Nie daję sobie rady sama ze sobą, jestem sparaliżowana niemocą. Mam tyle nauki, tyle ambicji, ale nie mam za to siły, by wstać z łóżka i cokolwiek zrobić. Zresztą, nawet jakbym się ruszyła, to nie dałabym rady się niczego nauczyć, wszystko ostatnio mi wylatuje z głowy, a nauczenie się jednego zdania, to dla mnie ogromny wysiłek (a i tak na drugi dzień go nie pamiętam). Boję się, że nie zdam, zawiodę siebie i wszystkich wokół. Dzisiaj w nocy znów spałam tylko jakieś przerywane 3 godziny, teraz ledwo patrzę na oczy. Tyję i chudnę na zmianę, mam wrażenie, że nawet fizycznie zamieniam się w jedną wielką ruinę. Ręce mi się trzęsą, nogi uginają, ciągle ryczę... I jestem tchórzem, bo miałam powiedzieć wczoraj mamie, że muszę iść do tego psychologa (chociaż może psychiatra byłby lepszy), a zrezygnowałam. Na zmianę wpadam w kompletną apatię, histerię lub jakąś furię.
Boję się wychodzić z domu i iść do szkoły, do tego stopnia, że jak do niej idę to płaczę po drodze... I ciągle myślę, żeby z tym wszystkim skończyć. Jestem już zmęczona, chcę wreszcie świętego spokoju. Jestem żałosna.