Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gabriela1

Użytkownik
  • Postów

    51
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Gabriela1

  1. Moim zdaniem mają trochę racji w tym, że nie chcą się zgodzić na zmianę kierunku studiów. U mnie w domu taki kaprys z mojej strony też pewnie wywołałby burzę, z resztą nie ma się co dziwić - utrzymywali mnie do niedawna rodzice, wiem, że nie jest im łatwo, dlatego też potrafię "schować do kieszeni" swoje przekonania i sama zapracować na drugi kierunek. Odnośnie tego, że Twoje zdanie nie stanowi wartości - u mnie też tak jest. Mój ojciec w ogóle nie słucha co mam do powiedzenia - mam jeść, chodzić spać i wychodzić z domu dokładnie wtedy, kiedy on tego chce. Bywało że nawet brat wyzywał mnie od szmat i różnych innych, ale żadno z rodziców nawet się za mną nie ujęło. Ile razy słyszałam, że on jest wspaniały, pracowity i w ogóle wszechstronnie uzdolniony, a ja to totalny lewus... Cóż prawda taka, że urodziłam się kobietą i nie umiem naprawiać samochodów, jak brat, którego ojciec nauczył tego fachu. Pomagam w domu, sprzatam, gotuję, chodzę na zakupy, sama również chodzę do pracy, ale tego nikt nie dostrzega ani tym bardziej nie szanuje, bo moja praca nie jest tak męcząca jak praca brata... i w kółko to samo... Mój ojciec jak ma zły dzień to drze japę na mnie o wszystko i wciąż powtarza jakim ja jestem śmieciem w jego oczach... Prawda taka, że jak sprzątam w domu i cały Bozy dzień siedzę w chałupie, to nie chce mi się malować, stroić, po co... i tak się pobrudzę, a nikt mnie przeież nie widzi... Ojciec mówi mi wtedy, że jestem brzydka, nie umiem nawet zadbać o siebie... Bez przerwy słyszę, że marna ze mnie gospodyni, bo pewnie nie umiem nawet makaronu ugotowac, a kiedy ide do sklepu pytam matkę co kupić... Dla mnie oczywiste, że nie moja kasa, a obiadek nie pod moja komendę przecież, to chyba nie mam prawa o tym decydować... ale ojciec od razu marudzi, że to ja jestem taka głupia, że z głodu umrę... Kiedyś mi powiedział, że do końca zycia będę pasozytem, bo mnie nigdzie do pracy nie przyjmą - jestem tak lewa i głupia, że nawet jakbym w pole do ogórków poszła, to by mnie wyrzucili, bo bym chwastów nazbierała... Brzmi głupio, ale to naprawdę boli, kiedy rodzic mówi coś takiego. On ma mnie za osobę upośledzoną chyba, niezaradną i kompletnie do niczego niezdolną. Budzi się mnie wówczas taka dzika złośc i nienawiść, a ja nawet nie umiem jej wyładować... Ostatnio za to umiem się pocieszyć, moze to i marne pocieszenie ale człowiek zawsze patrzy na drugą osobę przez pryzmat tego jak postrzega sam siebie... skoro mówi mi, że nie umiem makaronu ugotować (co robie niemalże każdego dnia), tzn. że sam pewnie długo nie mógł się nauczyć... a skoro tak, to znaczy że muszę być naprawdę za*******e inteligentna w porównaniu do rodziców, skoro sami z tak błahymi rzeczami mieli problem, a mnie wystarczyło przeczytać etykietkę jakieś 10 lat temu... Widzisz, nie jestes sama. Wiele osób tak ma. Mnie w domu też nie szanują. "morda w kubeł", "zamknij sie" to na porządku dziennym. Ja tutaj niby jestem czyjąś córką, a tak naprawdę średnio się nią czuję. Kiedyś jako dziecko nawet wyobrazałam sobie że mam innych rodziców i żyłam we własnym wyimaginowanym świecie, gdzie zwijałam kołderkę na kształt ludzkiej osoby i wyobrazałam sobie, że to tata lezy obok... Brakowało mi pozytywnych relacji z nim... Z resztą nadal mi brakuje... To okropne że wiem jak ciężko pracuje, żeby przynieść pieniądze do domu, a z drugiej strony nie umiem tego docenić jakby... tzn chciałabym, ale ciężko mi zauważyć jego pozytywne strony oprócz tego Nie chcę czuć się bezdusznym pasożytem i wykorzystywaczką, ale