Skocz do zawartości
Nerwica.com

Immortal

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Immortal

  1. Immortal

    [Białystok]

    Do Dezyder, ja mam 41 L i okazało się że w końcu dojrzałem że to nie ze "światem" coś jest nie tak (choć może i jest ;-) ale i ze mną (BRD - borderline osobowość z pogranicza) , prosiłeś o namiar i tzw. pierwsze kroki , a zatem proponuję Ci : a) Terapia Grupowa "na NFZ" (zwolnienie z pracy na 3 miesiące) : * terapia na Leszczynowej prowadzi Marek Dawidowicz lub * terapia w Meandrze na Kujawskiej prowadzi Sebastian Kiercel w obu przypadkach najpierw obowiązkowe spotkanie z psychiatrą potem spotkanie z terapeutą (czyli kwalifikacja) a potem czekam w "kolejce" czasami kilka tygodni a czasami kilka miesięcy b) terapia indywidualna płatna , proponuję tu : * Czarka Godlewskiego kom. 608 472 232 (nawet jeśli płatnie to czeka się na rozpoczęcie terapii kilka tygodni) lub * p. Anię Zawistowską kom. 886 607 248 (b. dobra terapeutka - można się umówić na tzw. cito) Wydaje mi się że powinieneś działać równolegle z jednej strony pójść na rozmowy wstępne konieczne przed rozpoczęciem terapii grupowej i niech kolejka zacznie biec .... a w tym samym czasie rozpocząć terapię indywidualną i niech lekarz psychiatra wspomoże Cię lekami - osobiście polecam dr Sidun - przyjmuje na NFZ na Leszczynowej ale trzeba czekać ok 1,5 miesiąca , a prywatnie na Niedźwiedziej (koszt wizyty 90 zł). Ja osobiście dostałem "californijską mieszankę odrzutową" czyli mirzaten + velaxin , dzięki temu nie mam już "jazd" a jeśli byś chciał porozmawiać daj znać ... sam pracowałem przez wiele lat na stanowiskach kierowniczych itd ... -- 15 lut 2014, 17:34 -- do Dezyder: ps . oczywiście nie możesz w tym samym czasie uczęszczać na obie terapie wieć jak przyjdzie kolejka terapii grupowej kończysz lub zawieszasz terapię indywidualną z tego co widziałem i wiem (sam czekam w kolejce) terapia grupowa daje znacznie więcej ponieważ wchodzisz w interakcję z grupą i to od grupy możesz otrzymać "zwrotnie" dużo cennych informacji o samym sobie te dwie opisane Terapie Grupowe różnią się trochę bo w Meandrze terapię grupową musisz przejść na trzeźwo bez prochów, a na Leszczynowej masz wsparcie lekami. Osobiście uważam, że czasami stan jest na tyle depresyjny że leki muszą być bo inaczej z terapii nic się "nie wyniesie" ale tak jak mówię zdania są podzielone pozdrawiam
  2. Immortal

    [Białystok]

