Skocz do zawartości
Nerwica.com

teykey

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez teykey

  1. ja juz sam nie wiem co o tym myslec wszystkim. troche sie slabo czuje. w ogole nie mam humoru ani sily na nic. czuje ze ta sytuacja miala na mnie jakis "dziwny wplyw", wplyw znacznie silniejszy od innych, wielu innych sytuacji stresowych przez jakie przeszedlem. ostatnio regenerowalem sie po depresji. wszystko zaczelo sie ukladac a tu nagle ta sytuacja. nie chce nikogo winic za moja reakcje. nie musialem tych narkotykow wziac. facet byl raczej mala rybka. tak mi sie wydaje przynajmniej. choc kto wie moze pozory myla. boje sie jednak tego poruszac na... "plaszczyznie prawnej" choc przyznam ze mnie to kusilo. Wolalem sprawe rozwiazac "od wewnatrz, w sobie" bo to TAM jest problem, a ze ktos tam sobie czasem koke wciagnie to mnie juz nie obchodzi. A ze sie wpakowalem w ta sytuacje: GLUPI BYLEM! Teraz sie lecze. I dalej w splocie slonecznym mnie boli aha: pijany nie bylem w ogole. wszystko rozeszlo sie o jednego kielonka wodki. wedlug nich po 3-ech godzinach od jego wypicia nadal bylem pijany i w imie "mojego bezpieczenstwa" chcieli zebym z nimi zostal i wciagnal troche koki. Bo sprawa (w momencie w ktorym opuscilem sytuacje) byla taka ze moi koledzy wlasnie ustalali, to znaczy dzielili sie ta koka. kurna bylem w szoku. znalem ich od lat (oprocz tego typka - sasiada) a tu nagle widze jak obgaduje kto ile ma zamiar wciagnac i sie k**** za przeproszeniem pytaja mnie czy tez chce i nie wiedza co sie we mnie dzieje. normalnie prawie dywan zaliczylem. no ale zachowalem zimna krew i wyszedlem. ale taki .... przejety dawno nie bylem, ze wrecz przezylem lekka traume z tego powodu.... odrealnienie, brak ambicji, brak energi... itd itp. wszystkie beznadziejne rzeczy jakie dzieja sie czlowiekowi po czyms bardzo bardzo przykrym. no i ten bol.
  2. witam. mialem ostatnio [tydzien temu] zdarzenie traumatyczne, ktore pozostawilo po sobie symptomy somatyczne. Przezylem ogromny stres w sylwestra i nie chce nikomu opowiadac tej historii [i tak kazdy reaguje na nia podobnie: nie widzie problemu - jest to przecietna reakcja kazdej z osob ktorej opowiedzialem ta historie] Wiec sama historie traktuje jako cos osobistego. Inny czlowiek albo by sie w nia w ogole nie wpakowal, albo splynela by po nim jak po kaczce. Albo przezylby ja jeszcze mocniej. LOL W kazdym badz razie w sylwestra zostalem zamkniety w domu obcego czlowieka oferujacego mi narkotyki, w obliczu moich dwoch kolegow ktorzy uwazali to za swietna zabawe. Przy tym wszyscy trzej zakazywali mi wyjscia z lokalu, zapewniajac przy tym ze mam wolna wole co do tego co mam robic. Bylem tak tym wszystkim skolowoany ze poczulem sie ewidentenie uwieziony w tej sytuacji, bezsilny i terory- zowany. Gdy ludzie sie mnie pytaja : no a czy wziales te narkotyki? a ja odpowiadam : no przeciez ze ich nie wzialem! to ludzie sie pytaja : no to w czym promlem. Problem w tym ze ten "obcy czlowiek" ktory proponowal mi te narkotyki chcial rowzniez zebym u niego nocowal. Wszystko bylo jedna wielka paranoja. Wyloadowalismy u niego, bo kolega zgubil klucze do mieszkania. A ten "obcy czlowiek" to byl jego sasiad. Chcial moje prawo jazdy, dokumenty, mowil ze stad nie wyjde bo pilem. Ja bylem jak sparalizowany, stracilem calkowita mozliwosc bronienia samego siebie. Zaluje ze stamtad od razu nie wyszedlem. Ten sylwester w ogole byl porazka. Od tamtej pory towarzyszy mi uporczywy bol w klatce piersiowej. Nikt mnie nie uderzyl ani nic. Czasem promieniuje az do szyi. Slabo sypiam. Przez pierwszy tydzien wrecz przezywalem napady rozpaczy. Nie wiedzialem co sie ze mna dzieje. Czulem ze wewnatrz musialo stac mi sie cos strasznego, a jednak nikt tego nie rozumie : kazdy pyta : no przeciez w czym problem : przeciez nie wziales narkotykow! A jednak. Ja tego tez nie rozumiem. Blagam pomozcie, powiedzcie chociaz czy wiecie jak zlagodzic objawy somatyczne. W tej chwili, tak w okolicy splotu slonecznego, tak troche po lewej (spot sloneczny, troche po lewej) doslownie w jednym punkcie, moze wielkosci glowki od szpilki czuje straszne klucie. Jak sie tam dotkne to az podskocze tak