tak się właśnie czuję... Nie potrafię być wzorową córką, chociaż niejeden raz chciałam. Dla jasności - kocham mojego ojca, ale czuje się bardzo skrzywdzona przez jego zachowanie... ciągle krzyczy, wyzywa, muszę się mu podporządkowywać... Swego czasu przechodziłam nawet taką dziwną fazę, że jak dawał pieniądze, to łzy mi stawały w oczach, że musze je brać, ale brałam, bo studiuję i musiałam za coś jeść... potem szłam do supermarketu i krązylam między półkami nie mogąc się na nic zdecydować, bo w moiczach wszystko było zbyt drogie - kupowałam coś najtańszego, a pieniądze odkładałam... w praktyce wychodziło na to, że jak się bardzo zdenerwowałam, to wydawałam je na coś co polepszy mi humor - kosmetyki albo ubrania. Zaznaczam ze na tamtym etapie popadałam w paranoję i odechciewało mi się żyć, Liczyłam na to, że jak będę lepiej wyglądać, to może jakiś chłopak się mną zainteresuje. Wówaczas nawet spacery po galerii stały się rytuałem, żeby tylko nie byś samą.... W głębi myślę, że relacje z rodzicami bardzo wpływają na cżłowieka, trzeba znaleźć sobie kogoś do rozmowy, wyżalić się, a nie tłumić w sobie...
  2. był szczery, bo opowiadał mi dosłownie o każdym epizodzie ze swojego życia. Opowiadał o byłej dziewczynie, o swoich wpadkach i chyba to był etap, gdy uważał mnie jeszcze za przyjaciółkę, doradczynię, nie dziewczynę... Właśnie to, sprawiło, że na pewnym etapie sama nie wiedziałam co mam myśleć. Przez 3 miesiące łączył nas kontakt 1 sms na 5 godz, nie rozumiałam dlaczego nie chce się ze mną widzieć. Po czasie zaczęły się konflikty, bo dla mnie to nie była zdrowa relacja. Bo długim czasie pękł i opowiedział mi prawdę na temat swojej rodziny, której się wstydził przede mną. Powiedział, że był u mnie, poznał moich rodziców, zobaczył dom i dobrze go przyjęliśmy, a ja nie mogłabym się spodziewać u niego takich warunków, bo wychował się w innym środowisku, na innych zasadach. Ma też sprawy rodzinne których się po prostu wstydzi i ciężko mu było przyznać się jakby wygladała sytuacja, gdybym do niego przyjechała. Nie przyznał się że nie ma kasy, a jest w sytuacji bez wyjścia. Wierzę mu i rozumiem, bo sama skomentowałam kiedyś w specyficzny sposób podobną sytuację przedstawioną w reportażu w tv, on źle trochę mnie zrozumiał i zwyczajnie sie przestraszył. Hmm mozliwe, ale musiałabym iść do psychologa, akurat dla mnie i mojej przyszłej ewentualnej pracy byłoby lepiej jakbym miała czyste konto. Nie mogę mieć napaćkane w papierach, że jestem agresywna. Rozmawiałam ze znajomą psycholozką, jakoś udało mi się przemóc przez psychiczną blokade i opowiedziałam moja historię. Ponoć jest rewelacyjna w tym co robi, ale mi jakoś nie umie pomóc. Sama czasem funduje sobie persen albo melisę, ale to nie dla mnie, nie pomaga. czasem potrafię przez jakiś czas o tym nie mysleć, ale po niedługim czasie znów dostaję szału. Ostatnio nie ma dnia żebym nie była zła, żebym nie miała ochoty czegoś wypomnieć. Mam jeszcze nadzieję, że to może wina hormonów, dziś mama zwróciła mi uwagę, że tarczycę mam jakby większą... chociaż wątpię:/
  3. a ja nie nazwałabym tego kłamstwem tylko niesłownością. Jeśli chodzi o to że wypił, bał się zapewne przyznać do winy, że będziesz zła, że cię zawiedzie, albo po prostu mu wstyd. Pogadaj z nim o tym, że życzysz sobie szacunku. CO do tego, że mówił, że idzie na 1h a wrócił po 4 - to też nie kłamstwo, tylko to, że się zasiedział, zagadał i być moze nie spodziewał, że rozmowa mu się przedłuzy. Nie jest kłamcą - jest niesłowny. Mój ma tak samo i zawsze mu mowię "znów to zrobiłeś, jak zwykle żartowałes i miałeś mnie w d***e bo kumple ważniejsi". Aktualnie pracujemy nad zmianą, ale u facetów to nie przychodzi raz dwa...
