Skocz do zawartości
Nerwica.com

Makaronowa

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Makaronowa

  1. Z Waszych odpowiedzi wynika, że żadna terapia nie jest do końca dobra... A może to zależy od terapeuty? I jego podejścia? I problemu: czy oczekujemy pomocy w rozwiązaniu problemu, zmiany , czy zrozumienia siebie... Oczywiście jedno łączy się z drugim.
  2. Ja byłam na odległość ponad rok, widywaliśmy się czasem przez 2 dni raz na 2 miesiące, potem zamieszkaliśmy w jednym mieście... i było beznadziejnie. Kolejny rok zabrało nam docieranie do siebie, zrozumienie siebie, czego chcemy oczekujemy. Nawet się rozstawaliśmy. Nie rozumiałam czemu, skoro rok wytrzymaliśmy, daliśmy radę, a po roku na odległosć ta miłosć nie była już taka sama... Teraz nigdy wiecej nie zgodziłabym się na coś takiego. Dla mnie to prawie zabiło naszą miłość...
  3. Nie mam może aż tak dramatycznej sytuacji, ale w swoim związku ja też jestem "narzekaczem". On zawsze silny, odważny, pozytywny, a jak coś mnie załamie to muszę sobie ponarzekać, pomarudzić, a jego pocieszanie i szukanie samych pozytywów doprowadza mnie do szału. Nie wiem, chyba wypracowaliśmy kompromis. Ja sobie narzekam, a jak on ma gorsze momenty to staram się być pozytywna, bo wiem, że to jemu pomoże. Jeżeli oczekuję pewnych zachowań od niego w trudnych chwilach, ja również muszę się zachowywać tak, jak on potrzebuje, gdy coś go załamie.
  4. Ja sama miałam bardzo podobny problem. Moja mama była dla mnie guru, wyznacznikiem wszelkich decyzji, wartości... Za każdym razem, gdy starałam się podejmować swoje decyzje miałam ogromne poczucie winy. Chodziłam na terapię psychodynamiczną. I mi pomogła. Zdałam sobie sprawę, że całe życie starałam się zrozumieć tok myślenia mojej mamy, zadowolić ją, zgadnąć co by chciała, aż zaczęłam zapominać o sobie. Ważniejsze było, żeby ona była zadowolona, niż ja. Co mi pomogło? Chyba zrozumienie, że ona ma swoje życie, a ja muszę się skupić na sobie. Chociaż brzmi banalnie, trudne do wykonania, ale dla mnie to była jedyna szansa...
  5. Ale przecież zawsze będą jakieś problemy. A ja mam wrażenie, że w kółko mówię o tym samym, gdy staram się znaleźć jakieś wytłumaczenie, rozwiązanie, to "dochodzimy" do wniosku, że rozwiązania nie ma, że nie da się tego wytłumaczyć. I właściwie odczuwam frustrację, bo jest coś, gdy staram się to zaakceptować, to mam wrażenie, że terapeuta to podważa, ale jednocześnie nie da się tego wyjaśnić, bo niektóre rzeczy jego zdaniem są nieprzewidywalne. Muszę się z tym pogodzić, ale jak mówię o akceptacji, to terapeuta twierdzi, że nie jestem z tym pogodzona. To co mam zrobić? Odpowiedzi mi nie da... Nie wiem, czy to taki etap terapii, czy po prostu terapia nie dla mnie...
  6. Witam, chodzę na terapię od ponad 3 miesięcy. I szczerze mówiąc, mam ochotę ją zakończyć. Mam wrażenie od pewnego czasu, że w kółko mówię o tym samym, albo nie wiem o czym mam mówić. Przychodzę na terapię i mam dobry humor, a wychodzę smutna, albo ostatnio bardzo zła. I nie wiem, czy to jest normalne, czy właśnie to znak, że poraz zakończyć. A może to nie rodzaj dla mnie... Męczy mnie, że terapeuta często mówi mi, że jestem smutna, opuszczona, etc. w momencie kiedy staram się z tym pogodzić, zaakceptować. Nie daje żadnych wskazówek, co zrobić, żeby było lepiej, a mam coraz częściej wrażenie, że podburza moje poczucie pewności siebie. Też tak mieliście? Warto kontynuować? Dodam, że problem, z którym poszłam, "sam" się rozwiązał, póki co czuję się szczęśliwa.
×