mnie boli - STRASZNY BOL! Myslalem, ze to moze jest jakas chinska meridiana, ale kompletnie nie znam chinskiej medycyny wiec to tylko taka --- amatorska opinia :))) W kazdym badz razie dokladnie w tym miejscu - w ktorym teraz mnie tak boli - czulem ogromne napiecie podczas tamtej sytuacji a szczegolnie jak zobaczylem te narkotyki. Tak silne napiecie, wrecz bol - bol emocjonalnego napiecie - i silne kolatanie serca - mysle ze w zupelnie cichym pomieszczeniu mozna by wrecz nagrac ten lomot. - taki byl silny. No wiec w tamtym miejscu - na wysokosci splotu slonecznego jakby "odczulem wewnetrznie" cala ta sytuacje. Nie mecza mnie moze jakies upiorne wpomnienia. Choc przez pare dni mialem ochote wrocic tam i dokonac rzezi. No ale sie powstrzymalem. Teraz okropnie sie zle czuje, zle sypiam no i ten bol. TK
  3. ja tam nie mialem depresji z powodu marihuany. jaranie gandzi notorycznie obniza ci sprawnosc umyslu i sprawia ze jestes bardziej zamulony, a tylko gdy jarasz bardziej sie przebudzasz. moze ci przez to spasc zainteresowanie zyciem, ale raczej na krotko, wiec nie ma obaw o depresje. trzeba tylko uwazać żeby zbytnio sie nie przymulić i nie przesadzać!
  4. teykey

    Książki

    hej, ja wiem, że afirmacje są bez sensu. Ile można sobie wmawiać, że czujesz się dobrze, skoro dobrze wiesz, że to nieprawda. To takie oszukiwanie się siebie. To co pozwoli ci się wyzwolić ze smutku to zobaczenie świata inaczej... takim jaki jest on naprawdę... eh... mam objawy depresji od kilku lat, momentami bylo naprawdę ciężko, byłem naprawdę w niezłej dupie. Ta książka nie daje ci żadnych pomysłow ani wierzeń... eh... jest tak piękna, że normalnie chciałbym, żeby wszystko co zostało w niej napisane spełniło mi się... mam już dość cierpienia i bolesnego życia.... w liceum jakoś sobie radziłem, miałem kumpli, paliłem gandzie i jakoś udawało mi się zapomnieć o bezsensie egzystencji, ale.... za każdym razem gdy wracałem do domu siadałem do pamiętnika i wypisywałem wszystko co mi do głowy wpdało.... wszystko oscylowało wokół "problemu" który mam i który (przynajmniej w tej chwili) nie jest jeszcze rozwiązany. Można powiedzieć, że zachowuję się trochę jak zwariowany naukowiec poszukujący rozwiązania swojego problemu... Ostatnio w Australii cierpiałem przebrzydłą depresję... koszmar... tam moja ciocia podrzuciła mi "A New Earth" tego autora.... czytałem niechętnie... ale po powrocie do polski stierdziłem... muszę coś zrobić... muszę doprowadzić się do ładu... moja egzystencja jest kompletnie bez sensu... muszę to jakoś zmienić... i przeczytałem całą książkę w 2 dni... była fajna i pozwoliła mi spojrzeć na rzeczy pod innym kątem.... niestety po kilku dniach znowu świat mi się zawalił.... zacząłem szukać w necie więcej nt. tego autora, znalazłem krótkie filmiki na youtube, a następnie zmyszkowałem sobie przez piratebay pdf kopie jego książki "The Power of Now". Generalnie nie było żadnych efektów aż... ściągnąłem sobie nagranie Audio rozszerzenia "Practicing the power of now" I dzięki słuchaniu tego nagrania (wszystko po angielsku" dostałem mniej więcej 2-3 mega olśnień.... ale to wszystko... teraz dalej jestem w dupie i nie wiem po co żyję.... chyba tylko po to żeby się frustrować i smucić.... bo dosłownie nie widzę innej alternatywy... stąd mój wniosek, że muszę zobaczyć ten świat inaczej.... i da się go zobaczyć inaczej, jestem pewien, bo już miałem takie akcje jak "przebudzenie"..... haha to jest możliwe... i "Power of Now" to nie ściema, ale nie jest to też taka całkiem łatwa droga.... Jedyne co Cię może zadziwi to, że podstawą tej książki jest słowo TERAZ.... teraz masz dostęp do swojego szczęścia, tu i teraz... a czemu tego nie czujesz, czemu tego nie widzisz? bo zasłania ci to twój umysł... na moje słowa pewnie automatycznie zareagowałaś "nie, to niemożliwe, obecny moment nie ma w sobie nic atrakcyjnego" To właśnie jest twoje "ego" broniące się przed szczęściem w tej chwili. Jeżeli pozbędziesz się swojego ego, przywiązania do przeszłości, nagle zobaczysz TEN moment.... tu i teraz i narodzisz się na nowo.... tu i teraz..... powtarzaj to sobie... a może nie będziesz musiała czytać całej książki....
