Skocz do zawartości
Nerwica.com

disassembled

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez disassembled

  1. Taaak... Spotkanie uzalajacych sie nad soba ludzi na forum psychologicznym jest rownie zaskakujace co natkniecie sie na prostytutke w agencji towarzyskiej.
  2. Jestem skołowany, zdezintegrowany, czuję się nie sobą, totalna rozsypka.
  3. Aż trudno mi wyrazić podziw co do tego, jak wielu z depresowców, nerwicowców i lękowców mijam codziennie na ulicach Poznania, przemieszczając się rytualnie ze stancji do uczelni. Zdecydowałem się coś tutaj pokreślić, bo... właściwie to nie wiem. Chciałbym iść do psychologa na NFZ, ale jestem totalnie zielony w tej materii, nigdy dotąd u takiego specjalisty nie byłem. Mógłby mi zatem ktoś z tym tematem pomóc? Doradzić coś? Opisać własne doświadczenia? Podobno powiedzenie "z kim przystajesz takim się stajesz" działa w przytłaczającej większości przypadków, ale nie wykluczam tego, że chętnie spotkałbym się z kimś z problemami natury psychicznej. Jeśli jest ktoś zainteresowany, równie jak ja, proszę dać mi znać. :)
  4. Ogrom przeżyć i doznań związanych z pierwszym razem jakoś mi się gryzie z użytym przez Ciebie takim sztywnym i oficjalnie brzmiącym słowem "kompetentny", no ale cóż, spróbuję poszukać kogoś kompetentnego.
  5. Jakieś tam cząstkowe i zdawkowe grubiańskie opinie jak ta wyżej wymieniona może oczywiście paść z moich ust, nie jestem zmrożony mentalnie całkowicie, potrafię odróżnić cegłę od kobiecych oczu ale tylko przed kobiecymi oczami potrafię się zawstydzić, natomiast przed cegłą już niekoniecznie. Więcej nie dopowiem, bo nie chcę się powtarzać. O tych dwóch przypadłościach słyszałem, czytałem, ale właściwie każde jedne zaburzenie w większym stopniu opisuje mnie, więc ni wiem jak się do tego kompletnie odnieść. Masz chyba rację, specjalista być może jakoś na moje poczucie bezgłowia wpłynie. Tylko nie wiem od czego zacząć? Jest sens polegać na NFZ?
  6. Ja kompletnie nie umiem myśleć takimi kategoriami jak żal do siebie, jakieś poczucia obowiązku etc. Jesli mam zalozmy wyrzut typu 'powiedzialem jej ze jest glupia szmata choc mi nic nie zrobila' to tylko czuje mrowienie z tylu glowy, zadnej analizy, zadnego przystosowania sie do sytuacji. Umiem to okreslic piszac, a nie umiem tymi kategoriami myslec, tu pewnie lezy przyczyna, sposob myslenia i 'model' kreacji mysli. Czuje, ze gadam bzdury.
  7. Pewnie jestem, aspekty psychologiczne typu ekstrawersja/introwersja, jakieś enneagramy, typy socjoniczne, czy zaburzenia przestudiowałem już na wskroś, jednak żadnej odpowiedzi mi to nie dało. Myślę, że introwersja/ekstrawersja nie ma tu raczej większego znaczenia, chociaż mogę się mylić, specjalista wszak ze mnie żaden. Introwertyk to ktoś, kto kieruje przeżycia z tendencją do wewnątrz, ale nie jest całkowicie odcięty od świata zewnętrznego. Ja natomiast nie mam ani życia wewnętrznego, ani zewnętrznego, więc lipa po całości.
