Skocz do zawartości
Nerwica.com

owocowymuss

Użytkownik
  • Postów

    27
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez owocowymuss

  1. Zaczęłam czytać "Lęk przed bliskością". Oczywiście ryk, bo wiele rzeczy do mnie pasuje i widzę w jakim bagnie jestem :/ tylko, że... ja nie jestem DDA, rodziny stricte dysfunkcyjnej też nie miałam... Oczywiście zachowania rodziców wobec mnie nie były takie jak być powinny często i jestem tego świadoma, ale nie wiem czy mogę do siebie tak wszystko odnieść co jest w tych książkach, a nie chcę sobie wmawiać, że rodzice mnie traktowali w jakiś sposób, kiedy ja uważam że mnie tak nie traktowali. Mimo, że pewne skutki owego rzekomego traktowania jakby przejawiam. Co o tym myślisz? -- 18 sty 2014, 21:40 -- Nienawidzę tego, że gdy rozmawiam z moim byłym chłopakiem i widzę, że chciałby do mnie wrócić, to ja momentalnie zaczynam mieć wątpliwości. A jak z Nim nie rozmawiam, to ryczę, przeżywam tragedię, boję się, że mimo, że trzy dni temu wyrażał, że mu zależy, to się nakręcam, że na pewno się rozmyślił i niemogę normalnie żyć. Dlaczego tak bardzo mi zależy wtedy, a gdy się dowiem i upewnię, że jemu też to się zastanawiam o co mi chodziło, czemu ja tak rozpaczam i w ogóle mam masę wątpliwości takich jak w związku wobec Niego Zobaczymy się za tydzień pewnie. Nie wiem co mam robić. Może ja jestem tylko tak cholernie przywiązana. Boję się spotkać, bo się boję, że coś pryśnie, że sobie nawyobrażałam o Nim nie wiadomo czego przez to, że już się prawie dwa miechy nie widzieliśmy, że będę czuła rozczarowanie. Boję się, że będę się czuła źle - CZYLI STANDARD. Pierwsze testy psychologiczne już za mną. Czekam na drugie i na konsultacje. Jeszcze trzy tygodnie...
  2. bedzie.dobrze, tylko czekam na takie "trudne". Chcę żeby wreszcie się coś ruszyło, chcę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Nawet jak aktualnie nie mam chłopaka i w sumie mogłabym sobie odpuścić z nadzieją, że "może to nie było to i w innym związku będzie inaczej". Jestem pewna, że gdybym się na nowo zeszła z Bartkiem to to by wróciło. Zaś gdybym miała być z kimś innym, to oczywiście mi się myśli, że wszystko byłoby ok.
  3. bedzie.dobrze, a jak Ty sobie z tym radzisz? Jak pomogła Ci psychoterapia? Bo ja osobiście mam już tak dosyć (czekam na psychoterapię, a w sumie to czekam na testy i diagnozę...), że mam ochotę ućpać się lekami. Mimo, że od roku mówiłam, że żadnych leków i sama sobie z tym poradzę.... Nie wytrzymuję już. I to nie z racji natłoku myśli, a wyczerpania i napięcia jakiegoś.
  4. agucha i nie masz wrażenia, że sobie coś wmawiasz? Cokolwiek by to nie było? Ja oczywiście jak sobie myślę o moim już byłym chłopaku to sobie myślę, że pewnie wszystko sobie wmawiałam, że go kocham itd., a bałam się go stracić tylko ze względu na to, że pewnie związałam się z nim dlatego, że byłam mocno splątana i zagubiona i szukałam kogoś kto weźmie część odpowiedzialności :/ Nienawidzę tego. Do tego mieszkam z przyjaciółką, która ma poglądy na miłość takie, że wychodzi, iż mój związek z Bartkiem był bezsensem, a ja już nigdy nie powinnam się z Nim wiązać. Nie powiedziała mi tego wprost, ale dobrze wiecie jak bardzo się sugerujemy byle czym. I ciągle łażę i myślę co to znaczy dla mnie chłopak idealny, jakiego bym chciała mieć itd. :/ a w sumie to chyba chciałabym być z Bartkiem znów. No ale to zaś myśli, że jestem pewnie tylko przywiązana i boję się odejść na poszukiwania czegoś nowego. help.