  5. teykey

    Książki

    hej dla wszystkich, którzy cierpią na depresję i nie widzą żadnego wyjścia, psycholog nie pomaga, leki od psychiatry nie dają rezultatu i czujecie się dalej nienaturalnie, źle itd. polecam książke Eckharta Tolle'a pt.The Power Of Now, po polsku Potęga Teraźniejszości. Gość sam cierpiał na depresję. Trwało to aż do 29 roku życia, gdy stwierdził, że nie może żyć sam ze sobą.("I can't live with myself anymore") następnie stwierdził, że tylko jedna z tych 2-u postaci musi być prawdziwa. Ta zła, dostarczająca mu bólu i depresji automatycznie się rozpadła, a jego depresja minęła. Był tak szczęśliwy, że przez 2 lata siedział codzień na ławce w parku i cieszył się samą swoją obecnością i życiem dookoła. Ludzie przechodzili obok, aż w końcu pojawiły się szepty, że to jakiś mistyk duchowy... coś w tym stylu. W końcu podniósł się z ławki i zaczął poszukiwać co mu się właściwie przydarzyło, czemu już nie jest nieszczęśliwy. Okazało się, że cała jego "nieszczęśliwa osobowość", tzw. "false-self" rozpadło się pod wpływem bólu, jaki samo powodowało. Po kilki latach i po wielu rozmowach z buddyjskimi nauczycielami dowiedział się, że to, czego wszyscy poszukują przez medytację przytrafiło się właśnie jemu - to się nazywa oświecienie. Jeśli jesteście zainteresowani (bo już nie możecie ze sobą wytrzymać) możecie sprawdzić tę książkę. Pisze tam o tajemnicy swojej duchowej przemiany (która w gruncie rzeczy jest dosyć prosta) i daje proste instrukcje jak przywrócić was do waszego naturalnego stanu, sprzed depresji, albo i do tak dobrego jakiego nigdy nie mieliście. Ja praktykuje tę książkę gdzieś od miesiąca, ale nadal borykam się z własnymi problemami. Jedyne czego na razie doświadczyłem to kilkugodzinne olśnienia, kiedy nagle wszystkie problemy nikały... Po zasmakowaniu tych krótkich momentów mam ochotę na więcej i jestem pewien, że któregoś dnia wyzwolę się z moich kajdan i zacznę żyć. Polecam tę książkę, możecie do niej zajrzeć z cystej ciekawości... nie musicie brać tego wszystkiego serio, jestem jednak pewien, że najdziecie w niej coś co do was przemówi.... gorąco polecam Tomek
  6. JESLI KOMUś SIę NIE CHCE CZYTAć(MI BY SIE NIE CHCIALO) TO PROSZę NICH CHOCIAż PRZECZYTA KOńCóWKę ALBO ODPOWIE NA OSTATNIE PYTANIA NA TEMAT EFFECTINU. POZA TYM LEKTURA CIEKAWA, TAK JAK I MOJE żYCIE I MOJA PSYCHIKA. PO PROSTU JESTEM NIESZCZESLIWY I CHCIALEM SIE WAM WYżALIć. BARDZO WAS LUBIE I LICZE NA WASZE MąDRE RADy. TEYKEY CZĘŚĆ 1 każdy ma problemy na swoją miarę, więc nie chciałbym, żebyście patrzyli na mnie, jak na kogoś z błahymi problemami, kto po prostu nie umie się wziąść w garść. sprawa jest skomplikowana. zacznę od tego, że już jako nastolatek byłem krnąbrny. Gdy miałem 12 lat rodzice wzięli mnie na wycieczkę po Stanach, wiecie Nowy Jork, Grand Canyon, Las Vegas. Chcieli mi pokazać wszystkie te cudowności, a ja nic, tylko głowa w komiks i nawet nie byłem zainteresowany tym co jest za oknem. Jakbym chciał im robić na złość. Przez 9 lat swojego życia (od 3 podstawówki do 3 gim) trenowałem pływanie. Myślałem, że będę zawodowcem, ale jako jedyny z całej grupy sportowców miałem inne talenty(głównie plastyczne). Zdecydowałem więc, że pójdę do innego liceum niż cała moja paczka, która poszła do