Inaczej: czuję się lepiej niż wtedy, kiedy potrafiłam wmówić sobie nowotwory, AIDS, gruźlicę i co tam jeszcze, być może wszystko i cokolwiek. Czuję się lepiej niż wtedy, kiedy nie umiałam wyjść z domu, bo miałam wrażenie, że: a) zemdleję b) wszyscy się na mnie gapią itd. itp. NATOMIAST doszło wiele rzeczy, których - zanim w ogóle zaczęłam brać leki - nie było. Poczucie bezsensu, bezcelowość, bezsilność. Coś za coś, przynajmniej u mnie. Podsumowując: zastanawiam się od jakiegoś czasu, co lepsze - totalna nadwrażliwość czy totalna pustka. Nie wiem.