  5. Rozumiem Cię Nie przejmuj się moją historią. Moja jest taka, ale to moja i tylko moja. Twoja nie musi być taka sama, macie inny związek, oboje jesteście inni, uszy do góry :) NIe sugeruj się tak! :) Ja wiem, że zareagowałabym identycznie w Twojej sytuacji, także... po prostu Cię rozumiem. Uważam że czasem warto przemyśleć czy wszystko jest ok w związku, ale... no ale my nie potrafimy o tym normalnie pomyśleć, bo zaraz jest strach, lęk, panika, paraliż. Znam to... Serio mains, Twoje życie, to Twoje życie i nikogo innego :) możesz być szczęśliwa ze swoim chłopakiem, nie musicie się rozstawać my nie jesteśmy w stanie nawet rzeczowo ocenić sytuacji w związku. Ja nie potrafiłam, byłam porozdzierana, wszystko mi się mieszało. Nie wiedziałam gdzie ja, gdzie my, gdzie jest źle, a gdzie moja nerwica i tragedie która ona powoduje bo u nas po prostu wiele się pieprzyło przez to. Głowa do góry, będzie dobrze Pomysl o tym w ten sposób, że mimo że rozstalismy sie, to ja myślę o powrocie i On też, także... -- 13 sty 2014, 02:22 -- Plątam się tak samo jak i Ty, serio I wczoraj coś usłyszałam od przyjaciółki i od razu sie zasugerowałam, ze nie powinnam być już nigdy z Bartkiem.... Jedziemy na tym samym wózku. Ja także nie jestem w stanie ocenić co czuję itd. Jedyne co, to jestem w tej komfortowej sytuacji, że "nic nie muszę czuć" bo jestem sama. I przez to że nie mam zobowiązań czuję się lepiej... no ale to standard, bo po prostu w pewnym stopniu zniknął przedmiot moich spin. :/ Będę nad tym pracować Jutro dzwonię do lekarza umówić się na prywatną wizytę, bo dzisiaj to już chciałam zejść z tego świata. Wyję po nocach, że nikt mi nie może pomóc. A ja sama nie wiem jak i w którą stronę.
  6. Hm, będzie jakieś 1,5 miesiąca. Czy mi ulżyło? Byłam wściekłą, bo mój chłopak chyba już z przepalenia zaczął sie zachowywać głupio, jak gówniarz, podawać głupie powody. To wszystko bardzo bolało. Czy mi ulżyło? Nie wiem. Zaczęłam sobie myśleć, zę może dobrze, że może poznam kogoś innego z kim tego nie będę miała, że może faktycznie było do dupy. Ostatnimi czasy to było do dupy, w ogóle już nie byliśmy w stanie się dogadać, każde zacięte, walczące... Ale nie chciałam się od razu wiązać z kimś innym. Ale oczywiście problemy we mnie nie zniknęły. Odluzowałam bo już nie było o co się spinać. Ale wieczorami ryczałam, wyłam wręcz przez to rozstanie. Starałam sie być silna, zająć się czymś. Odnalazłam w sobie siłę po prostu. Tą siłę, której nie miałam gdy byłam w związku, troszkę niezależności, gdybym miała to wtedy i większą dozę pewności siebie nasz związek też wyglądałby inaczej :) Ja w sumie po zerwaniu cały czas czekałam aż on wróci. Różne były hity. Raniące dla mnie... Teraz już się w miarę uspokoiło i Bartek chyba przestał tak się ciskać, zszedł z niego żal, ze mnie już trochę też. Zwracamy sobie uwagę, żeby się nie przerzucać argumentami, żalem, nie kłócić, bo to nic nie daje i w naszym związku świetnie tego doświadczyliśmy :/ Nie jestem w stanie się normalnie związać z Nim. To wszystko wróci. A może nawet bym chciała. Czuję się w miarę dobrze bez deklaracji, kiedy jeszcze nic nie jest pewne do konca, kiedy wiem, ze mamy się ku sobie, a przed zaangażowaniem uciekam. I bawienie się w kotka i myszkę mogłabym przeciągać w nieskonczoność, choć z drugiej strony nie umiem. Ale wtedy czuję się w miarę bezpiecznie, jak już mam sie zaangażować, a ktoś bardziej ingerować w moje życie, to panikuję. Mam duża potrzebę niezależności. Nie umiem sobie z tym poradzić. W związku ją tłamsiłam i przez to pewnie część moich problemów. U nas było trochę nie tak w związku. W sumie rozstaliśmy się trochę przez sprzeczność poglądów na temat wiary i czystości przedmałżeńskiej. Bolałooo. cholernie. No ale stwierdziłam, ze widocznie to nie to. Oczywiście we łzach. Oczywiście w niepogodzeniu. No ale co miałam zrobić. Musiałam się trzymać. I jakoś się trzymam. Ale czasem mam ochotę się zabić, nie mogę z sobą wytrzymać. Z moimi myślami, lękiem, splątaniem. Boję się, że Bartek to generuje, że przez to że o nim myślę i jakoś się z nim trochę kontaktuję, to to generuje moje lęki na temat wszystkiego, np. "jakiej muzyki posłuchać, zeby nie wywołała we mnie uczucia lęku". Takie irracjonalne sprawy... Zwyczajnie sobie nie.ra.dzę. :) A jednocześnie jakoś daję radę bo muszę. Także trudno powiedzieć czy poczułam ulgę (w pewnym sensie na pewno tak, bo już nie musiałam tak kminić ciągle), bo rozstaliśmy się ze względów innych. Przynajmniej wtedy on podał taki powód. A w rzeczywistości złożyło się na to wiele rzeczy. Mamy się spotkać za jakieś dwa tygodnie. Zobaczymy co będzie, staram się na nic nie nastawiać, ale tęsknię też za nim i oczywiście już mam milion scenariuszy w głowie czego nienawidzę No i raczej się nie możemy związać już. Ja muszę ogarnąć trochę siebie. I muszę przestać o nim tyle myśleć, żebym właśnie paradoksalnie mogła być z NIm kiedyś szczesliwsza. Bo w związku z NIm ja nonstop myślałam o Nim, wszystko wokół Niego, ja gdzieś ginęłam dla siebie. Pomyślcie też o tym :) Może czasem warto skupić się na sobie, postawić warunki, robić to co się kocha i nie ograniczać życia tylko do związku. Ja to zrobiłam, zawalałam szkołę, naukę, rodzinę. Nie było dobrze... -- 12 sty 2014, 23:50 -- Wiem że dzięki inwestwaniu w siebie mój stan by się poprawił nawet w związku. Ale wiem też, że to gówno nie zniknie. Lęk przed lękiem. Nic dodać, nic ująć. Na razie czekam i daję temu czas, zobaczymy.