sportowego liceum kontynuować pływanie. I tu na dobre zaczęły się moje problemy. Jako, że w wakacji poprzedzających pierwszy rok liceum odkryliśmy z kolegami pływakami uroki palenia trawki na pewnym nadmorskim wyjeździe, stwierdziłem po powrocie, że będzie to świetny sposób na nawiązanie nowych znajomości w liceum. I tak się zaczęło.Znalazłem sobie nowych ziomków i jedynym naszym celem było olewanie wszystkiego i palenie trawki po lekcjach. Tak właśnie wyglądała ta moja nowa "edukacja". Potem było jeszcze gorzej. Kombinowałem coś z dziewczynami, ale coś mi nie wychodziło. Byłem przewrażliwonym typem. W kafejce zamiast gadać z dziewczyną porównywałem odstępy stolików od ścian, albo interesowały mnie inne duperele. W końcu znalazłem dziewczynę. Oderwała mnie ona od trawki i od kumpli, pomagała w nauce i w ogóle była sympatyczna. Ale coś było nie tak. Z moją psychiką znaczy. Wprawdzie mieliśmy ze sobą dobre relacje i byliśmy zakochani to mnie zaczynało dręczyć coś, co w końcu znisszczyło ten związek. pojawił się PROBLEM(który do dziś nie jest zrozumiany przez żadnego z moich psychiatrów ani psychologów, a według hipnotyzera u którego byłem jestem całkowicie zdrowy).próbowałem gadać z dziewczyną o moim problemie, o tym, że coś mi dolega(mam masę pamiętników, w których głównie piszę o tym, że po pierwsze nie jestem sobą, po drugie, że cierpię na separację od ludzi, po trzecie, że mam problemy z myśleniem przez marihuanę), ale ona na to nic, tylko, że jestem artystą i bredzę.No więc dwa lata minęły jak ze sobą byliśmy. Dostałem się na studia i minął pierwszy rok studiów. Było ciężko, ale sobie radziłem, z dziewczyną dalej byłem. Ale problem nie ustępował. Chodzi w nim głównie o relacje z ludźmi. Coś w stylu, że w rozmowie nie jestem sobą, tylko kimś innym.(wiem, dużo osób tak ma). Teraz trochę przyspieszę : po roku studiów robiłem się coraz bardziej zły na swoją dziewczynę. po wielu wielu wielu rozmowach z nią stwierdziłem, że ona WCALE mnie nie rozumie i,że tam "w środeczku" jesteśmy zupełnie inni. Postanowaiłem z nią zerwać Uff, jakie uczucie mocy! Zrobiłem to! Zrobiłem to z dnia na dzień po dwóch latach. Teraz spowrotem ze sobą rozmawiamy ( po roku milczenia) i mamy sie za brata i siostre(dziwne). Co nastąpiło potem(coś się ze mną działo). Była kłótnia z mamą.(od dziecka się ciągle kłóciłem z mamą. zawsze. ale to ja zawsze przepraszałem( i tak wiem, że to ja mialem rację - moim zdaniem te kłótnie skrzywiły mi psychikę i sprawiły, że zacząłem się zamykać). Ale ta kłótnia była wyjątkowa. Jak wam to wyjaśnić? To będzie trudne. Wyobraźcie sobie człowieka z "nienarodzoną osobowością"(zamkniętą, skrytą, cierpiącą w środku), który nagle dobywa z siebie krzyk, któremu sam się dziwi(krzyk mocy, ale jednocześnie długo tłumionej rozpaczy). No więc ten krzyk, który ze mnie wyszedł z tej kłótni sprawił, że moja osobowość wyszła na jaw. Czułem go głęboko w krtani, czułem, że to wreszcie MÓJ PRAWDZIWY KRZYK oddający PRAWDZIWE UCZUCIA. I tak się narodziłem w wieku 20 lat. CZĘŚĆ 2 - POCZĄTEK DEPRESJI[ Wiem, że wielu z was też pewnie umie pisać książki na swój temat. postanowiłem właśnie tak zrobić. to będzie druga część, która doprowadzi do momentu obecnego. Zaczynamy: Po tym sławetnym krzyku coś się ze mną