  8. Nie wiem co to jest. Nie nazywam tego. Taka trochę błoga nicość i rozwarstwienie na 2 osobowości, jedna cierpiąca niemoc wyrażenia siebie, druga jakaś kompletnie niezależna ode mnie. Byle bodziec mnie ogłupia, osłupia, często tracę głowę jak mnie coś zaskoczy. Tak jakbym za wszelką cenę chciał się wyplątać z jakiejś interakcji, która właśnie zaszła (np. ktoś zapyta mnie o drogę to automatycznie z takim uniżeniem w oczach odpowiadam, że nie wiem, chociaż lokalizację znam). Sam na sam ze sobą, czy to leżąc, stojąc, czy robiąc salta nie potrafię porządkować rzeczy w głowie, nie wiem jakie mam relacje z rodzicami, z bratem, z ludźmi których zawiodłem swoją biernością. Ktoś może mi zarzucić, że przecież piszę o tym, więc WIEM. Ale niestety nie wiem, to paradoksalne. Nie studiuję poezji romantycznej, ani nic humanistycznego. Nie chcę skończyć na bruku. Zaczynam właśnie studia inżynierskie, uzdolniony jestem raczej bardziej w stronę ścisłą.
  9. Cierpienia Młodego Wertera znam i doceniam, ale tylko ze względów artystycznych. Dla samej pokazówki sam się emocjonalnie nie katuję. Nie wiem czy to jakieś zaburzenie, kiedyś szukałem źródła w Fobii Społecznej ale odkryłem, ze ludzie nie są moim problemem, problemem jest natomiast jakiś kontakt z rzeczywistością, jej naturalną analizą. Nie wiem, czy brak mi jakiegoś kanału, strumienia, który pozwoliłby, żebym mógł jakoś się uzewnętrznić, zamiast żyć pod skostniałą maską. Tak, to tyczy się relacji z dowolnymi ludźmi. Niedawno były pierwsze zajęcia, z uśmiechem powitałem innych, jakoś automatycznie mówiłem to co W SPOŁECZEŃSTWIE SIĘ POWINNO tzn. jakieś podstawowe żarty, pytania o wrażenia związane z kierunkiem, dlaczego akurat taki wybór, trochę ironii, żeby skompensować zamaskować własną nieudolność, ale to nie jest to. Wracam do mieszkania, mam 3 współlokatorów i nadal czuję jakbym miał wbity szpikulec w mózg, reakcje są odruchowe, bardzo łatwo poddaję się czyjejś fali, jeśli coś od siebie dorzucam, to tylko na temat zaczęty przez rozmówcę, bo sam nie wiem co innego mogę dodać, co powiedzieć, żeby zarysowywać swoją osobowość. W wersji tekstowej to jeszcze jakoś składnie wygląda, ale sam na sam czuję w okolicach oczu i skroni takie ślepe otępienie, gdzieś niby coś tam czuję, ale nie wiem co, nie umiem tego wyrazić, nie umiem zidentyfikować, paradoksalne. Jak w głowie tworzy mi się jakieś spostrzeżenie, to nie umiem go rozwinąć, jakoś po męsku to zbadać z różnych stron. Zainteresowania posiadam, są to mianowicie języki obce oraz to, co aktualnie jest na studiach. Wyprowadziłem się, gdyż studiuję dziennie w nie swoim mieście, ale nie jest to złoty środek, problem jest chyba we mnie, a nie w otoczeniu. Mogę też powiedzieć, że mam syndrom prokrastynacji, odkąd pamiętam, zawsze odkładam wszystko na później, nie potrafię się uczepić jednej myśli, może to wynika z tego, że do tej pory nie wyrobiłem normy krajowej dot. wyrażania własnego zdania. Przychodzi mi to z trudem. Nie umiem bazować się na własnych przeżyciach, po prostu nie wiem o co chodzi.
