Skocz do zawartości
Nerwica.com

ewa0107

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ewa0107

  1. Witam, dopiero od niedawna zdaję sobie tak naprawdę sprawę z konsekwencji tego, w jaki sposób rodzice traktowali mnie przez całe moje życie. Mam 34 lata i 4 letnią córkę, którą wychowuję sama. Mój ojciec nigdy, ale to przenigdy nie wykonał ani jednego gestu z rodzaju przytulenia, pogłaskania po głowie. On ze mną nawet nie rozmawia. Kiedy mijaliśmy się w kuchni, to najczęściej bez jednego słowa, w grobowym milczeniu. Jeśli rozmawiał na mój temat z matką, to wyłącznie po to, żeby mnie skrytykować, nazwać debilem, skończonym parchem, ścierwem. Z matką łączyły mnie nieco dziwne relacje, bo odkąd pamiętam, kiedy tylko uzyskałam taką możliwość, starałam się "kupić" sobie jej uznanie i miłość. Sprawdzały się wyłącznie drogie prezenty i pieniądze. Działały zawsze, chociaż niestety zawsze na krótko. Naiwnie przez całe moje dotychczasowe dorosłe życie próbowałam iść tą drogą, co doprowadziło mnie do zadłużenia na kartach kredytowych bo tak bardzo mi na tym zależało. Według ich opinii byłam zawsze złą córką, tak było zanim przyszła na świat moja córka i jest do tej pory. Kiedy miałam 16 lat w naszym otoczeniu pojawił się znajomy Niemiec, o wiele starszy, bo miał wtedy około 55 lat. Rodzice z radością przyjęli jego wolę opieki nade mną, szczególnie że wiązało się to z drogimi prezentami dla nich oraz uwolnieniem z konieczności jakiegokolwiek finansowania mnie, bo ta osoba nie tylko załatwiała mi pracę na wakacje w Niemczech to przyjeżdżał kilka razy w roku dając zastrzyk finansowy, co pozwalało mi na pokrycie kosztów zakupu książek do szkoły, ubrań, innych potrzeb, prawa jazdy, kompletnie wszystkiego czego potrzebowałam. Rodzice nie interesowali się tym na ile godzin byłam zabierana z domu i dokąd. A ja bałam się powiedzieć o dotyku, którego nie chciałam, o aluzjach, ocieraniu się o mnie, pocałunkach, przytulaniu, bo "mama kazała być miłą", bo mama była zadowolona z prezentów, bo mama rzadko się uśmiechała, a była szczęśliwa kiedy mówiłam że nie musi mi dawać pieniędzy bo tą czy inną potrzebę zapłaciłam ze swoich pieniędzy. Zaraz po liceum podjęłam pracę i zaczęłam studiować zaocznie. Po to, żeby rodzice nie musieli wydawać na mnie złotówki. Fakt, że zaczęłam zarabiać wiązał się z koniecznością wspomagania budżetu domowego, który teraz kiedy o tym myślę wiem, że nigdy tego nie wymagał. Mama od zawsze ubierała się w Deni Cler, Trussardim, Escadzie, mimo że zarabiał tylko mój tato. Ja zawsze słyszałam, że "nie ma pieniędzy". Pensja mojego taty pozwalała im na dość swobodne życie, co tygodniowe wypady na zakupy. Nie rozumiem... nie wiem dlaczego wtedy wierzyłam, że rodzicom muszę pomagać. To był taki mój sposób na pozyskanie ich łaski. Bo wtedy mama i tato wykazywali śladowe zainteresowanie moim jestestem. Moja mama zawsze oczekiwała bezwzględnego posłuszeństwa. We wszystkim. Począwszy od metody umycia podłogi, a na doborze chłopaka dla mnie skończywszy. Każdy, najmniejszy sprzeciw to awantury, straszne wyzwiska, potworne piętnowanie na forum całej rodziny, krzyki. Jestem samodzielna finansowo, skończyłam studia prawnicze. Nigdy nie musieli mnie w żaden sposób finansować. Nigdy też niczego od nich nie dostałam. Kiedy mamie znudziła się kurtka ze skóry, musiałam jej za nią płacić - cenę dokładnie taką, jaką mama zapłaciła w sklepie, dopiero wtedy mama mi ją dawała. A ja byłam szczęśliwa, bo pomagałam mamie pozbyć się niechcianej rzeczy. Kiedy mamie spodobało się coś z moich rzeczy - dawałam jej, prawie zawsze za darmo. Moi rodzice mnie chyba nienawidzą. Takie jest moje odczucie. Nie rozumiem za co i z jakiego powodu. Zawsze słyszałam, że jestem przyczyną wszystkiego co złe w ich życiu, każdego niepowodzenia, jak potworny wstyd przyniosłam im, kiedy chłopak z którym byłam 8 lat zostawił mnie kilka dni po urodzeniu dziecka. Byłam wstydem, plamą na ich życiorysie. Przestałam wychodzić do miasta ze wstydu przed ludźmi.... bo mam wpojone we własną świadomość, że wszyscy ze mnie drwią. Mam totalnie skopaną psychikę. Nienawidzę siebie, patrzę na siebie ich oczami, widzę każdą swoją niedoskonałość, niecierpię tego jaka jestem, jak wyglądam. Ciągle i wciąż porównuję się do innych i zawsze, za każdym razem stawiam siebie poniżej innych. Jestem płaczliwa, rozchwiana emocjonalnie, coraz częściej zdarza mi się myśleć że moje życie jest kompletnie bez wartości. Łapię się na tym, że żałuję, że urodziłam dziecko, bo mam wpojone, że dziecko to tylko kłopoty, ciężar, udręka. Podczas ostatniej awantury z matką przyłożyłam nóż do nadgarstka bo nie mogłam już znieść obelg rzucanych na mnie w obecności dziecka. Od tamtej pory matka ze mną w ogóle nie rozmawia, bo jak twierdzi, nie chce mieć nic wspólnego z wariatem. Jak uwolnić się od tego bagażu?? Jak dać sobie radę, mimo tego "zaprogramowania" przez rodziców, że jestem życiową niedojdą i z niczym nigdy nie dam sobie rady. Jestem złą matką, złą kobietą, najgorszą córką. Mam 174 cm wzrostu, ważę 61 kg a moja mama wykrzykiwała że jestem obleśnie gruba. To zostaje. Patrzę na siebie i nienawidzę każdej fałdy tłuszczu. Jak stanąć na nogi, jak nie skopać relacji cudownego mężczyzny, z którym od pół roku jestem, żeby nie widział jakie bagno tkwi pod pokrywką uśmiechu.
×