zmieniło. Byłem wolny silny. Zupełnie inaczej patrzyłem na ludzi. Znalazłem przyjaciół tam gdzie wcześniej widziałem wrogów(głównie wśród ludzi, którzy lubią się uczyć i w ogóle dobrze się mają). Zobaczyłem przed sobą nową drogę i zacząłem nią podążać. Zmienił mi się charakter pisma(czy raczej JA go zmieniłem) Na odważny, lekko pochylony i mocny. Zacząłem się spowrotem śmiać. Stałem się dowcipny i przesiębiorczy. Zacząłem robić na komputerze rzeczy, o których nie śniłem : grafikę o której marzyłem. Ale coś się zaczynało psuć. Byłem "nowy" w tym życiu, zupełnie niedoświadczony i wkrótce zacząłem popełniać pierwsze błędy: mówić słowa, które "nie były mną", nie kończyłem rysunków (choć wiedziałem, że droga, która mnie prowadzi każe mi je dokończyć)(tak, ja wierzę w takie rzeczy - w drogę). No i jeszcze matka, która robiła mi masę wyrzutów, że porzuciłem moją dziewczynę. Cholera. Moje nowe życie zaczynało obfitować w wyrzuty sumienia. No i skończyło się. W końcu upadłem. Nie podołałem wyzwaniu, jakim jest bycie sobą i życie na swoją miarę. Bo inni cię widzą inaczej, inni są ważniejsi, bo nie mogę w życiu postawić na swoim. Skończyło się. Znowu przez matkę, która nie akceptowała mojego nowego stylu życia, nie wierzyła w moją siłę i słuszność. Ok przewinę trochę teraz. Gdy się tak wyzwoliłem zrobilem jeszcze jedną rzecz: Napisałem do dziewczyny którą od dawna kochałem, ale bałem się do niej odezwać. Napisałem coś śmiesznego i postanowiliśmy się spotkać z racji tego, że się tak długo nie widzieliśmy. Właśnie w tym okresie nastąpił mój upadek. Był to październik zeszłego roku. Zacząłem chodzić do psychologa i wyjaśniać swój problem. Mówiłem o krzyku, o poprzedniej dziewczynie, o matce i o innych rzeczach. Gdy trafiłem tam pierwszy raz byłem wyjątkowo zamknięty. Smutny. Przybity. Nie umiałem mówić o sobie.(Bo jak wyjaśnić komuś to, że nie jestem sobą, nie umiejąc dobrać odpowiednich słów?krzyk umarł. Byłem wewnętrznym trupem). Dostałem pierwsze leki i wtedy właśnie przypadło pierwsze spotkanie z dziewczyną. Jaka cudowna, lśniąca, niższa ode mnie - taka akurat. Rety, idealna. I ten uśmiech. I tylko ja - taki lekko dziwny, zamknięty, niepewny siebie, lekko na uboczu(w innym świecie). Spotkanie się skończyło.Decyzja:WOW, to jest ta dziewczyna, na którą czekałem. Bez porównania - w przeciwieństwie do tamtej TA może mnie zrozumieć, wyzwolić mnie z PROBLEMU.Coś niebywałego.Światełko w tunelu. Niestety. Spotykaliśmy się przez pół roku i zarysowałem jej obraz zupełnie innego człowieka niż chciałem: chorego psychicznie, niepewnego, sztywnego, smutnego, przygnębionego, ogólnie męczącego itd itp etc. Przekreśliłem swoje szanse. Dobra, koniec wyrzutów. W międzyczasie wziąłem urlop zdrowotny na uczelni ( zawaliłem głowny projekt, pokłóciłem się z prowadzącymi(których w okresie "dobrobytu" - kiedy "krzyk" we mnie żył ubóstwiałem) i robiłem plany żeby zmienić w ogóle uczelnię. Plany się nie powiodły, przez miesiąc wakacji paliłem trawkę dzień w dzień(bo studiów nie zmieniłem, dziewczyny nie poderwałem i z depresji się nie wyleczyłem). P. psycholog była na mnie bardzo zła. A ja na nią, bo terapia nic nie przyniosła . Potem wyjechałem do Australii, gdzie chodziłem po różnych uzdrowiskach (ciocia mnie zmuszała - ciągnęła do różnych szamanów, na mdetację, na jogę, na leczenie energetyczne - ale nic to nie dało). W końcu wróciłem. Trochę inny. I gotów żeby coś zmienić. Poszedłem na hipnozę i jeden dzień chodziłem jak nakręcony... ale jak znowu to wyjaśnić - nie byłem sobą, byłem jakimś krzyczącym debilem. Aha. Pewna szamanka w Australii powiedziała mi, że w wieku 5 lat coś mi się stało i przestałem okazywać emocje(pasuje?)