  7. Hej afro! :) Wszyscy mamy ten sam problem... Szkoda, że rodzice mają takie do tego podejście. Ważne zebyś poszła do lekarza. Skoro rodzice mają takie podejscie to pewnie nie będą chcieli zapłącić za wizyty, ale to może poszukaj czegoś na NFZ, popróbuj. Chociaż ja NFZem jestem już wykończona. Poszłam w listopadzie do drugiego lekarza już i dopiero w połowie lutego będę po testach i z wystawioną diagnozą Ale ważne dlatego jest żeby jak najszybciej się zapisać, bo potem musisz czekać. I nie daj się, dużo rzeczy wskazuje na to, że to głupie choróbsko Heh, mówię Ci coś takiego, a sama już nie daję rady i czasem myślę, że najnormalniej w świecie wykituję, że nikt mi nigdy nie pomoże, a ja sama nie wiem jak sobie pomóc. Boję się że sobie coś wmówię. Boję się, boję, wszystkiego się boję :/ Miałam bardzo podobne myśli do Twoich w trakcie związku, tylko u mnie zaczęło się to po drugim (!) spotkaniu z moim chłopakiem, kiedy jeszcze nie byliśmy dosłownie razem. A na prywatne wizyty średnio rodzice chcą się zgodzić, bo i tak utrzymują mnie studiującą w innym mieście. Mój chłopak ze mną zerwał przez to wszystko, bo już nie wytyrzymał plus doszły jeszcze inne rzeczy, ale mniejsza o to, a mój problem nie zniknął. Tzn. w pewnym sensie zniknął, ale przez to, że czasem już ze sobą piszemy, planujemy się spotkać i być może kiedyś jeszcze być razem, ja już się martwię wszystkim od początku. Może to nie ten, moze nie jesteśmy dopasowani biologicznie/genetycznie stąd to moje uciekanie przed bliskością czy to, że nie zawsze lubiłam jego pocałunki (mimo ze czasem byłam tak szczęśliwa i uwielbiałam to). A mój kierunek - kognitywistyka mi z jednej strony pomaga, a z drugiej przez niego jeszcze bardziej analizuję, bo mamy psychologie ewolucyjną i strategie doboru partnera itd. I mimo że to tylko hipotezy to ja wszystko biorę do siebie :/ Może ja sie powinnam zakochać, bo to jest jakaś reakcja organizmu, która mogłaby oznaczać "to jest to". Nawet nie wiem czy kiedykolwiek byłam w Nim zakochana. Po coś to zakochanie w końcu jest. Może sie nie zgadzamy genetycznie czy coś. Może powinnam trafić na inną, właśćiwszą osobę... No już mam tragiczne myśli. Mimo że widzę tu szansę na fajny związek nadal, bo przez to rozstanie i pewien dystans oboje dużo zrozumieliśmy. A to że nie jesteśmy akurat razem dobrze nam zrobiło, bo już sie za bardzo szarpaliśmy i nieco przepaliliśmy. Ale ja tu mówię o nas. Żebyściie sobie nie pomyśleli, że wy też powinniście się porozstawać wszyscy bo ja bym na bank tak pomyślała gdybym była z kimś i ktoś by mi coś takiego powiedział. Do lekarza marsz. To podstawa :) A, i polecam ruch. Jakikolwiek. Taniec, basen (najlepiej też jakieś hydromasaże, bo ja przez lęki mam spięte całe ciało), fitness, siłka, bieganie. Środek tylko doraźny, ale pozwala zająć myśli i jest przyjemnie być fajnie zmęczonym i zawsze trochę endorfin się uwalnia. Nie siedzieć i