Skocz do zawartości
Nerwica.com

andziana

Użytkownik
  • Postów

    18
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez andziana

  1. Hej, po pierwsze, sorki, że sto lat nie pisałam, ale miałam różne wyzwania zawodowe, których stresy trochę mnie przytłoczyły Alexandra, bardzo dziękuję Ci za podzielenie się swoimi doświadczeniami, to naprawdę znaczy dla mnie wiele. Trzymam kciuki żeby Ci się ułożyło!
  2. Hej aliatan, dzięki za wypowiedź i cenne uwagi Wiem, że nie mogę się tak zachowywać i nie jest to normalne. Mam przyjaciół i ogólnie nawiązywanie kontaktów z ludźmi nie stanowi dla mnie problemu, "mam gadane", tym bardziej więc wkurzają mnie moje lęki w tym zakresie. Fakt, nie ma co martwić się na zapas. Siedzą we mnie jakieś głęboko zakorzenione obawy o wszystko, jestem perfekcjonistką, zawsze musiałam w domu robić wszystko na bum cyk cyk i chyba przeraża mnie, że nie będę mieć kontroli nad sytuacją, bo w związku są dwie partie. A jednocześnie chciałabym, żeby mój potencjalny partner był szczęśliwy, żeby w związku było dużo przestrzeni i każdy czuł się spełniony. Chyba boję się, że podświadomie ja wszystko zepsuję swoim brakiem doświadczeń w temacie, bo odbiorę coś nie tak jak powinnam itp., przyczepię się i zburzę coś fajnego. Wiem, że nie powinnam tak wybiegać w przyszłość, ale te obawy właśnie sprawiają, że "uciekam", dlatego myślę, że jakiś mądry psycholog powinien mimo wszystko wybić mi te bzdury z głowy i że terapia jest wskazana. Tylko nie umiem się zdecydować na terapeutę, pytałam już w wątku z ofertami w pobliżu Katowic, może ktoś z Was coś jeszcze doradzi (znowu mam pretekst do zwlekania, jak widać mam też problemy z decyzyjnością )? Najgorsze jest to, że o moich problemach wie tylko jedna przyjaciółka, cała reszta myśli, że jest cud miód, przez pozory, które nauczyłam się przejawiać przez lata.
  3. Rozliczne, boję się, że zostanę po raz kolejny zraniona, że ktoś będzie mnie oceniał, że się przed kimś otworzę, a ten ktoś to wykorzysta do niecnych celów, że nie odnajdę się w związku, że nie będę wiedziała co i jak i czym się co je... Boję się też takiej intymności oraz pożycia z drugim człowiekiem, nie tylko w sensie dosłownym, nie wiem, czy po tylu latach w pojedynkę, zaczynając dopiero teraz będę w ogóle umiała się odnaleźć w układzie innym niż solo. Istnieje we mnie też obawa, że narażę się na śmieszność, że wcześniej nic, boję się pytań z tym związanych, ludzkiej potrzeby szukania przyczyny we wszystkim i wyjaśnień danej sytuacji. A jednak nie czuję się spełniona będąc sama.