  4. Witaj, mam tak samo i świetnie rozumiem Twoje położenie. Też zawsze byłam szarym człowiekiem, odrobinę wyśmiewanym przez społeczeństwo. Myślałam sobie że nie ma już dla mnie żadnej nadziei na "bycie normalną", ale poszłam na studia, gdzie moje życie naprawdę się zmieniło. Poznałam fajnych ludzi i w jednej chwili stałam się duszą towarzystwa, choć po dziś dzień nie wiem jak to możliwe... Swego czasu jednak 1 nieporozumienie wywołało skandal na mojej uczelni i nagle znów zostałam sama. Nie będę opisywać jak bardzo czułam się samotna, ale z tego powodu zaczęłam już popadać w jakąś paranoję, gdy na drodze stanął mi fantastyczny chłopak. Był ciepły, czuły i bardzo szczery. Któregoś dnia opowiadał mi o byłej dziewczynie i tamta sytuacja stała się promotorem do moich chorobliwych zachowań. Byłam zazdrosna o wszystko. Na każdym kroku wypominałam mu jaki jest beznadziejny, że wciąż ją kocha, że jestem tą drugą pewnie itp. Szału doznałam gdy zobaczyłam jego zdjęcie z kuzynką, obecnie nie toleruję nawet kumpelskiego "cześć", odpisanie na post na forum do dziewczyny, ile razy zrobiłam mu awanturę, ze przypadkowo spotkał koleżankę... Omal sie nie rozstaliśmy gdy dowiedziałam się, że poszedł do kumpla, a tam była jego dziewczyna. najgorsze jest to, że ja rozumiem, że nie da się wyeliminować kobiet z jego życia, bo one są czy się tego chce czy nie. Z jednej strony powinnam być dumna, że mam faceta, który potrafi pomóc nieznajomej przenieść ciężką walizkę, bo to bardzo dobrze o nim siwadczy, ale z drugiej mnie to boli... Nie da się tego wytłumaczyć... ale to w ten sposób działa. Obecnie żałuję że wdałam się w tę znajomość. Myślałam że będzie fajnie, no i bylo, ale przez chwilę. Moje początkowe lekkie zazdrości przerodziły się w niesamowitą udrękę. Nie ma dnia żebym się nie martwiła o niego, żebym czegos mu nie wypomniała. Czasem jestem tak natarczywa i gadam rzeczy tak niedorzeczne że on zaczyna się smiać. Jego śmiech i podejście z dynstansem jeszcze bardziej mnie irytuje. Od pewnego momentu zaczęłam go bić Ja tego nie chcę, kocham go, wszystko dla niego zrobię, ale uwierz to jest nie do opanowania. Rozstaliśmy się - płakałam i kiedy napisał że tęskni nie zawahałam się i wróciłam, ale problemy nadal są Wiesz, w każdym związku sa jakies problemy, kłótnie, ale jeśli jestem człowiekiem mojego typu, staniesz się takim samym tyranem jak ja. Wystarczy większe spięcie, niedomówienie, a przestaniesz zauważać pozytywne elementy swojej dziewczyny, będziesz czuł tylko żal, gniew, a radość stanie się chwilowym przejaśnieniem. Mój chłopak kiedyś nie mógł mnie widzieć w wakacje, nie przyznał się że w domu nie ma kasy i musi zasuwać dzień i noc, nie zabrał do siebie bo się wstydził. Przyznał się gdy "przycisnęłam go do muru". Teoretycznie wszytsko się wyjaśniło, a praktycznie znów mam żal. Co raz częściej mam ataki agresji. CO gorsza, nikt nie ma o tym pojęcia, bo