nie myśleć tylko się zająć czymś. Nauka, sport, hobby, zajmować myśli, nie siłować się z nimi, tylko rpzechodzić do innych, albo do czynności jakichś. Mówię, a sama się tego dopiero uczę i nie zawsze wychodzi. Pozdrawiam Was wszystkich ciepło! Odzywajcie się tu więcej, nawet jak Was się poprawiło :) a moze zwłaszcza wtedy. -- 12 sty 2014, 22:58 -- mains ja oczywiście myślę, że może my nie szukamy dziury w całym, ale rzeczywiście coś nie gra... Jak tu ocenić co jest wmawianiem sobie, czy wmawiamy sobie brak miłości czy właśnie miłość chcemy sobie wmówić podczas gdy coś jest nie w porządku. Trudne to cholerstwo. Bierzesz leki? :)
  8. Jak u Was? U mnie może trochę lepiej, ale... jak nie urok to sraczka. Mianowicie mój chłopak zaczął mieć tego dosyć - związku, w którym nie może poczuć pewnego gruntu pod nogami od samego początku, czyli już prawie 1,5 roku. Zaczął się zastanawiać nie nad tym czy mnie kocha, bo kocha, chce ze mną być, ale czy to to. Czy nie powinno być tak - wszystko na 100%. A my się ciągle kłócimy, bo ja nie umiem rozmawiać, ja się ciągle spinam, boję się bliskości. I powiedział nawet, że to od początku się nie klei że może gdybym poznała innego faceta to nie byłoby takich problemów u mnie z rozmową itd. Może ja sobie coś wmówiłam, zmusiłam się do tego związku, a teraz jest jak jest Tylko że ja chcę z Nim być. Bez sensu jest moje myślenie o przeszłości, jak to się zaczęło itd. Patrze na teraz i wiem że chcę, że jest mi bliski, że nie wyobrażam sobie życia bez Niego. A może się tylko uzależniłam i nie potrafię zerwać? Z kim mam sobie wyobrażać życie jak nie z nim, skoro z Nim to sobie wyobrażam od samego początku. Zaczął mi też mówić, że dla Niego to jest tak że on wie kiedy czegoś chce albo nie. I zastanawianie się choćby przez minutę znaczy że to nie ma sensu Tylko u mnie to chyba tak nie działa. Boję się, że go stracę, że on tego nie wytrzyma. Nie dziwię Mu się w sumie. Ale rozmawialiśmy, 7 listopada idę do kolejnego lekarza. Jeśli Bartek by wiedział, że to faktycznie jest problem do przepracowania, a nie jako taki w nas, to by mi pomógł. A tak to już nawet On się zastanawia czy sobie nie wkręcamy że to wszystko przez chorobę Może powinnam skończyć ten związek, przecierpieć to rozstanie i pozwolić Mu być szczęśliwym. Ściska mnie jak sobie myślę, ze moglby być z kimś innym, ale nie chcę Go na siłę unieszczęśliwiać. Nie potrafię sobie sama poradzić z tymi myślami, z tym uciekaniem od bliskości, stresowaniem się tym co czuję, tym jak się nie czuję, tym jak powinnam od początku naszej znajomości i związku. Teraz żyję z Bartkiem na odległość, widujemy się średnio raz na tydzień. I tęsknię, nie odcinam się, chcę jego bliskości itd., ale już myślę o tym jak bedzie jak za parę dni się spotkamy, że czuję ze bedę chciała uciec od bliskości, której jednocześnie potrzebuję jak teraz o niej myślę, że będę zacięta przy Nim i spięta Pomocy.