  4. To wypowiem się i ja. Mimo, że jeśli chodzi o kontakty z płcią przeciwną kolorowo w moim przypadku nie jest, tkwi we mnie mnóstwo obaw i do tej pory nie utworzyłam jeszcze żadnego związku, chciałabym być mamą. Czasem nawet bardzo. I chyba bez znaczenia byłoby dla mnie, czy dziecko byłoby rodzone, czy adoptowane. Paradoksalnie wydaje mi się, że pewne cechy mojego charakteru byłby pożądane u rodzica - znam wiele par z idealnych rodzin, które w ogóle nie potrafią rozmawiać z dzieckiem, spojrzeć na świat z jego perspektywy, wykazać się zdolnością empatii, podjąć próby zrozumienia nastolatka itp. Oczywiście zaczekam na moment, w którym będę w pełni ukształtowana, pozbierana do kupy, wyciszona, pewna swego i tak dalej. W chwili obecnej nie mam co o tym myśleć, bo nie mam partnera, stałej pracy i w ogóle czeka mnie jeszcze dużo pracy nad sobą. Nie czuję się jeszcze w pełni dojrzała emocjonalnie i chyba jeszcze się w pełni nie wyszumiałam. Mimo, że mam 25 lat i znam sporo osób, które już się starają i o tym myślą, patrząc na siebie widzę, że dla mnie to byłoby za wcześnie. Nie ma idealnego momentu na dziecko w mojej opinii, ale zgodzę się też, że nie jest to decyzja, którą można podjąć ot tak, a już na pewno nie pod presją społeczną. Mam jednak wrażenie, że kiedy przyjdzie czas, będę wiedziała i jakoś się to ułoży. Chcę mieć przynajmniej taką nadzieję, że kiedyś dane będzie mi doświadczyć macierzyństwa, choć zapewne długa droga przede mną. Ale! Absolutnie jestem za tym, że jeśli ktoś nie chce dziecka, nie czuje takiej potrzeby, to nie powinien sobie tym zaprzątać głowy, przejmować się opinią innych, że jeszcze się do tego nie dojrzało i tak dalej. To według mnie takie głupie gadanie, które wpędza ludzi w niepotrzebne kompleksy. No bo jak można włazić komuś tak z butami i się wypowiadać, co jest dla niego dobre, a co nie? Ja uważam, że niedecydowanie się na dziecka to czasem wybór najdojrzalszy z możliwych. Wiele osób nie powinno w ogóle zostać rodzicami i wcale nie mam tu na myśli różnych chorób, czy zaburzeń, bo to osobny temat. Także autorko tematu, jeśli nie czujesz Bluesa, zupełnie się nie przejmuj, bo przecież dla każdego z nas szczęście ma inny wymiar i różne drogi do niego prowadzą
  5. Chodziło mi raczej o to, że jeśli się zakocham to dostanę nowej energii i przypływu optymizmu, wg niektórych Ciężko jest mi ocenić, czy jest to prawda z mojej obecnej perspektywy Oj, jestem spragniona. Co nie przeszkadza mi być superczujną i arcypełną obaw. Już szczerze mówiąc wolałabym się zakochać i sparzyć, ale w końcu coś poczuć, żeby tylko skończyć z tą postawą przyczajonego dzikiego zwierzątka. Ale jakoś właśnie nie potrafię, uciekam od tego, jestem za bardzo sparaliżowana obawami. Więc w moim przypadku należy się obawiać raczej tego, czy w ogóle wejdę w związek. Co do wyjścia z domu, to a i owszem, wychodzę, nawet odnowiłam relacje z dawno nie widywanymi ludźmi i próbuję sobie jakoś zapełniać czas . A od września będę pracować jako lektor, tylko na razie dostanę niewiele godzinek, więc zarówno finansowo, jak jeśli chodzi o zagospodarowanie doby nie będzie póki co rewelacyjnie, ale może z czasem się to ułoży. Wciąż jednak marzy mi się coś większego, głębszego, co nada sens mojemu życiu. Miłości jeszcze nie doświadczyłam, przynajmniej takiej damsko-męskiej, więc może dlatego widzi mi się ona jako taki uniwersalny zapełniacz pustki, bo czas już wielki i te sprawy. No i ciekawość też mnie zżera a i potrzeby są. W dodatku każdy naokoło się bliżej jakoś integruje, więc i mnie się marzy wreszcie zarzucenie moich obaw, wszak nie chcę umrzeć sama, pożarta przez owczarki alzackie
  6. Pewnie tak. Co wobec tego proponujesz? Jakieś rady ? Co do wyprowadzki, to nie napisałam o najważniejszym - pomijając kwestię moich dylematów, nie jestem jeszcze niezależna finansowo. Nie mam stałej pracy i to też utrudnia mi szukanie jakiegoś lokum, bo mogłoby się zdarzyć, że będę wracać z podkulonym ogonem a to by mnie już chyba dobiło. Poza tym sama chyba nie wiem, czego chcę. No i też boję się wiążących decyzji, rzecz jasna. To może banalne, co napiszę, ale gdybym miała jakąś taką swoją niszę w postaci związku, to miałabym gdzie uciec i coś wypełniłoby moje życie. Oczywiście problemy pozostałyby do rozwiązania, ale może byłoby jakoś łatwiej, bo spojrzałabym na nie w innym świetle? Może świadomość tego, że jest ktoś u mojego boku sprawiłaby, że nie liczy się przeszłość i dodałaby mi siły w walce z przeciwnościami losu? Wszędzie słyszy się, jak to miłość jest magicznym panaceum na wszystko, bo uskrzydla i tak dalej. A może to tylko błędne koło, bo nie powinnam w nic się pakować, dopóki sama się nie pozbieram do kupy?