na pozór jestem normalną dziewczyna, nawet fajną, spokojna i przyjacielska, często słyszę. Na uczelni jest już spoko, niejasność się wyjasniła, nie mam stresów, a mimo to nadal nie daję rady w związku. Nie chcę go stracić, naprawdę się stara, od pewnego momentu dba o mnie jak o zasraną księzniczkę, a ja nie umiem mu nawet się odwdzięczyć. Nie wiem co to jest, ale jeśli dla Cb jest nadzieja, idź do psychologa. Mnie już chyba nie da się pomóc
  5. Zrobiłam już ostateczny krok. Poszedł się upić z kumplami, gdy ja przyjechałam do Krakowa specjalnie na spotkanie z nim. Powiedziałam "dość". Pisze do mnie co chwila, rozmawiałam przez tel. Powiedział że mu zalezy i coś tam jeszcze, ale ja..... pozostaję sceptyczna. Koniec z tym. Jest mi przykro, w końcu to 2 lata związku, ale kiedyś faktycznie musi się to skończyć... Nie mogę codziennie się o niego martwić, ale zacząć żyć. Cóż taki paradoks, powinnam być szczęśliwa, odwiedziła mnie rodzina z zagranicy, wspólne wypady i wycieczki, a tu tłumię w sobie smutek i udaję że jest ok, ale dobrze, przynajmniej nie rozklejam się co chwila i mam motywację do zycia. Dziękuję wszystkim za rady
  6. próbuję z nim rozmawiać, pytam... z jednej strony mówi "wszystko spoko, zabiorę cię, zobaczysz. masz rację tak nie może być", ale wciąż tego nie zrobił... ile mozna słuchać? To nieprawda, że od razu go biję. Czasem po prostu nie wytrzymuję kiedy dociera do mnie, że stać go na spotkanie z kumplami i ich laskami, a mnie ma centralnie w d***e... Zalezy mi, bo razem wiele przeszliśmy. Kiedyś miał wypadek i pamiętam do dziś co przeżywałam, kiedy powiedziano mi, że nie wiadomo co z nim - stan cięzki bardzo, brak kontaktu całkowity... Wiem jak mi jest źle, gdy go nie ma i on mi powtarza to samo -- 09 lip 2013, 19:02 -- i nie tłukę go zamiast rozmowy... Wielokrotnie pisałam już, że pytam, rozmawiam... i nie wiem dlaczego powtarza mi, że spoko, mam rację, zabierze mnie, bo on tego chce, ale nic z tym nie robi... I dla jasności nie sięgam po to co mam pod ręką i nie biję go z całych sił, ale w nerwach szarpę nim, popycham, raz dałam z liścia. Martwię się, że to będzie szło coraz dalej... Kiedyś tak nie było, hamowałam się... Nawet nie wiem, w którym momencie emocje zaczęły mną rządzić. Teraz wyzywam go, kiedy jestem zła, krzyczę, że go nienawidzę, że mam go gdzieś. Chciałabym przestać, tylko że ja wiem, że jeśli cały czas będę z boku to nic się nie zmieni. Ja mam na tym punkcie takiego p*******a, że niedługo to zajdzie jeszcze dalej. Nie chciałabym tego... ROZMAWIAĆ - ROZMAWIAM Z NIM ZAWSZE. TYLKO CZUJĘ SIĘ TROCHĘ OSZUKIWANA, BO OBIECUJE I NIC NIE MA Z TEGO. NIE BYŁAM U NIEGO, NIE ZNAM JEGO ZNAJOMYCH. NIE TŁUKĘ ZAMIAST ROZMOWY, ALE JAK JAKIŚ BODZIEC ZAINICJUJE WE MNIE TĄ AGRESJĘ. CZUJĘ SIĘ ZAGROŻONA KAŻDĄ INNĄ DZIEWCZYNĄ, CHOCIAŻ MÓJ FACET NIE JEST JAKIMŚ UWODZICIELEM, ROMANTYKIEM CHWIEJNEJ NATURY I NIGDY MNIE NIE