  9. Nie przeraziło mnie to. Byłam zaskoczona, ale nie przeraziło mnie to Ja już chyba co raz bardziej mam na to zlewkę. Nie mam siły się już przejmować wieloma rzeczami. Nie mam siły myśleć. Jak mój mózg mi podsuwa jakiś temat do rozmyślań, to ja zaczynam rozkminiać po czym mówię "mam to gdzieś, już mi się nie chce" i przechodzę nad tym do MNIEJ WIĘCEJ porządku dziennego ;p Może przez to że dzisiaj rano czułam się całkiem dobrze i właśnie jak czekałam na wizytę to czułam takie "wtf? co ja tu robię? o czym mam mówić? czy ja na pewno mam problemy?" No ale mam, na codzień trują mi życie. Tylko trudno to wszystko streścić komuś w kilka minut :/ I ta rozbieżność też mnie rozwaliła. Niby oddział leczenia nerwic, ale chora nie jestem. AHA. Mi jest wszystko jedno, czy jestem chora czy co. Chcę tylko normalnie żyć... Chcę żeby ktoś mi pomógł. Myślałam, ze moja wizyta tak z godzinkę potrwa... Chciałam usłyszeć, że mam nerwicę, byłoby mi prościej. NO ale ja wcale nie muszę jej mieć i cóż no myślałam też że złapię jakiś grunt pod nogami, że usłyszę cokolwiek co wyrwie mnie chociaż trochę z tego stąpania po omacku, czekaliśmy, bo nie tylko ja, ale i mój chłopak ze mną, na tą wizytę 3 miesiące, pokładaliśmy bardzo duże nadzieje w tym lekarzu. I co? I nic. Takie mam wrażenie, że pojawiłam się tam w nieodpowiednim momencie i kobitka faktycznie miała nadmiar pacjentów i wyszło jak wyszło. Dwoje ludzi przede mną weszło tylko po recepty i wyszli. Ja się nie znam może. Ale to tylko w taki sposób leczy się choroby psychiczne?w Może czasem trzeba, nie wiem, nie znam się. Ale do końca życia na prochach? Super. Kobitka ogólnie była miła i sympatyczna. Ja wyglądałam dobrze i czułam się dobrze. Opowiedziałam w sumie jedno wielkie NIC o sobie. I tyle. Chcę być z moim Bartkiem, ale czasem czuję się tak fatalnie... jestem czujna na każdą emocję, każde ukłucie czegoś we mnie, każdy cień niezadowolenia. Mam już tego dosyć. Chciałabym z tym facetem normalnie być, żyć i nie spinać się tym wszystkim aż tak, bo jestem najzwyczajniej już zmęczona.
  10. Miałam dzisiaj pierwszą wizytę u psychiatry na NFZ. Jestem trochę zawiedziona, bo po 10 minutach wyszłam z gabinetu... Zostałam zapytana co się dzieje u mnie. Więc zaczęłam streszczać mój problem, że mam wątpliwości, że z poprzednim chłopakiem było to samo, że natrectwa odnośnie wiary miałam. Oczywiście zostałam wypytana o rodzinę, o relacje. Czy towrzyszą mi jakieś lęki. I po tym krótkim streszczeniu usłyszałam, że nie jestem chora i powinnam iść na terapię grupową, na oddział leczenia nerwic, żeby poznać siebie, dowiedzieć się czego tak na prawdę chcę i znaleźć szczęście i by poznać swoje emocje. W sumie racja. ALe tak przyszłam do domu i sobie myślę o ilu różnych rzeczach jeszcze mogłam powiedzieć... Jestem zaskoczona, że można kogoś zdiagnozować po kilkunastu minutach rozmowy. Nie emocjonowałam się zbytnie tym co mówię, bo i tak już jestem w jakimś stopniu do tego zdystansowana. Zachowywałam się normalnie. Miałam takie wrażenie jakbym była wystawiona za drzwi. Jakby nie dano mi czasu na opowiedzenie o sobie i o różnych swoich jazdach czy emocjach. Na pierwszym spotkaniu chciałam jakoś tak to wszystko mniej więcej naszkicować, myślałam, że psychiatra będzie bardziej ryła i drążyła na kolejnych spotkaniach. Do tego kobitka przyszła po urlopie i ma nadmiar pacjentów i się nie wyrabia i wydaje mi się, że stąd też takie 'szybkie' potraktowanie mnie. Sama nie wiem co o tym myśleć. -- 12 wrz 2013, 11:22 -- Powiedzcie co o tym myślicie Ja wiem, że kluczem jest poznanie samej siebie. Jejku, może jestem zawiedziona że nie jestem chora o.O Tylko w takim razie skąd te natręctwa od kilku lat...
  11. mains, będzie dobrze, jakoś damy radę Chodzisz na terapie? Kurcze, u mnie dochodzi motyw, że ja byłam głupia na początku i od razu miałam wątpliwości czy w ten związek wejść, a skąd te wątpliwości? Bo miałam przez rok nie wchodzić w żaden związek. A mój B. pojawił się w jego trakcie ;p ogólnie szybko się wszystko zaczęło i po pierwszym pocałunku, którego notabene nie chciałam, myślałam, że teraz już muszę z nim być. Co było chore, bo tylko spotęgowało we mnie spięcie Zamiast mu powiedzieć, żeby poczekał, cokolwiek... Jak Mu o tym powiedziałam po pół roku to się złapał za głowę. Niestety czasu nie cofnę, wiem że z Bartkiem się bardzo zżyłam, podobał mi się, imponował, często okazywało się że chcemy tego samego i to było bardzo fajne :) No a początek był jaki był. Przez niego mieliśmy cięższą drogę do przebycia. Tylko właśnie... stał mi się bardzo bliski. Śmiem stwierdzić, że gdybym nie zaryzykowała (bo po tym pocałunku mimo wszystko jeszcze się zastanawiałam czy chcę) to bym się tak wahała całe wieki, aż On by mi uciekł. Decyzja byłaby tak samo trudna do podjęcia. Jedyne co, to czułabym więcej wolności no bo... oczywiście nie byłabym w związku. Ogólnie tęsknię za poczuciem wolności w związku. Myślę czasem, że jakbym była sama to czułabym się lepiej ale ja nie chcę B. tracić, chcę z Nim być, czuć się wolna, czuć się dobrze, realizować siebie. Ogólnie mam dosyć despotycznego tatę i przez to chyba boję się utraty siebie, swoich marzeń, jakiejś autonomiczności w tym związku. Odliczam dni do spotkania z psychiatrą...