  10. Mam potrzebę wyrzucić to i owo z siebie. Jestem młodym człowiekiem (choć człek może byłby tutaj bardziej adekwatnym porównaniem) no ale dobra. Nie wiem co mi dolega. Nie wiem od kiedy jest mi źle. Nie wiem dlaczego jest mi źle. Jestem poważnie... nawet nie wiem jak to określić prostymi słowami, mój mętny wyraz twarzy i tępy wzrok mówi sam za siebie. Czuję się totalnie zamknięty w łańcuchach, które mi natworzył mój własny nikczemny umysł. Nie czuję mianowicie powiązania mojego własnego, prawdziwego z własnym ciałem, z własnym zachowaniem. Wygląda to tak jakby jakaś mała, lepsza cząstka mnie nie mogła się uwolnić z grubych warstw kompleksów i jakichś lękliwych przyzwyczajeń, które są pewnie efektem i nadopiekuńczego wychowania matki, i słabej akceptacji wobec mnie przez rówieśników od dziecka. Brzmi to może banalnie i być może sensownie objaśniam co mi doskwiera, ale myśląc sam ze sobą te myśli, które składam są jakieś takie infantylne, spłycone i rozchwiane, nie ma w nich żadnego konkretyzmu, nic co by się przekładało na mój stan emocjonalny. To, co teraz pisze tego posta jest w jakiejś szklanej bańce, a to coś, coś objawia się na zewnątrz jest dziwnie zezwierzęcone, z permanentną pustką w głowie, nierozumiejące tego, co się z nią dzieje i nie będące w stanie wyrazić jasno i klarownie żadnej głębszej myśli... Mam takie wariackie odczucie, jakby zmiękczony mózg, choć przez moje usta to stwierdzenie nigdy nie padło, bo moje zewnętrzne Ja jakoś jest zblokowane, i w ten sposób nie myśli. Nawet nie wiem o czym ono myśli... Każda myśl wydaje się być efemeryczna, ulotna, przez co jestem raczej wśród ludzi zlepkiem kości i mięsa, które jakoś bezsensownie i automatycznie się śmieje, po tym jak mózg podświadomie wyda komendę, że mam się zaśmiać, chociaż nie wiem z czego... Kompletnie nie umiem wyrażać siebie... Jestem teraz na I roku studiów, i mam wciąż poczucie, że muszę jakoś się zamanifestować, gdzieś to głęboko czuję, ale moje zewnętrzne Ja jest wtedy zbyt mało błyskotliwe, zbyt mało tworzy naturalnych myśli, odniesień, reakcji, jest totalnie przytępione. Czuję na sobie wzrok ludzi, którzy pewnie myślą "z nim jest coś nie tak" ale ja zewnętrznie na ten wzrok niczym nie odpowiadam, błogie przytępienie nadal trwa. W rozmowach, o ile się jakaś zdarza, wszystko wymyślam na bieżąco, wcześniej nawet nie zastanawiając się nad danymi tematami. Nie mam całkowicie poglądów. Czuję się niespójnie, może to przez to? Nie umiem inicjować rozmów, podtrzymywać ich, widzę na czym polegają moje błędy, ale nie potrafię się zastanawiać i przekładać to na własne zachowanie... Czuję w powietrzu, że jest coś nie tak, ale brak mi tej TWARDEJ ZDECYDOWANEJ myśli, wszystko jest jakby obce. Nie rozpatruję niczego w kategoriach "dobre, złe, smutne, szczęśliwe". Po prostu się takie kategorie we mnie nie wytworzyły... Czuję się tak od zarania dziejów, od małego byłem jakiś inny, który nie mógł znaleźć dostępu do siebie samego, który tkwi gdzieś tam głęboko. Jeśli to komuś pomoże mi coś doradzić to przytoczę kilka faktów z mojego życia: - odkąd miałem 4 lata mój ojciec pił, awanturował się - moja mama jest nadopiekuńcza, traktuje mnie jak dziecko, do przesady, kiedy wchodzę w kontakt z nią wtłaczam się automatycznie w formę synalka, który mozolnie odpowiada przeciągłym głosem na bezsensy matki Nie wiem czego oczekuję od tego miejsca, bez sensu to.
×