  7. Gods Top 10, masz dużo trafnych obserwacji. Ale wydaje mi się, że przedstawiłam to ogólnie w gorszym świetle, niż to wygląda na codzień, bo dobre rzeczy też się dzieją i wsparcie też odczuwam. Po prostu te złe sprawiają, że nie jestem szczęśliwa i przesłaniają mi wszystko inne i widać są na tyle istotne, że wpływają na moje życie codzienne, samopoczucie, samoocenę. Trzeba coś z tym zrobić, nie ma rady. Najgorsze są te huśtawki i wątpliwości - jak mam dobry dzień jest super, jak zły, to czarny dół.
  8. Witaj Ovija! Widzę, że jesteśmy w tym samym wieku. Jesteś w trakcie terapii? Ja też postanowiłam teraz się zabrać za te wszystkie lęki. Mam nadzieję, że będą jakieś małe sukcesy, które będą motywowały do działania. Widzę, że Tobie sporo zwaliło się naraz na głowę, ale nie poddawaj się. Widzę, z podpisu, że jakieś leki są, czyli działasz i robisz coś w tym kierunku, żeby było lepiej, a to najważniejsze. Najtrudniej chyba zacząć. Pozdrawiam Cię ciepło i trzymam kciuki za poprawę stanu zdrowia!
  9. Dzięki bardzo za przybliżenie, jak to na początku wygląda. Rzeczywiście najlepiej samemu tam przedzwonić, popytać. Jak już w końcu zdecyduję się na konkretną placówkę i zacznę działać, napiszę jak wrażenia dla zainteresowanych terapią w okolicach Katowic.
  10. Jest to mądra rada. Tylko chyba właśnie najpierw dobrze by było zrobić trochę porządku z sobą, wyciszyć się wewnętrznie, żeby właśnie nie napaść na chłopa tak od razu i nie wybuchnąć w najbardziej kulminacyjnym momencie .
  11. Chyba jednak odkryłes , bo cos Andzia ucichła. Andzia nie ucichła, tylko jej wczoraj nie było Gods Top 10, bardzo Ci dziękuję za chęć pomocy, próbę zrozumienia mojej sytuacji i dobre słowa. Myślę, że babcia nie była winna rozpadu małżeństwa, aczkolwiek nie wiem o tej sprawie zbyt wiele. Znam tylko wersję, że mój ojciec lubił się zabawić, poszaleć, a także i zbyt dużo wypić w niewłaściwym czasie i miejscu (co było i tym tragiczniejsze, że jest lekarzem) i w końcu się to rozpadło. Prawda jest taka, że u nas w rodzinie problemy zamiatane są pod dywan. Mama bardzo nie lubi o tym rozmawiać, ja starałam się nie naciskać, bo widziałam, że ją to boli. Co do taty, to wiele lat byłam na niego zła, wręcz agresywnie wściekła, że mnie porzucił, że się nie troszczył, nie interesował. Z biegiem lat i nabraniem trochę większej dojrzałości emocjonalnej doszłam do wniosku, że znam tylko jedną stronę medalu. Wciąż jednak nie umiem się przełamać, żeby być tą pierwszą, która się odezwie, wciąż mam jakąś urazę, opory. A jednak jestem ciekawa i wydaje mi się, że pomogło by mi to w jakimś stopniu osiągnąć spokój. Usłyszałam gdzieśtam pocztą pantoflową, że cośtam kiedyś próbował się ze mną kontaktować, ale do mnie osobiście nic nie dotarło. Uznałam wtedy, że za mało się starał i że to on powinien o to bardziej zabiegać. Na chwilę obecną gniew jest mniejszy, ale nie wiem, czy umiałabym się już zdobyć na jakiś kontakt z nim. A już na pewno nie chciałabym od niego pomocy, bo jednak nie było go tyle lat w moim życiu i