  12. Hej! Taka cisza... co u Was? :) U mnie różnie. Doszłam do paru wniosków, a mianowicie że całe życie byłam ciśnięta. ALbo przez rodziców albo samą siebie. Żyłam pod ciągłym przymusem. I nie przyjmowałam opcji wybrania czegoś innego niż co sama sobie lub ktoś odgórnie mi narzucał. A teraz w związku boję się wszystkiego, że on mnie zmusza, że wymusza... a ja stawiam tylko większe bariery i specjalnie odciągam w drugą stronę, uciekam przed kontrolą, której mój chłopak mi tak na prawdę nie stawia. Stawiał na początku, ogólnie początek był słaby. Ale dużo przepracowaliśmy przez to prawie 1,5 roku. I nasz związek staje się bardziej normalny :) Bardziej już mamy swoje życie, nie siedzimy sobie ciągle na łbach. To było dla mnie męczące a jeszcze on miał do mnie pretensje o to że tak to odbieram. Zrozumiał swoje błędy po kilku miesiącach. Ale to dalej czasem boli. Jednak jest inaczej już , lepiej , o wiele lepiej. Ja też luzuję, staję się mniej zaborcza, bardziej potrafię zapanować nad swoją kłótliwością. Głupi czas jest teraz, tak jakbym była dzieciakiem, który wszystkiego chce spróbować. Nawet zdrady. Mimo że nie chcę i chcę być z moim B. to myśli o tym czasem są straszne. Że może z kimś innym byłoby mi lepiej, że nie czuję tego czegoś, że co z tego że w poprzednim związku miałam takie same obawy, spiny i rozkminy... że to na pewno nie tak, że wmawiam sobie wszystko, że przecież to dopiero drugi chłopak, może z kimś innym bym tak nie miała :/ I jeszcze po prostu co będzie jak poznam kogoś kto mi się spodoba ale nie chcę. Czasem się kłócimy, czasem coś mi nie odpowiada, wtedy mam gorsze spiny i myśli, jestem zniechęcona do związku wówczas Mój B. też cierpi i nie rozumie. Był tak zmęczony moimi jazdami, że chciał się rozstać. Co ja się natłumaczyłam że idę do lekarza, żeby się dowiedzieć o co chodzi i się wyleczyć. Rozumiem go, traktuje to jak realny problem i zagrożenie - że nie chcę z nim być. Najgorsze było to, że jak już myślałam, że On ze mną zerwie to ryczałam jak głupia, myślałam czy będzie się dało do siebie wrócić, co zrobię, świat mi się sypał. A w momencie kiedy On zaczynał to traktować na zasadzie, że jest może jakaś nadzieja, to ja traciłam już tą wolę walki i od razu czułam zniechęcenie do związku. O co chodzi?! Czy ja muszę być na granicy żebym coś czuła? Czy mnie to kręci i to lubię? Bo co? Bo wtedy czuję, że mi zależy? Za 9 dni pierwsza wizyta u psychiatry, trochę się boję... sama nie wiem czego, że stwierdzi po co tam przyszłam albo co :/
  13. inka87, dzięki za słowa otuchy... Szkoda że u Ciebie tak to się wszystko skończyło. Ufam że znajdziesz szczęście
  14. Jakim cudem mam czuć tak jak chcę? Przeważnie właśnie mam wrażenie, że czuję się nie tak jak powinnam, że powinnam czuć się inaczej :/ że we mnie czegoś nie ma. Matko, ale dupa, kompletna.
  15. Jest źle, jest kijowo i beznadziejnie :/ Boję się. Boję się być blisko. Rozczarowuję się. Napinam się, że muszę się czuć w odpowiedni sposób, a się tak nie czuję Jakieś to wszystko sztuczne. Uciekam. Już było lepiej, ale przecież nie może być dobrze... Boję się wyznań. Jaki to wszystko ma sens?
  16. Hm, ale starasz się być blisko Boga czy Go olewasz i jesteś zła? Chodzisz do kościoła, modlisz się? Jak to wygląda? Swojego czasu też się na Niego złościłam o sytuacje które dopuścił w moim życiu, ale w sumie... czegoś mnie to nauczyło.