    Witam wszystkim jestem tu nowy Potrzebuję fachowej porady - polecenia dwóch godnych terapeutów dla mnie i mojej żony. Myślałem o Pani Ani Zawistowskiej dla żony - ma dobre opinie na tym forum i kogoś dla mnie. Dodam, że rozpoczęliśmy także "terapię małżeńską" u Pani Oli Małus, odbywa się 1 na 3 tygodnie i jak na terapie małżeńską sądzę, że jest to właściwa "częstotliwość" bo zmiany zachodzą bardzo powoli, jednak ze względu głównie na stan mojej żony o którą się obawiam chciałbym wybrać dobrych specjalistów do równoległych terapii osobistych najlepiej psycholog i psychiatra w jednym. Powiedziano mi że była bardzo dobra osoba ale ta Pani wyjechała już jakiś czas do Suwałk. W skrócie przybliżę swoje i nie tylko swoje problemy: już ponad 20 lat jestem w związku z moją żoną, mamy dwójkę już prawie dorosłych i myślę pomimo tego całego naszego galimatiasu fajnych i inteligentnych dzieci, kochamy je bardzo mocno ale każde z nas wydaje mi się że na inny sposób Na początku naszej znajomości byliśmy jak każdy związek w skowronkach i bardzo się kochaliśmy - mamy bardzo dużo listów pamiątek i zdjęć. Jednak potem przyszła szara rzeczywistość. Po urodzeniu dzieci od początku to ja ciągnąłem wózek" zwany odpowiedzialną rodziną "na dobre i na złe" i "w zdrowiu i chorobie" twierdząc coś dla mnie oczywistego co wyniosłem ze swojego domu rodzinnego, że życie to nie bajka i zdarzają się wzloty i upadki i trzeba wspólnie - razem we dwoje sobie z tym radzić. Moja najbliższa rodzina zawsze była razem i pomimo przewlekłej choroby mojej mamy zawsze stawiała czoła temu czasami złemu losowi. Nie mam w najbliższej i dalszej rodziny przypadku rozwodów i poddania się, a zawsze dziadka czy babcię najbliżsi "dochowują" do śmierci a "nie oddaje" się ich do domu starców. Dla mnie Rodzina to jedność a dzieci są częścią nas samych i zawsze bez względu na swój wiek będą potrzebowały rodziców ale i także siebie nawzajem, chociaż jak sam byłem mały często "tłukłem się" ze swoją siostrą Niestety moja druga połówka częściej "poddawała się i uciekała" twierdząc , że tam gdzieś są inne bardziej "szczęśliwe rodziny" często wskazywała konkretne pary znajomych, które prędzej czy później także przechodziły większy lub mniejszy kryzys małżeński. Zawsze niestety miała wyidealizowany obraz rodziny bo tak naprawdę jak sama często twierdziła w jej dzieciństwie w domu rodzinnym nigdy nie było miłości i od najmłodszych lat zawsze miała marzenie stworzenie idealnej rodziny. Niestety wśród rodzeństwa żony na chwilę obecną nikt nie zbudował szczęśliwego związku, a najstarszy brat choruje na CHAD oraz mama na od wielu lat zdjagnozowaną depresję. Już po urodzeniu pierwszego dziecka w naszym domu wyglądało to mniej więcej tak, że ja się starałem i stawałem dosłownie "na głowie" by rodzinie nic nie zabrakło (pracowałem na 3 etatach i ciągnąłem studia) a ona pozostawała chłodna i wskazywała jak tam gdzieś inni tworzą "wspaniałą, idealną rodzinę" czym doprowadzała mnie często do szewskiej pasji. Po iluś takich jazdach, gdzie próbowałem na siłę tłumaczyć dla niej coś dla mnie "oczywistego" a ona na czasami wyprowadzać się z dziećmi "nie wiadomo gdzie" byłem na tyle niedojrzały, że nie wsparłem jej i nie zaproponowałem terapii dla każdego z nas, uciekłem w pracę i sukcesy zawodowe zdawały się "rekompensować" mi brak akceptacji zrozumienia ze strony żony a ona w tym czasie jak twierdzi "sama" wychowywała dzieci w czym ma dużo racji. W międzyczasie przeżyłem "kryzys wieku średniego faceta" , którego w końcu ktoś "pokochał i zaakceptował" ale cały czas się