nie chcę go nagle o coś prosić, jestem na to za dumna. Wracając do babci, to było i jest dokładnie tak jak pisałeś, Gods Top 10. Nic nie jest nigdy wystarczająco dobrze zrobione, w dodatku opinia innych ludzi i pozory mają dla niej ogromne znaczenie. Strasznie mi to podkopuje pewność siebie i podcina skrzydła. Moją frustrację zawsze potęgował jeszcze fakt, że siostra mojej mamy i jej rodzina, byli i są przez babcię ewidentnie faworyzowani, bo wiadomo, nie mieszka z nimi pod jednym dachem. Pałałam do nich przez wiele lat głupią zazdrością o to i jest mi z tym bardzo źle, bo wiem, że nie oni są temu winni. Nie jestem dumna, że tak było, ale staram się to zmieniać. Ale babcia ma też dobre cechy i nie jest ogólnie złym człowiekiem. Wychowała mnie po części, kochała jak umiała. Wierzę, że nie chciała mi świadomie zrobić krzywdy, była inaczej wychowywana, dorastała na wsi, gdzie nikt się nie patyczkował. Ale nie ukrywam, że mam do niej żal o to, który żyje we mnie i wpływa na nasze wzajemne relacje. Nieraz ogarnia mnie czułość i miłość do niej, że jest, że pomaga, że zawsze była. A potem nagle zaczyna mi te wszystkie swoje dobre uczynki wypominać, opowiadać, że się dla mnie poświęcała, a ja jestem niewdzięczna, tylko dlatego, że coś mi się nie podoba, chciałabym coś zmienić. W dodatku bardzo emocjonalnie reaguje, płacze, mówi, jak ja tak mogę, że ona dla mnie wszystko, a mnie się nie podoba i mnie potem łapią wyrzuty sumienia, że nadwyrężam jej zdrowie i narażam na niepotrzebny stres. U nas właśnie tak kółko się zamyka, że ja wybuchnę nieraz, powiem, co mnie boli, potem robi mi się głupio, bo całe życie byłam uczona, żeby doceniać, co się ma i nie mieć postawy roszczeniowej i mam wyrzuty sumienia, próbuję zrobić coś miłego i potem jak to jest niedocenione to jest mi przykro. Chciałabym być dobrym człowiekiem i żyć w zgodzie z własnym sumieniem, mieć dobry kontakt z rodziną. Nie umiem zrozumieć, jak nieraz młodzi ludzie olewają starszych, ale ogólnie widzę, że ta relacja ma toksyczny charakter. Do mamy też mam żal, o to, że nie próbowała jakoś interweniować w sprawie naszych wzajemnych relacji, żeby nie były tak napięte. Za dużo tego żalu, trzeba coś z tym robić, zamiast szukać winy u każdego wokół. Chcę to zmienić, zacząć nowe życie, które będzie skupiało się na przyszłych wyzwaniach, a nie przeszłych porażkach. Nadal nie umiem zdecydować, czy żyję w toksycznym układzie, w którym jestem tyranizowana i z którego należy uciekać, czy może też wyolbrzymiam niektóre problemy, powinnam bardziej iść w stronę inwestycji w siebie, a nie skupiać się na tym co negatywne, lub co było i minęło i w koło Macieju to rozpamiętywać. Jeśli chodzi o wyprowadzenie się z domu, usamodzielnienie się. Chodzi mi to po głowie, nie ukrywam, ale też jestem świeżo po studiach, nie mam jeszcze stabilnej sytuacji zawodowej. W dodatku niedawno zmarł nam dziadek, po długiej i ciężkiej chorobie, która dotknęła nas wszystkich i jakoś nie mam serca teraz, czuję, że jestem potrzebna. Sprawę komplikuje ponadto