  17. A jeśli to nie tajemnica... jakie miałaś natręctwa w dzieciństwie?
  18. Dzięki! Jejku. Mogę tylko spytać od jak dawna się borykasz z nerwicą?
  19. No właśnie. Czuję się bezpiecznie do czasu jak jest nawet spoko albo on jest cierpliwy. Jak mu czasem nerwy puszczą, to się zaczynam bać. I ten lęk, że mnie zostawi. Ale dzisiejszy dzień mnie nauczył paru rzeczy. Nie no, ja i tak przez ten rok nauczyłam się wyrażać swoje zdanie i on akceptuje rzeczy, które Jemu się do końca nie podobaja itd. Chce mojego szczęścia. A ja właśnie dzisiaj dzięki Tobie i rozmowie z moim chłopakiem stwierdziłam, że jestem toksyczna -.- bo nie potrafię czasem na luzie powiedzieć "ok, Tobie się to podoba, mi nie, ale w porządku" tzn. mówię tak, bo staram się to wszystko akceptowac, ale w środku jestem wyraźnie niezadowolona, że mamy odmienna gusta. Wiesz, uświadomiłaś mi dzisiaj kilka ważnych rzeczy. Migałam się od terapii, ale ku uciesze mojego chłopaka, postanowiłam, że po maturze ustnej z polaka biorę się za szukanie specjalisty i nie ma zmiłuj. Chcę poznać o co chodzi w tym wszystkim i jaka jest prawda. Chcę się przestać bać prawdy.
  20. Tak, ja wiem że miałam nie raz wnerwa jak on chciał się napić z kolegami, a oczekuję od niego, że ja będę wolna i w ogole będę mogła robić wszystko. Tak na prawdę to też sama siebie udupiam. On jest silnym charakterem, a ja nie potrafię się postawić i mam do Niego wielki żal xp a on w gruncie rzeczy wie, że ma silną osobowość i sam mi mówił, że chce silnej kobiety. A ja się boję postawić, bo się boje ze mnie zostawi jak cos zrobie nie po jego mysli -.- A sama często poddawałam nasz związek w watpliwosc i dalszy sens jego trwania na podstawie jakichś jego mikrozachowań, głupio palniętych słów itd. Wyrzucam Mu, że jest zarozumiały, a sama taka jestem. Sama nie jestem zadowolona gdy robi coś nie po mojej myśli. Tragedia. To już jemu wiecej rzeczy nie przeszkadza. A ja mam go za tyrana i despotę. miszcz ja. I w ogóle muszę sobie przypominać często o tym, że jak byłam sama to tęskniłam za kimś bliskim. Bo teraz jak jestem z Nim to sobie myślę czasem, że chciałabym być sama, nie tłumaczyć się, nie zdawać relacji żadnej nikomu, żyć sama sobie. A jednocześnie wiem ile z moim chłopakiem mam i co się zmieniło dzięki Niemu i jakie razem mamy marzenia. No i zgrzyt. Aha, a co do rodziców to nie mam raczej żadnych natręctw. Ale ogólnie do taty jestem często nastawiona wyraźnie anty. Mam do niego żal o to jak traktuje mamę, jak traktował moich braci.
  21. Dokładnie. Sama się wkurzam, że jest czuły i kochany -.- że ciągle słyszę "możesz na mnie liczyć" itd. Potrafię się wściec, bo wydaje mi się, że on mi się wciska do życia a ja już nic nie moge zrobić sama. Tylko że on mi się nie wciska. Wkurzam się że chce się często przytulać, że często mi mówi że kocha. Dostaję wścieku. I czasem chciałabym żeby mnie olał, żebym ja się o coś upomniała, że czegoś potrzebuję, żeby mi wszystkiego nie podstawiał pod nos. To chyba dziwne, że chcę czasem poczuć się nieważna dla niego...-.- Dobijające też jest to, że jak byłam sama to rozmarzałam się na temat związku, tęskniłam, chciałam coś z kimś dzielić. Jestem w związku. I co? I uciekam. Świetnie po prostu -.- I faktem jest, że wkurzają mnie rzeczy w Nim, które sama robię. Czasem też potrafię Mu pisać jak najęta i nie przejmować się, że może On coś robi czy coś. A jak już On do mnie pisze, to się spinam i mogę rozkręcić aferę -.-