źle czułem że zaniedbuję rodzinę bo w głębi wiedziałem, że najważniejsza jest rodzina i w końcu oprzytomniałem, a żona mi wybaczyła. Od 3 lat okazało się obecnie, że cierpiałem na depresję związaną z problemami zawodowymi - pogłębiający się stres spowodował ucieczkę w internet (uzależnienie) i zaniedbanie dzieci, czy wręcz bardzo nerwowe moje zachowanie i częste napady złości. Doszło do tego że starsze prawie dorosłe dziecko z którym chodziliśmy do terapeuty ws uzależnienia od komputera (wiem wiem byłem hipokrytą) na okres wakacji "wyprowadziło się (uciekło)" na stancję. I w tym samym czasie w żonie nagle jak sama twierdzi coś pękło - stwierdziła że mnie nigdy nie kochała i dała dla nas (rodziny) 20 lat swojego życia i musi być teraz egoistką, stwierdziła, że dzieci to "oddzielne byty" i "może nawet lepiej że najstarsze dziecko mieszka na stancji bo może będzie jemu tam lepiej" oraz stwierdziła, ku mojemu osłupieniu że nie liczy że dzieci nas dochowają i zbiera środki by zapłacić za opiekę na starość. Nie ukrywam, że bardzo jej stanowisko mnie dziwiło bo pomimo tego że zawsze nas krytykowała to jednak dla dzieci zrobiła by wszystko a tu wyglądało że "na rękę" była wyprowadzka jednego z naszych dzieci i obóz wakacyjny drugiego. Twierdziła cały w tym czasi że nigdny mnie nie kochała i wyciągała tylko te złe wspomnienia, co wywołało u mnie niezwykłe poczucie winy i przez blisko miesiąc prosiłem, błagałem, obiecywałem poprawę zaczełem chodzić na terapię i rzeczywiście stosunek z dziećmi uległ wyraźnej poprawie na tyle, że zacząłem mówić ze starszym dzieckiem o powrocie jego do domu. Jednak nadal żona była bardziej odległa i wręcz powątpiewało w moją pracę nad sobą i dawała dobre rady abym nie "udawał" i dalej był sobą. Przyczyną tych wszystkich zachowań okazało się niestety że zaczęła się spotykać z dawną swoją " młodzieńczą miłością" i ta wiadomość spadła mi jak grom z jasnego nieba. Otrzymałem całe dossier od "życzliwych" mi ludzi, którzy chcieli mnie złamać, co z resztą się udało, ze względu na funkcję społeczną jaką pełniłem. Ja zawsze jej twierdziłem , że jeśli tylko kogoś "pokocha" ja ją na tyle kocham, że dla jej dobra usunę się. To przeświadczenie że "teraz" ONI stworzą nową "idealną i kochającą się rodzinę" RAZEM z moimi dziećmi sprawiło że się w jednej chwili "skończyłem" - widząc że nie mam z czego budować dla swoich dzieci , przedzwoniłem do faceta i grzecznie i kulturalnie chciałem potwierdzić że miał na uwadze i w planach nasze dzieci a następnie się pożegnać, a tu ..... niespodzianka oboje o tym nie myśleli ... z rozsypki po próbach samobójczych uratowała mnie najbliższa moja rodzina , którzy nie odstępując na krok załatwili lekarza , leki itd, teraz jestem ponad miesiąc od kryzysu , żona stwierdziła że z tym człowiekiem był to błąd i się z nim nie spotyka ale jest w rozsypce. Dalej uważa że coś w niej pękło. ..... Ja się pozbierałem b. szybko : z perspektywy czasu uważam że to co oni robili to była taka sama dziecinada jak niestety mój błąd . Obecnie intensywnie pracuje za nas dwoje, a fakt, że mi tak nie zależy podwaja efekty. Zależy mi żeby postawić ją na nogi, tym bardziej że została sama jak palec bo też przyczyną tego kryzysu jest zerwanie przez nią stosunków ze swoją rodziną. Co do uczuć niestety obawiam się że jej nie wybaczę ... ale czas pokaże może ktoś się borykał z podobnymi problemami więc proszę o pomoc i podpowiedzenie czy do Meandry czy do Integry czy też na Leszczynową , może być na NFZ ale także i prywatnie cena nie gra roli czekam na pilną odp pdzr
  3. Immortal

