stanu, z którego nie potrafię wyjść i nie potrafię szukać pomocy, nie potrafię nic zrobić, bo nie mam do niczego motywacji. Ciągle kłamię, bo jest to najlepszy sposób na omijanie niektórych obowiązków, ale nie chcę tego... Jeśli pomyślę o pracy, to świadomość tego, że jest to rutynowa czynność, która człowiek music wykonywać przez większość swojego życia, przerasta mnie. Nawet jeśli już mam chęć do pracy, to boję się do niej wychodzić, lub z niej wracać, bądź boję się samej pracy. W dodatku miesiąc ciągłego wykonywania takich samych obowiązków, to dla mnie straszna trauma... Codziennie myśle, że nie dożyję pierwszej wypłaty, albo, że to nie ma sensu, bo za długo trzeba czekać, a nawet jeśli już osiągnę cel, którym w tym wypadku jest pensja, to zaraz ją wydam na nudne, codzienne rzeczy i nie zostanie mi na tyle, by móc się realizować w jakikolwiek sposób. Mam takie „rozkminy” bez przerwy. Dotyczą one każdego aspektu życia. Często myślę o świecie w kategoriach fizyki kwantowej, którą bardzo się od pewnego czasu interesuję, mimo że mnie przeraża i często mam wrażenie, że tylko się dobijam taką wiedzą. Myśl, że nasze mózgi są zamknięte w czarnej przestrzeni, otoczone tkanką kostną, a jedynym narzędziem do rejestrowania otaczającego nas świata, są nasze okrojone zmysły i receptory przysparza mnie o nagły napad lęku i paranoi. Kiedyś nawet o tym wszystkim nie myślałem. Lęk przed ludźmi jest wielki, mam wrażenie, że wszyscy mnie obserwują, oceniają, oraz knują coś przeciwko mnie, a jak wychodzę z pomieszczenia, to zaraz o mnie mówią wytykając to, jaki jestem mało inteligentny i zryty, albo że wcale nie mają przyjemności ze mną siedzieć. Nawet nie jestem w stanie określić, czy ktokolwiek mnie szczerze lubi i toleruje... Czuję też taki stan ciągłego odurzenia, lecz ze 100% świadomością tego stanu. To tak, jakbym zdawał sobie sprawę z tego jak się czuję, bo gdzieś tam głęboko w mózgu mimo wszystko pamiętam jak to jest czuć się normalnie. Kolejnym problemem jest to, o czym tez już napomknąłem wcześniej – cokolwiek zacznę robić, szybko tracę zapał i nigdy tego nie kończę, ponieważ przytłaczają mnie myśli, że już nie zdążę tego zrobić, bo ktoś mnie zabije, bądź coś mi się stanie... W konsekwencji nie robię nic.
Mam mnóstwo marzeń, pragnień i pięknych wizji swojego życia, lecz nie potrafię zrobić kroku, nie potrafię wstać i ruszyć z miejsca do przodu olewając wszystko. Wszystko analizuję, rozdrabniam na czynniki pierwsze i weryfikuję dokładnie przed podjęciem działania, aż w końcu dochodzę do wniosku, że wszystko nie ma sensu.
Boję się śmierci i utraty bliskich osób, jest to dla mnie nie do pojęcia, że musimy kiedyś odejść i zostawić tutaj wszystko na co tak długo pracowaliśmy... Chciałbym żyć jak normalny chłopak. Nie potrzebuję używek, żeby cieszyć się życiem. Mam mnóstwo hobby, które chcę realizować, lecz strasznie boję się życia i tego co się ze mną dzieje i co będzie dalej... Marzy mi się praca, która nie przysporzy mi stresu, a będę mógł wykazać się kreatywnością i to czas będzie gonił mnie, a nie ja czas. Chcę bardzo mocno żyć, bo kocham życie i kocham wszystko to, co ma nam do zaoferowania, ale stan depresyjny i te wszystkie paranoje nie pozwalają mi na cokolwiek.
Błagam was o uważne przeczytanie tej treści i jakiekolwiek zdanie z waszej strony. Chcę się ogarnąć, myśleć pozytywnie, pracować i dawać z siebie wszystko... Oddałbym wszystko za to, by poczuć się normalnie... Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali dotąd.