Witajcie! Dawno już nie jestem nastolatką, a jednak zakochałam się tak głupio i beznadziejnie. Jemu daleko do ideału, a ja nie mam różowych okularów na nosie a jednak coś sprawia że przy nim czuje się tak dobrze...Jak maleńki trybik w wielkiej popsutej maszynie który nagle wskoczył na swoje miejsce. Przy nim wszystko nabiera sensu. Przy nim czuję się na swoim miejscu. Trwa to już kilka lat, wiem że mnie lubi i że podobam mu się jako kobieta, ale wiem też, że nigdy nie będziemy razem. On jest rozwiedziony, myślę że ma głęboki uraz, boi się kolejnego zawodu, a poza tym zrobił się straszliwie religijny, ciągle biega do kościoła i twierdzi, że dla Pana Boga dalej jest żonaty... Przez długi czas miałam nadzieję, że to się zmieni, że gdy minie więcej czasu od rozwodu, a my się lepiej poznamy, on odważy się na nowy związek. Kilka razy próbowałam zerwać z nim jakikolwiek kontakt, ale po kilku tygodniach któreś z nas, czasem ja a czasem on, pękało i wysyłało smsa... Teraz próbuję być po prostu koleżanką, przyjaciółką, kumplem, ale ciągłe udawanie, że nic do niego nie czuję czasem wydaje mi się ponad moje siły i prędzej czy później kończy się moim płaczem. Potem dochodzę do siebie, znowu próbuje być tylko koleżanką ale mi nie wychodzi i tak w kółko...Wiem, że muszę o siebie zawalczyć i wreszcie się z tego otrząsnąć, ale po prostu nie potrafię i nie wiem jak