fakt, że jestem jedynym kierowcą w domu. Wiadomo, chciałabym pomóc, podwożę, zawożę do lekarza, robię zakupy i jest łatwiej, szybciej, wnoszę jakiś wkład. A zarazem mam takie poczucie, że za dużo daję od siebie w tej relacji, kosztem własnego życia osobistego. Chciałabym to wszystko jakoś pogodzić w zdrowy sposób, żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia. Z jednej strony wyrwałabym się z domu, odżyła, a z drugiej nie chcę być egoistką, która ma w nosie potrzeby innych osób. A bardzo i możliwe, że znowu się boję i tak sobie to tłumaczę. Bo przecież można mieszkać poza domem, a nie zaniedbywać relacji z rodziną, może nawet darzylibyśmy się większym szacunkiem. Sama nie wiem, jak to już jest. Czasami chciałabym odpocząć od tego wszystkiego, od tej emocjonalnej kołomyi. Bardzo dużo sobie wyrzucam, bardzo mnie to męczy, a moje domowniczki niestety nie są skore do rozmowy i prób naprawiania sytuacji. Myślę, że choćby ze względu na tych kilka problemów, o których wspomniałam wskazana byłaby wizyta u jakiegoś mądrego psychologa, który rozwiałby moje wątpliwości. Pozdrawiam wszystkich!
  12. Witajcie, szukam dobrego psychologa z okolic Chorzowa, Katowic (mogą też być inne miasta ościenne). Przeczytałam cały wątek i z góry dziękuję za te nazwiska i namiary, które już padły. Zainteresowałam się Katowickim Instytutem Psychoterapii na Franciszkańskiej (http://www.k-i-p.pl/). Czy może ktoś leczył się tam osobiście, lub mógłby napisać coś o osobach, które tam pracują i do kogo najlepiej się udać? Jaką formę najlepiej wybrać na start - terapię grupową, czy indywidualną? Zdaje sobie sprawę, że to kwestia podejścia danej osoby, ale jeśli powiedzmy jestem otwarta na jedno i drugie, to od czego warto spróbować? Nie byłam nigdy u psychologa, a czas już wielki zabrać się za siebie. Podejrzewam u siebie nerwicę (objawia się głownie żołądkowo i jeśli chodzi o sprawy toaletowe, czasami mam kołatania i nie mogę spać) + zalążki depresji + problemy na stopie damsko-męskiej, przy których pewnie nie bez znaczenia są doświadczenia z dzieciństwa (rozwód rodziców i te sprawy). Może ktoś ma podobne problemy i znalazł kogoś super, który pomógł mu właśnie an tych poletkach. I jeszcze, jeśli chodzi o kwestie takie czysto przyziemne: jak to się mniej więcej przedstawia finansowo, może ktoś akurat wie, na przykładzie wspomnianej placówki? Z góry dziękuję jeśli ktoś znajdzie czas i ochotę, żeby na podstawie tej skróconej psychoanalizy coś mi poradzić
  13. Ha ha ha ( Dean )^2, jak weźmiesz na siebie ciężar przywdziania i dźwigania tej całej białej sukni z welonem, tiulem, koronkami i innymi diamencikami, których przepychu nie bardzo rozumiem, to możemy stawać przed ołtarzem A tak całkiem serio, to kolega fajnie chce się ze mną podzielić radami na temat płci przeciwnej i wsparciem, co bardzo doceniam i jest to bardzo miłe. Niestety, nie sprawia to, że mój problem całkiem zniknął póki co (jeszcze nie wypróbowałam rad ( Deana )^2 ). Dalej szukam kolejnych bratnich dusz, które może borykają