    [Białystok]

    Witam wszystkim jestem tu nowy Potrzebuję fachowej porady - polecenia dwóch godnych terapeutów dla mnie i mojej żony. Myślałem o Pani Ani Zawistowskiej dla żony - ma dobre opinie na tym forum i kogoś dla mnie. Dodam, że rozpoczęliśmy także "terapię małżeńską" u Pani Oli Małus, odbywa się 1 na 3 tygodnie i jak na terapie małżeńską sądzę, że jest to właściwa "częstotliwość" bo zmiany zachodzą bardzo powoli, jednak ze względu głównie na stan mojej żony o którą się obawiam chciałbym wybrać dobrych specjalistów do równoległych terapii osobistych najlepiej psycholog i psychiatra w jednym. Powiedziano mi że była bardzo dobra osoba ale ta Pani wyjechała już jakiś czas do Suwałk. W skrócie przybliżę swoje i nie tylko swoje problemy: już ponad 20 lat jestem w związku z moją żoną, mamy dwójkę już prawie dorosłych i myślę pomimo tego całego naszego galimatiasu fajnych i inteligentnych dzieci, kochamy je bardzo mocno ale każde z nas wydaje mi się że na inny sposób Na początku naszej znajomości byliśmy jak każdy związek w skowronkach i bardzo się kochaliśmy - mamy bardzo dużo listów pamiątek i zdjęć. Jednak potem przyszła szara rzeczywistość. Po urodzeniu dzieci od początku to ja ciągnąłem wózek" zwany odpowiedzialną rodziną "na dobre i na złe" i "w zdrowiu i chorobie" twierdząc coś dla mnie oczywistego co wyniosłem ze swojego domu rodzinnego, że życie to nie bajka i zdarzają się wzloty i upadki i trzeba wspólnie - razem we dwoje sobie z tym radzić. Moja najbliższa rodzina zawsze była razem i pomimo przewlekłej choroby mojej mamy zawsze stawiała czoła temu czasami złemu losowi. Nie mam w najbliższej i dalszej rodziny przypadku rozwodów i poddania się, a zawsze dziadka czy babcię najbliżsi "dochowują" do śmierci a "nie oddaje" się ich do domu starców. Dla mnie Rodzina to jedność a dzieci są częścią nas samych i zawsze bez względu na swój wiek będą potrzebowały rodziców ale i także siebie nawzajem, chociaż jak sam byłem mały często "tłukłem się" ze swoją siostrą Niestety moja druga połówka częściej "poddawała się i uciekała" twierdząc , że tam gdzieś są inne bardziej "szczęśliwe rodziny" często wskazywała konkretne pary znajomych, które prędzej czy później także przechodziły większy lub mniejszy kryzys małżeński. Zawsze niestety miała wyidealizowany obraz rodziny bo tak naprawdę jak sama często twierdziła w jej dzieciństwie w domu rodzinnym nigdy nie było miłości i od najmłodszych lat zawsze miała marzenie stworzenie idealnej rodziny. Niestety wśród rodzeństwa żony na chwilę obecną nikt nie zbudował szczęśliwego związku, a najstarszy brat choruje na CHAD oraz mama na od wielu lat zdjagnozowaną depresję. Już po urodzeniu pierwszego dziecka w naszym domu wyglądało to mniej więcej tak, że ja się starałem i stawałem dosłownie "na głowie" by rodzinie nic nie zabrakło (pracowałem na 3 etatach i ciągnąłem studia) a ona pozostawała chłodna i wskazywała jak tam gdzieś inni tworzą "wspaniałą, idealną rodzinę" czym doprowadzała mnie często do szewskiej pasji. Po iluś takich jazdach, gdzie próbowałem na siłę tłumaczyć dla niej coś dla mnie "oczywistego" a ona na czasami wyprowadzać się z dziećmi "nie wiadomo gdzie" byłem na tyle niedojrzały, że nie wsparłem jej i nie zaproponowałem terapii dla każdego z nas, uciekłem w pracę i sukcesy zawodowe zdawały się "rekompensować" mi brak akceptacji zrozumienia ze strony żony a ona w tym czasie jak twierdzi "sama" wychowywała dzieci w czym ma dużo racji. W międzyczasie przeżyłem "kryzys wieku średniego faceta" , którego w końcu ktoś "pokochał i zaakceptował" ale