Skocz do zawartości
Nerwica.com

blecota

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez blecota

  1. Ja juz nie mam sily. Nic mi sie nie chce, jestem zmeczona i znudzona. Ja juz nie mam sily wejsc nawet na pierwsze pietro, poprostu gdy wejde jestem wykonczona. W jednej chwili jestem zla i zmierzla, a w drugiej radosna jak skowronek, az moje kolazanki pytaja sie mnie co mi jest, a ja mam taka ochote im powiedziec co ja czuje, ale cos mnie blokuje. Mam wrazenie czasem, ze wariuje. Chce mi sie poprostu wyc. Kiedys tu pisalam, ze nie pojde do lekarza i nie pojde, ale musze z kims pogadac, bo ja na prawde zwariuje!!!! Moze to dziwne i przesadzam, ale jesli tez ktos chce pogadac to niech do mnie napisze na gg: 9645156. Pozdrawiam
  2. ja mam rodzine, w ktorej sie nie uklada. Mama z tata nieznosza sie, bracia nie lubia sie, a ja skolei nienawidze ojca. Tak- nienawidze. Wiem co pisze i jest ta wielka nienawisc. Nienawidze go za to ,ze nie obchodzi go rodzina, ze wszystkim musi radzic sobie mama (placi rachunki, kupuje jedzenie, gotuje), ale dla niego to jest NIC. Kiedys powiedzialam mu, ze nie mam ojca, wiec on mi odpowiedzial, ze juz go nie bede miala- OK ,nie ma sprawy- tym akurat nie martwie sie, ale nie macie pojecia jak ja zazdroszcze swoim kolezankom tych spokojnych rodzin, w ktorych kazdy ze soba rozmawia. Przez cale zycie bylam wysmiewana przez starsze rodzenstwo. Bylam ich wysmiewiskiem. Przez cale zycie musze uwazac co robie i co mowie, bo beda mi wypominac moje gafy do konca zycia. Nie mam ochoty juz z nimi rozmawiac, w domu jestem nerwowa i przybita. Do tego dochodzi swiadomosc , ze jestem niechciana, jestem pomylka i wpadka. Wkoncu kto chcialby 5 dzieci??? Jestem kolejnym problemem, powodem zazdrosci i klotni mojego starszego rodzenstwa z mama ("taty" nic nie obchodzi). Nie mam wielu przyjaciol, jestem kompletnie sama. Nigdy nie mialam chlopaka ( a mowia, ze jestem ladna...). Jestem przez wielu ignorowana, w szkole nauczyciele nie dostrzegaja moich staran. Coraz czesciej czuje ochote zwiac ze szkoly lub wogole do niej nie isc. Brzydza mi sie te same twarze, nie chce ogladac nawet swoich przyjaciol. Poprostu zle mi sie robi na ich widok. Zyje od weekendu do weekendu. Nie mam zadnego urozmicenia dni. Wszystko MUSZE. Musze chodzic do szkoly, musze isc z psem na spacer, musze uczyc sie, MUSZE ZYC. Ale ja na te zycie nie mam juz ochoty. Nie mam sily. Ciagle sobie powtarzam ,ze zycie idzie dalej , a ja mam isc z nim, ale nie pomaga mi to juz. Chcialabym umzec i popelnic samobostwo. Nie boje sie juz nawet tego bolu, ale czegos innego, ale nie wiem nawet co to jest. Coraz czesciej trace kontrole nad swoimi emocjami. Nawet najmniejsza blochostka, moze mnie doprowadzic do szalu i placzu, ale w nastepnej chwili jestem radosna jak skowronek. Prawie codziennie o godz. 8.00 i 9.00 jest kompletnie wykonczona, chce mi sie spac. Nie piszcie mi, ze potrzebuje pomocy, bo ja i tak po nia nie pojde. Pisze to wszystko tylko dlatego, poniewaz chcialam to wszystko wyzucic z siebie.
×