się z czymś podobnym, pozwolą mi lepiej zrozumieć pewne mechanizmy, przyniosą ulgę, że nie jestem sama jedyna z takim problemem. Nie traktuję tego wątku jako czysto matrymonialny, bądź na zasadzie "znajdź przyjaciół w internecie", ale niczego nie wykluczam. Cholera, a nuż? Nie mam nic do stracenia . Chętnie poznam kogoś podobnego do mnie i ucieszę się, jak ktoś taki jest. A każdy sposób na poznawanie ludzi jest dobry, trzeba się zmusić, żeby wreszcie myśleć pozytywnie i zburzyć ten mur wokół siebie. Widzę, że panuje tu przyjazna atmosfera, bardzo dużo osób wypowiada się w sposób fajny, na poziomie i naprawdę chcę pomóc. Super, że jesteście. W kupie raźniej. I myślę, że nie ma co oskarżać się o ciapowatość i niezdarność życiową, dlatego, że ma się takie, a nie inne problemy. Dobrze, że piszecie o tym i próbujecie. Grunt to próba pracy nad sobą. Mnie też szkoda paru lat, mogłam wcześniej się zabrać za siebie, ale wiem, że takie myślenie nigdzie mnie nie zaprowadzi. Szkoda mi, że dopiero teraz dostałam objawienia, że nie chcę żyć w samotności, że nie tędy droga, no ale cóż. Nie chcę się zasłaniać ciągle doświadczeniami życiowymi i usprawiedliwiać, ale też chyba muszę przestać być dla siebie taka surowa i zacząć pracować nad samooceną, bo inaczej dalej będzie, jak jest. Także wolę póki co wierzyć, że po prostu pewne rzeczy poukładały się nam tak a nie inaczej, może i nie bez naszego wpływu, ale już tego nie zmienimy i lepiej się skupić na tym, co tu i teraz. Szansa na zmiany i progres jest, w każdym wieku, tylko trzeba trafić na przyjazne otoczenie, które nie będzie nas oceniać przez pryzmat takich a nie innych doświadczeń i od razu budować na tej podstawie obraz danej osoby. Z doświadczenia wiem, że niektóre osoby, które wiodą nie do końca poukładane życie i super im się na polu związkowym nie wiedzie, mają tak naprawdę bardzo dużo do zaoferowania, ale mają też głupie bariery, wynikające właśnie z takich jakichś utartych społecznych przekonań. Nie mówię, że sama jestem od tego wyjątkiem, choć staram się z tym walczyć i nie przejmować się tym, co ludzie powiedzą. Myślę, że paradoksalnie sukcesem jest to,że nie wstąpiłam w żaden przypadkowy związek tylko i wyłącznie pod presją tego, że już czas wielki na te sprawy. I jeszcze jedna sprawa - co do odzywania się przez dziewczynę, jako pierwszą. Jak wiecie nie mam zbyt dużego doświadczenia na tym poletku, ale myślę, że nie ma nic złego w tym, żeby do kogoś zagaić właśnie tak jakoś na luzie, choćby i na forum. Nie postrzegałabym tego jako łaszenie się i płaszczenie przed kimś. A nuż można przez takie rezerwy stracić szansę na poznanie kogoś wartościowego, bo druga strona jest właśnie tą bardziej nieśmiałą? W końcu jest XXI wiek. A jak tak teraz o tym myślę, to sama chyba straciłam parę potencjalnych możliwości właśnie przez to, że założyłam, że to facet ma się starać i pierwszy odzywać, bo jak to tak, a nie daj Boże jakby miał mnie odrzucić. No i niestety w moim przypadku zaprowadziło mnie to donikąd. Pozdrawiam wszystkich!