cały czas się źle czułem że zaniedbuję rodzinę bo w głębi wiedziałem, że najważniejsza jest rodzina i w końcu oprzytomniałem, a żona mi wybaczyła. Od 3 lat okazało się obecnie, że cierpiałem na depresję związaną z problemami zawodowymi - pogłębiający się stres spowodował ucieczkę w internet (uzależnienie) i zaniedbanie dzieci, czy wręcz bardzo nerwowe moje zachowanie i częste napady złości. Doszło do tego że starsze prawie dorosłe dziecko z którym chodziliśmy do terapeuty ws uzależnienia od komputera (wiem wiem byłem hipokrytą) na okres wakacji "wyprowadziło się (uciekło)" na stancję. I w tym samym czasie w żonie nagle jak sama twierdzi coś pękło - stwierdziła że mnie nigdy nie kochała i dała dla nas (rodziny) 20 lat swojego życia i musi być teraz egoistką, stwierdziła, że dzieci to "oddzielne byty" i "może nawet lepiej że najstarsze dziecko mieszka na stancji bo może będzie jemu tam lepiej" oraz stwierdziła, ku mojemu osłupieniu że nie liczy że dzieci nas dochowają i zbiera środki by zapłacić za opiekę na starość. Nie ukrywam, że bardzo jej stanowisko mnie dziwiło bo pomimo tego że zawsze nas krytykowała to jednak dla dzieci zrobiła by wszystko a tu wyglądało że "na rękę" była wyprowadzka jednego z naszych dzieci i obóz wakacyjny drugiego. Twierdziła cały w tym czasi że nigdny mnie nie kochała i wyciągała tylko te złe wspomnienia, co wywołało u mnie niezwykłe poczucie winy i przez blisko miesiąc prosiłem, błagałem, obiecywałem poprawę zaczełem chodzić na terapię i rzeczywiście stosunek z dziećmi uległ wyraźnej poprawie na tyle, że zacząłem mówić ze starszym dzieckiem o powrocie jego do domu. Jednak nadal żona była bardziej odległa i wręcz powątpiewało w moją pracę nad sobą i dawała dobre rady abym nie "udawał" i dalej był sobą. Przyczyną tych wszystkich zachowań okazało się niestety że zaczęła się spotykać z dawną swoją " młodzieńczą miłością" i ta wiadomość spadła mi jak grom z jasnego nieba. Otrzymałem całe dossier od "życzliwych" mi ludzi, którzy chcieli mnie złamać, co z resztą się udało, ze względu na funkcję społeczną jaką pełniłem. Ja zawsze jej twierdziłem , że jeśli tylko kogoś "pokocha" ja ją na tyle kocham, że dla jej dobra usunę się. To przeświadczenie że "teraz" ONI stworzą nową "idealną i kochającą się rodzinę" RAZEM z moimi dziećmi sprawiło że się w jednej chwili "skończyłem" - widząc że nie mam z czego budować dla swoich dzieci , przedzwoniłem do faceta i grzecznie i kulturalnie chciałem potwierdzić że miał na uwadze i w planach nasze dzieci a następnie się pożegnać, a tu ..... niespodzianka oboje o tym nie myśleli ... z rozsypki po próbach samobójczych uratowała mnie najbliższa moja rodzina , którzy nie odstępując na krok załatwili lekarza , leki itd, teraz jestem ponad miesiąc od kryzysu , żona stwierdziła że z tym człowiekiem był to błąd i się z nim nie spotyka ale jest w rozsypce. Dalej uważa że coś w niej pękło. ..... Ja się pozbierałem b. szybko : z perspektywy czasu uważam że to co oni robili to była taka sama dziecinada jak niestety mój błąd . Obecnie intensywnie pracuje za nas dwoje, a fakt, że mi tak nie zależy podwaja efekty. Zależy mi żeby postawić ją na nogi, tym bardziej że została sama jak palec bo też przyczyną tego kryzysu jest zerwanie przez nią stosunków ze swoją rodziną. Co do uczuć niestety obawiam się że jej nie wybaczę ... ale czas pokaże może ktoś się borykał z podobnymi problemami więc proszę o pomoc i podpowiedzenie czy do Meandry czy do Integry czy też na Leszczynową , może być na NFZ ale także i prywatnie cena nie gra roli czekam na pilną odp pdzr
×