(może przez mamę?)(przez kłótnie rodziców?). KOńCóWKA Teraz sytuacja jest taka: Jestem znowu na drugim roku studiów. Nie umiem się odnaleźć. Nic nie robię. Nie zacząłem jeszcze projektu. Często mam zawieszzki, że po prostu patrzę w sufit nie mogę kiwnąć palcem. Jestem rozkojarzony i jakby "niedostrojony do środowiska"(w moich kontaktach z ludźmi jest pełno niezręczności). Czuję się jak życiowa fajtłapa i gównojad i jak debil, kretyn, w ogóle jak jakiś antymózg. Dzielę się swoimi kłopotami ze starą dziewczyną(jako, że z nową nie wyszło) i kurcze mam taki problem co rano: gdy się budzę biorę komórkę, chcę napisać smsa do tamtej dziewczyny, ale gdy już mam wcisnąć "send" serce tak mi podchodzi do gardła, że jakbym to wysłał to bym chyba umarł na zawał, albo spalił się ze wstydu. Moja stara dziewczyna(mam nadzieje, że wam sie to nie myli) mówi mi, że wyglądam zupełnie inaczej niż kiedyś. Smutne oczy, ściśnięte brwi. I jeszcze mówić o sobie nie umiem. Wczoraj miałem w głowie kompletną sieczkę, przedwczoraj masę zawieszek ( siedziałem przez 20 minut w aucie i rozkminiałem zanim w ogóle ruszyłem). Spowrotem palę masę fajek, nic nie jem, nic nie robię, tylko czekam na zbawienie, które nie przychodzi. Matka wyzywa mnie od ćpunów, mówi, że to marihuana wyżarła mi mózg i zrobiła ze mnie debila(miałem najlepszą maturę w klasie, mimo, że kumple śmiali się jak im powiedzialem co napisałem) i w ogóle ostatnio głupio sie czuje. Z resztą w ogóle zawsze głupio się czuje. i tyle. może wstydzę się swojej głupoty przed ludźmi. Sam już nie wiem. To życie jest teraz takie bez sensu. Jakieś idiotyczne. Z dziewczyną nie wyszło(WHY???), studia powtarzam, gadam z moją byłą. Chciałbym się zmienić, zdobyć dziewczynę o której marzę, być dobry na studiach, mieć kilkoro dobrych znajomych(ktorzy nie palą szlugów ani trawki), mieć szczęśliwe życie i w ogóle być funny&ok. kończę już. Co o mnie myślicie? Czy jestem debilem? Mam szanse z laską? Czy wiecie w czym tkwi mój problem?Trzeba mi pasem przyłożyć a nie się rozczulać?Czy wódka mi pomorze?Co zrobić żeby się nie bać?Co zrobić żeby być sobą?Co zrobić żeby wygrać to życie?Co zrobić żeby mieć spokój?Chcę to wszystko wiedzieć, a kiedyś tak w ogóle chciałbym pomagać innym z podobnymi problemami!!! PS.Od dziś biorę EFFECTIN bo normalnie nie umiem nigdy wstać z łóżka(fale niepokoju, głównie myśli"fuck, znowu sie obudziłem") Czy on pomoże na spadki nastroju?Czy w ogóle te cholerne leki rozwiązują jakieś problmy, czy są tylko "wspomagaczem"?(bo jak tak to u mnie nie mają czego wspomagać - nie przejawiam żadnej inicjatywy żeby sobie pomóc i niczyich rad nie słucham, nie ucze sie na swoich błędach i jestem uparty i głupi)[/b] POZA TYM BARDZO SIE WSTYDZE, ZE TO WSZYSTKO NAPISALEM I OBAWIAM SIE DWOCH RZECZY:IGNORANCJI ALBO FALI KRYTYKI. NIE OSZCZEDZAJCIE MNIE JEDNAK. POWIEDZCIE CO MYSLICIE.