  14. To ja tylko żeby rozwiać wszelkie wątpliwości napiszę, że odezwał się pierwszy
  15. Dziękuję wszystkim za rady, te żartem i te serio i ogólnie za wkład w dyskusję ( Dean )^2, rozbroiłeś mnie totalnie człowieku i już Cię uwielbiam
  16. Oj to prawda. Pamiętam, że kiedyś na zajęciach z psychologii ktoś porównał bycie w związku do posiadania dwóch skrzydeł. Jednym jesteśmy my sami, drugim nasz partner. Jeśli związek jest udany, to możemy rozkwitnąć, w pełni "rozwinąć skrzydła" i pofrunąć, żyć na całego. Bez jednego skrzydełka jest trochę kulawo, ale lepiej niż w przypadku, gdy w jakimś beznadziejnym układzie ktoś nas ciągnie swoim skrzydłem w dół. Fajna metafora i chyba bardzo prawdziwa. Tego trzeba się trzymać,tylko wiadomo, przychodzą takie dni, że człowiek już chciałby nie tylko lecieć, a wręcz szybować
  17. Na wstępie witam wszystkich serdecznie. Forum jest rewelacyjne, poczytuję je od czasu do czasu i widzę, że panuje tu atmosfera wszechobecnej tolerancji, więc i ja postanowiłam się odważyć i nieco uzewnętrznić :-). Trudno mi opisywać problemy w związkach, bo... No właśnie. Żadnego takowego na swym koncie nie mam. Przejmuje mnie strach przed bliskością, a jednocześnie odczuwam ogromną potrzebę miłości i przelania jej na drugą osobę. Oczywiście wzorzec jest bardzo klasyczny, pochodzę z rozbitej rodziny (nie mam żadnego kontaktu z ojcem), na dodatek doszedł problem różnicy pokoleń, bo mieszkałam całe życie z mamą u dziadków. Do tego babcia o nieco dyktatorsko-apodyktycznych skłonnościach i zamiłowaniu do pedantyzmu. Skończyłam studia, staram się coś zrobić z tym moim życiem, jakoś się usamodzielnić i pokierować je na prostsze tory, ale rezultaty są jakie są. Wstyd się przyznać, ale dopiero teraz postanowiłam wziąć się porządnie za siebie. Nie byłam nigdy u psychologa (wybieram się od września, to moje postanowienie), więc nie zostałam zdiagnozowana, ale podejrzewam u siebie nerwicę i zalążki depresji. W dodatku od okresu dojrzewania borykam się z problemami hormonalnymi (PCOS i niedoczynność tarczycy), co też bardzo wpływa na moją samoocenę i nastrój. Ale jestem ciekawa życia i chciałabym wreszcie zacząć żyć jego pełnią. Interesuję się literaturą, filmem, lubię podróżować, chciałabym poznawać świat. Znajomi, poza jedną najbliższą przyjaciółką, nie wiedzą o moich problemach i postrzegają mnie jako osobę wesołą i zaradną, bo sztukę pozorów opanowałam do perfekcji. A ja czuję, że mam problemy i to duże. Na co dzień niby funkcjonuję ok w kontaktach międzyludzkich i nie unikam ich, ale mam straaaasznie zaniżoną samoocenę, wszystko okropnie przeżywam i odbija się to na moim zdrowiu i samopoczuciu (bóle brzucha i częste latanie do toalety to norma). Jest też we mnie przy tym wszystkim dużo złości na świat, żalu i negatywnej energii. Wyśmiewam świergoczące pary, żeby za chwilę uświadomić sobie, że przemawia przeze mnie zazdrość. No, to trochę się pożaliłam :-). Wiem, że wszystko zależy ode mnie i ja sama wyznaczam sobie granice tego, jak daleko jestem w stanie dojść i co osiągnąć i że czeka mnie dużo pracy nad sobą, a nikt za mnie tego nie zrobi, ale, drodzy forumowicze, może macie dla mnie jakieś rady? Może jest ktoś o podobnych doświadczeniach (a raczej z brakiem pewnych doświadczeń)? Czy jestem jakimś reliktem :-)? Jak radzicie sobie z lękiem przed bliskością, przed zranieniem, stratą? Nie chcę, żeby to zdominowało moje życie, chcę się w końcu zakochać, ale oceniam się tak surowo i widzę wszystko w czarnych barwach, że mam wrażenie, że jest to skazane na porażkę. Muszę coś z tym zrobić, bo nie chcę tak dalej żyć. Zapraszam do dyskusji, chętnie posłucham cennych rad. Jeśli ktoś ma podobne problemy, to śmiało może się ze mną kontaktować - pełna tolerancja i zero oceniania.
×