ZDRADZIŁ. Boli, że jestem jakby tylko dla niego, kiedy on tego chce, a jak przyjdą te cholerne wakacje to ląduję na dnie. Ja wiem że on i tak przeprosi i tak nie będzie chciał żebym odeszła... było wiele takich sytuacji, a on naprawdę sporo i tak mi pokazał. Na moja prośbę wykasował wszystkie dziewczyny z książki adresowej gg, pokazał swoje rozmowy... Ale mnie nie przeszkadza ich osoba, tylko to, ze on jest w ich towarzystwie, a mnie ani razu... To się nie może zmienić i prowokuje mnie, z dnia na dzień utwierdza w przekonaniu, że jestem nikim. CHCIALABYM PRZESTAĆ BYĆ AGRESYWNA I NAUCZYĆ SIĘ ZAPOBIEGAĆ NIEKONTROLOWANYM WYBUCHOM WŚCIEKŁOŚCI. JA SAMA CZUJĘ SIĘ WTEDY JAK SMIEĆ, NIKT... MAM WRAŻENIE ŻE TO MOJE PODEJŚCIE DO PSRAWY MNIE ZABIJA... NIE WIEM CO Z TYM ZROBIĆ.
  7. Może dla niektórych jestem głupia, ale nie umiem przerwać znajomości, która trwa ponad 2 lata, zwłaszcza, że widzę jak reaguje na moje ataki. Za każdym razem przeprasza, czasem płacze, przysięga że będzie dobrze... Czasem już sama sie poddaję bo nie mam siły, ale on powtarza że muszę trochę nad sobą panować i nauczyć się nie wyrzucać słów, które gnieżdżą się w mojej głowie w przypływie gniewu. Mówi, że to nie jego wina, że idzie do kolegi, a ten ma tam dziewczynę. Jak już ją zobaczy to nie może zabrać się i wyjść... Przysięga, że nie rozmawia z nią, bo po co... Można powiedzieć, że to rozumiem... ale po prostu po tym wszystkim, po 3 miesiącach zycia jedynie jego pustymi słowami, mając na uwadze również naszą przedwakacyjną rozmowę, nie umiem być spokojna. Martwi mnie też to, że nie wiem gdzie znajdzie pracę, czy znajdzie i w ogóle czy będzie szukal. Mocno nadszarpnął mojego zaufania swoją niesłownością i drobnymi kłamstwami - mówił, że tylko koledzy, a potem okazało się, że koleżanki też. Powiedział, że zrobił to, bo bał się mojej reakcji, a nie mogę go zamknąć w klatce i zabronić wychodzić. Ma rację, ale jego zachowanie mimo wszystko niszczy moje zaufanie do niego i przede wszystkim szacunek. Nie jestem święta, czuję się winna i mam wrazenie, ze wszystko się rozpada, a to wina jedynie mojej obsesji. No i właśnie chciałabym ją zwalczyć, albo przynajmniej nauczyć się panować... Minął rok, a mój żal się nie wypalił, gniew jedynie urósł. Początkowo tłumiłam w sobie złe emocje, a dziś nie umiem tak. Nie zawsze się kłócimy, choć coraz częściej... jest nam dobrze, kiedy jesteśmy razem i coś przypadkiem nie zainicjuje mojego ataku. Dziewczyna z mieszkania jak się odezwie do niego, do bulgotam ze złosci, bo mam wrażenie że za mną nie przepada. Z resztą ona, jej chlopak i mój oczywiście razem się wybrali kiedyś na wycieczkę rowerową w wakcje - podobno przez przypadek to wyszło i odkad o tym wiem, nienawidzę jej. Czsem na fb napisze coś dzieczyna, z którą mój facet był kilka lat temu na studniówce - to też jest motorem do moich chorych ataków... wiele rzeczy tak na mnie działa...