  7. co by tu odpowiedzieć... czuje sie tak beznadziejnie, że najchętniej postawiłbym tylko 3 kropki na znak, że czytałem twoje posty nervosol i je rozumiem. czy pomoże Ci jeśli Ci powiem, że kiedyś też byłem normalnym chłopakiem, a teraz cierpię na dezintegrację osobowości, widzę wszystko totalnie bez sensu?kompletnie? jakbym był w jakimś nierealnym świecie. jakbym był obok życia, a nie w życiu. tak mam i się na wszystkich wściekam. nie chcę już niczyich rad. chrzanię to. I tobie nerwosol też nie daję rad, choć... tu muszę o czymś wspomnieć... rozumiem, że tracisz więź z ludźmi i tak naprawdę jesteś sam ze swoimi problemami... napisałeś, że za parę lat będziesz się śmiał z tego co się teraz z tobą dzieję? chłopie to co się dzieję z tobą to... bunt przeciwko miłości. gybyś dopuścił kogokolwiek do ciebie... człowieku ogieniek w tobie zgasł. potrzebujesz drugiej osoby która go rozpali.k**** ja sam mam taki plan. moje serce umarło. czuję się nie raz wrogiem publicznym numer jeden. czuję się jak ta blondynka w tym dowcipie , gdy w radiu jest komunikat "uwaga na drodzen numer 12 jeden kierowca jedzie pod prąd". a blondynka na to: jeden? raczej wszyscy!. Przyczyna twego stanu może być w tej dziewczynie która Cię nie chciała. Powiem Ci tak...... sam mam podobny (rozpoznaję NAPRAWDĘ podobne symptomy co u Ciebie) problem. I mam plan, który spróbuję wprawić dziś w życie. Głupio mi o tym pisać. Ale zrobię tak: (naprawdę mi głupio)jest na świecie jedna jedyna osoba, którą jeszcze kocham. To nie jest moja mama, babcia, ciocia czy wujek. oni wszyscy mnie zawiedli (a ja zawodzę ich). Jest to dziewczyna, którą kocham od dawna.... (rety jak to piszę czuję że mój plan nie ma sensu) Plan jest taki, że być może (a może i na pewno) jest to jedyna osoba na świecie, której jestem w stanie zaufać... pokazać jej jaki jestem na prawde a tym samym zadać kłam wszytkim kłamstwom jakie na mój własny temat stworzył mój mózg. Nervosol, ty jesteś bardzo dowcipny, naprawde fajny, ale musisz tego ponownie doświadczyć... Myślę, że tylko ponowny kontakt z SAMYM SOBĄ Cie uleczy... jak ja to mówię - "zdejmie z ciebie zły urok". Ja mam tak : ani przy starych przyjaciołach, ani przy rodzicach nie jestem TYM KIM JESTEM, bo... no sam nie wiem - boję się. Nie doświadczam w swym życiu miłości. Może nie była mi dana od starych, dlatego nauczyłem się tak chować w środku. I teraz mam taki problem : mam w głowie tyle myśli, które mnie blokują, wręcz taki obszar tabu, którego z innymi ludźmi nie poruszam, bo obawiam się, że mnie za to potępią. Nie okażą mi akceptacji. Nie wyrzucę tego z siebie, tylko to do mnie wróci. A ta warstwa mnie przytłacza. Warstwa absurdu. Póki tego nie wyrzucę... nie odblokuję się. Każdy człowiek w depresji jest trochę jak zatkany zlew... Ma problemy ale nie dzieli się nimi. Ma swój świat. Człowieku Twój własny świat stał się dla ciebie tak groźny, że czujesz się groźny dla innych. Musisz to unieszkodliwić! Napradę twój mechanizm wewnętzny jest strasznie silny i sieje ogromne spustoszenie!Może nawet większe niż u mnie! Powaga - musisz kogoś znaleźć. Nie na forum. Nie psychologa. Kura Tu potrzeba miłości. Dosłownie. Zbawienia. Trochę plotę, ale wiem co mówię. Znajdź kogoś. Nie księdza, nie psychologa. Kogoś z kim poczujesz się pewnie,kogoś kto nie będzie Cię oceniał, ani komentował tego co mówisz, zaufasz tej osobie i wyrzucisz to z siebie - cały twój problem obróci się w żart i być może na chwilę ujrzysz prawdę i może... może nastąpi zmiana, ktora pozostanie na zawsze i przywróci Cię do Twojego "pierwotnego stanu" Jest nadzieja... licze na to... pamiętaj pokonaj absurd w swojej głowie!!!
  8. samotny bralem ten sam lek co ty i dal mi ostro popalic. przez tydzien sie zastanawialem czemu moja depresja sie poglebila, kto mnie moze ocalic, czemu czuje izolacje od ludzi jakbym byl w innym swiecie, do tego jeszcze irytacja i pewien rodzaj bolu - cierpienia - chcialem sie wyrwac z tego stanu ale nie moglem. wszystko przez ten lek. mam nadzieje ze juz go rzuciles i nigdy wiecej nie uzyjesz. p o z d r o
  9. ja sie zgadzam, tylko co do tej decyzji - zawsze mialem problem z decyzja. poza tym uwazam, ze moj problem to nie jest podjecie decyzji. ja nwet nie widze czegoś takiego jak jakies opcje. mam problem bo chce byc soba a nie daje rady uwolnic z siebie tego "smiejacego sie chochlika" ktorego tak kocham. Ten śmiejacy sie chochlik podejmuje decyzje sam. On jest we mnie ja go znam, ale on milczy, on sie nie otwiera przed ludźmi. Dlaczego? Dlatego ze tak decyduje? Czy po prostu moge zdecydowac, wskoczyć do rzeki życia i popłynąć? Gdybym tylko mógł w to uwierzyć- podjął bym taką decyzję i popłynął!
  10. Co by tu napisać, coś odkrywczego. Najlepiej chyba zrobię, jeśli podzielę się z wami moimi obserwacjami na mój temat (przecież depresja jest chyba najciekawsza z punktu widzenia osoby chorej) Co odkrywczego mogę wam napisać? Depresja to otaczanie się kłamstwami, w które wierzymy. Depresja to pozostawanie w absurdzie swoich własnych myśli, które wydają nam się prawdą. Depresja to niewidzenie prawdy. To życie z klapkami na oczach. Te klapki mogą zdjąć z was przyjaciele, lub osoba najbliższa, kochana. Poza tym depresja to swój własny świat, którym z nikim się nie dzielicie, nikogo do niego nie wpuszczacie. To jest świat obcy innym ludziom. Ja to mówię sobie tak: jest to świat obcy miłości. Dlatego ludzie tego świata się tak boją, dlatego WAM tak trudno się przemóc by komuś o tym świecie opowiedzieć. Tak trudno wypowiedzieć komuś wszystkie swoje myśli, wytworzone problemy, wszystkie swoje błędy w myśleniu - tak - wylać to wszystko na pośmiewisko - niech ktoś na to spojrzy i się zaśmieje - spójrzcie na to sami i zaśmiejscie się razem z nim! Pamiętajcie - depresja to wasz wewnętrzny wytwór, z którym sobie nie radzicie! Te wszystkie problemy emocjonalne, które macie blokują wam radość, nie pozwalają aby prawda o was ujrzała światło dzienne! Prawda o WAS, o tym jacy jesteście leży POD waszymi problemami! PROBLEM nie jest prawdą o Tobie. Jest fikcją, ktorą wytworzyłeś/aś. Musisz ją zdemaskować. Według mnie powinno być coś takiego jak terapia śmiechowa. Wygadać się przed kimś - powiedzieć o WSZYSTKIM, a potem spojrzeć na to zboku - może okaże się to śmieszne, nawet jeśli trzeba mieć pokłady czarnego humoru żeby się z tego zaśmiać. Wiem, że istnieją problemy nie do śmiechu, ale ja mam depresją, która polega na dominacji mojego "ego"(umysłu) nad własnym "ja"(sercem, duszą) i w chwilach szczęscia i wolności moje serce serdecznie śmieje się z tego co wytworzył umysł. Jest to pewna detoksykacja mojego mózgu, którą polecam każdym. Śmiech to zdrowie (i JA to piszę i to jeszcze na forum o depresji :) teykey
×