  8. Właśnie też przeszło mi to przez myśl. Wiele razy pisał mi coś w rodzaju " nie chcę żeby nasze ewentualne małżeństwo wyglądało jak małżeństwo moich rodziców". To daje do myślenia... Wakacje wybaczyłam i próbuję patrzeć na naszą znajomość w oparciu o to jak było między nami na poczatku. Tylko jest jeszcze jedna sprawa... właśnie wtedy, rok temu, pod koniec czerwca spotkaliśmy się po raz ostatni przed wakacjami i on opowiadał jak to się w poprzednie wspaniale bawił... zapytałam wtedy czy w te też tak będzie się bawił ze mną... zaśmiał się i nie umiał jednoznacznie odpowiedzieć i wtedy po raz pierwszy pojawiły się z mojej strony pewne wątpliwości co do jego osoby. Miałam go za chodzący ideał, ale w tamtej chwili jego słowa wzbudziły we mnie niepewność " no możeee i będziesz..... nie wiem..... " - mówił to jakby wcale mnie tam nie chciał. Nie mogłam uwierzyć i zyłam nadzieją, że jednak będzie dobrze. Nie chciał mnie wcale... obiecywał też że przyjedzie do mnie, że będzie fajnie i gdzie to razem nie pojdziemy i wszystko okazało się być wielką ściemą. Po wakacjach spotkaliśmy się, pogadaliśmy i było fajnie. Tłumaczył się, że jego dom nie wygląda za fajnie i wstydzi się mnie tam zabrać, że przeprasza itd... Zamieszkał ze mną, poznał mnie z rodzicami, bo kiedyś do nas przyjechali... to pozwoliło mi dać mu szansę... Tylko teraz znow są wakacje i sytuacja trochę się powtarza, a ja jestem trochę zmęczona tym wszystkim i dostaję szału kiedy słyszę, że widuje się z kolegami, którzy przyprowadzają do towarzystwa swoje dziewczyny, a on ani razu. jak juz pisałam jego stosunki rodzinne się unormowały, dom ma już odnowiony całkowicie - nawet zdjęcia mi pokazywał, ale problem nadal jest. Obawiam się, że tu chodzi o mnie, że ze mną coś jest źle, a on boi się powiedzieć.... W dodatku teraz skończył studia, podobno szuka pracy i chce nadal ze mną mieszkać, tylko że ostatnio znów miał pewne watpliwości co do tego, czy chce pracować w mieście, w ktorym ja jeszcze studiuję... Raz mówi że tak, za chwilę, że nie wie, innym razem, że chciałby, ale nie wie co los dla niego zgotuje... Na razie jest u siebie i ja nadal nie wiem na czym stoję. Ciężko mi bo robię się agresywna, nie umiem tego powstrzymać, nie chcę go wyzywać ani gnoić, ale nie panuję.... To przechodzi też na moje relacje rodzinne. W domu też mi mówią, żebym się uspokoila.
  9. I jezdzil z Toba? Dlaczego czekasz az Cie zaprosi...porusz po prostu ten temat ze chcialabys jechac z nim to oczywiste, że nie będzie siedział - nie chcę żeby siedział, ale 3 miesiące wolnego było w poprzednie wakacje - on mnie w ogóle wyrzucił z zycia na tamten czas... nie chodzi o to, że nie pisał ze mną na gg, ale dlaczego mógł się spotkać ze wszystkimi tylko nie ze mną? On to tłumaczy swoim lenistwem, ale dla mnie to nie jest możliwe, że mam chłopaka, a nie myślę o nim wcale, nie pytam o nic. Spotkaliśmy się 2 razy - z mojej inicjatywy. Napisałam mu "mieliśmy iść do kina w lipcu..." - "znów masz fochy?" - chciałam się spotkac, bo mi go brakowało. A odnośnie tych rozliczeń - nie miałabym nic przeciwko gdyby choć raz powiedział "przyjedź' - dziewczyna Karola też będzie... - ale on nie... Temat z nim poruszyłam - mówi że ma mały dom i sprawy rodzinne - tylko, że sprawy rodzinne się już poukładały - teoretycznie nie ma przede mna tajemnic, a praktycznie wie co mnie boli, a ani razu nie zaprosi do siebie. Z jego wypowiedzi wynika ze mógłby i że chce. Tylko że słyszę to już dość długo i moja nadzieja stopniowo zanika... On unika tematu jak ognia. Ciągle coś mu rzekomo wypada.
  10. oboje studiujemy i na co dzień mieszkaliśmy razem, ale na weekendy, święta, wakacje itp zawsze wracał do rodzinnego domu, podobnie jak ja. Tyle ze ja go zapraszałam, a on mnie ani razu...
  11. Witam, mam 22 lata i od ponad 2 lat chłopaka na którym bardzo mi zależy. Kiedyś nadszarpnął mojego zaufania i od tamtej pory ja mam chyba popadam coraz bardziej w jakąś psychozę. Przez 3 miesiące nie potrafił spotkać się ze mną bo cos go blokowało - nie napisał smsa, bo nie będzie z telefonem wszędzie chodził, nie zadzwonił w wolnej chwili - bo znajomi dookoła, nie spotkał się ze mną - bo podobno brakowało mu motywacji. Nie rozumiem jak można komuś pisać, że się za nim tęskni, a jednocześnie bez powodu nie chcieć go widzieć... ale odpuściłam. Teraz sytuacja znacznie się pogorszyła. Mieszkalismy ze sobą przez rok, ale nic pozytywnego to nie wniosło do naszego życia. Irytowały mnie niesamowicie jego wieczorne wypady "z kumplami" i powroty o 2 w nocy, kiedy przebywał w swoim rodzinnym domu. Okazało się że oprócz jego kolegów były tam również ich dziewczyny. Wspólnie gadali, chodzili na ogniska, a mnie ani razu tam nie było, bo oczywiście mój facet nie domyślił się, że istnieje taka możliwość. Bylo mi przykro kiedy mi opowiadał o tym, że dziewczyny jego kumpli.... bo mnie nie zaprosił do towarzystwa ani razu. Wytłumaczył się, że ma swoje sprawy rodzinne - ok, rozumiem, ale dogadaliśmy się, a on nadal milczy, mimo, że płyną mi łzy i dostaję szału, gdy znów się okazuje że z nimi wyszedł, nie obchodzi go to wcale. Mówi, że jestem nienormalna, że zachowuję się jak furiatka. Cóż, ma rację... i tu tkwi problem. Nie radzę sobie z tym, że z nimi może się widzieć, a kiedy słyszę, że gada z jakąś dziewczyną, nie umiem pohamować emocji - uderzyłam go nieraz, wyzywałam od najgorszych, krzyczałam, że dość z nami, a potem przepraszałam. I tak jest w kółko. Ja nie umiem powstrzymac moich ataków, a na co dzień płaczę, że znów wychodzi, czekam jak głupia na jego wiadomość i co 5 min zerkam na telefon, czekam po kilka godz na gg, żeby się odezwal... i za każdym razem on zawodzi. Powtarzam sobie, że mieszkamy razem, że przedstawił mnie rodzicom, że płakał przeze mnie nie raz, ale ja nie umiem być spokojna. Agresja nie jest z całą pewnością dobrze wróżącym objawem, dlatego proszę o pomoc... jak z tym walczyć?
×