  22. Kurcze, to jest racja. Mój chłopak czasem już nie wie jak ma ze mną postępować, co robić. Ja ciągle jestem chwiejna, ledwo zaczyna być dobrze... i znów się zaczynam nakręcać. I jeszcze oczekuję od niego anielskiej cierpliwości -.- U mnie dochodzi jakiś strach przed osaczeniem. Nie potrafie się zająć sobą, a nawet jak się zajmuję, to ciągle myślę o moim związku i chłopaku. I potrafię się wkurzyć o to, że on pisze do mnie smsa i że ja nie mogę być sama. A tak na prawdę to ja nie potrafię się skupić na sobie. Z tego potem są takie hity, że "nie czuję że chcę się z nim spotkać" albo boję się przed spotkaniem, nie chcę do Niego wracać. Mimo że jak analizuję na chłodno to wiem że się spotkamy i palnę się w łeb mówiąc "jejkuuu, jestem głupia, po co się spinałam, przecież jest dobrze". Dobija mnie ta moja niechęć przed spotkaniami, przed częstym kontaktem. I od razu myśli "a może ja z nim tak na prawdę nie chcę być, tylko sobie to wmawiam, a coś we mnie się buntuje i stąd te uczucia". Zaczynam się kręcić tak, że już całkowicie gubię siebie, nie wiem gdzie jest prawda, nie potrafię niczego się uchwycić. Tylko że ja chcę żeby z moim chłopakiem było dobrze. Chcę przestać się bać bliskości. Chcę żebym normalnie mogła spędzać czas sama bez myślenia, że on pewnie zaraz napisze albo zadzwoni i tyle po moim byciu samej. I chcę też się cieszyć na spotkania z Nim, bo wiem że możemy fajnie spędzać razem czas i dziwić się skąd ta więź która nas łączy, coś co po prostu jest jak się śmiejemy, gadamy. Boję się, że tak na prawdę gdzieś głęboko nie chcę tego związku, ale sobie wmówiłam coś, jakąś ładną bajeczkę i się nią jaram. Tylko że czasem... na prawdę jest dobrze, robimy coś i nie myślę o żadnych spinach, ale o tym że jejku, ile nas łączy i po co się bać. Czasem nie wiem już nic. cookiemonster, przyznaję całkowitą rację co do użalania się nad sobą. I jeszcze jedno, jak ja tak się spinam, a mój chłopak już trochę traci cierpliwość to dla mnie to jest "oho, czyli jednak nie jest taki idealny, pewnie jest tyranem i despotą, zrobi mi krzywdę" i zaczynam się go bać -.- Czyli tak jakbym po prostu go naginała do granic możliwości, a umówmy się - każdy jest człowiekiem.
  23. Wiem. Ja też tak to trochę widzę. Zastanawiam się czy nie oczekuję od Niego zbyt wiele. Bo to ja ciągle robie problemy, to ja ciągle jestem chwiejna, to przeze mnie jest źle a mi po prostu czasem jest trudno. Jeśli powiem mojemu chłopakowi "słuchaj, mam takie i takie myśli, ale kocham Cię" to jest wszystko ok, gdy zabraknie "kocham Cię" jest żal. Nie wiem co mam robić, przechodzić nad tymi moimi problemami do tych słów "kocham Cię" czy wtedy kiedy nie mam siły, to mówić, że nie mam na to siły. Tylko że ja czasem już nie mam siły nie mieć na to siły xp bo jest gorzej. Też czasem podejście mojego B. wydaje mi się słabe do tej kwestii, bo wszystko jest dobrze kiedy ma jakies zapewnienie o moich uczuciach. Z jednej strony go rozumiem. Z drugiej nie mam siły tłumaczyć już czasem dlaczego tego nie potrafię w danej chwili powiedzieć. Nie wystarczy, że jestem, że ogólnie zachowujemy się raczej jak normalna para. Bo zachowywać się tak potrafię. Mówić - nie zawsze. A z tym że On na mnie to wymusza czuję się jeszcze gorzej i z jakiejś przekory tym bardziej nie chcę Mu tego dać Rozmawialiśmy o tych spinach i w ogóle, ale dla Niego brak słów "kocham" stawia nasz związek na krawędzi. Dla mnie nie, dla mnie która ma milion wątpliwości tak się nie dzieje, a dla Niego tak. Często czuje się przeze mnie odtrącony. A jeśli w tym momencie neguje miłość itd., to jest jeszcze gorzej, bo już nie wiem jak mam z tej sytuacji wybrnąć. B. nie potrafi się do tego zdystansować i uznać, że to problem we mnie, a nie w naszym związku. A moje wątpliwości nie sugerują, że chcę to już skończyć, tylko że po prostu trudno mi powiedzieć, że kocham. Ech, już sama nie wiem. Ogólnie to B. potrafi być wobec tego wszystkiego czuły i wyrozumiały do momentu gdy Mu jestem w stanie powiedzieć, że kocham. To czasem boli. I już nie wiem kto tu jest egoistą. I zawsze wtedy wywiązuje się kłótnia. Gdyby mi powiedział "ok, w porządku, nie musisz mi tego mówić, bądźmy razem po prostu" to poczułabym się o wiele lepiej i może nawet na podstawie tekiego zachowania bym stwierdziła, że jest kochany i że jest mega i w ogóle to go kocham. To jest najtrudniejsza kwestia. Jak wpadam w czarną dziurę myślenia, to On się na mnie denerwuje, że w tym siedzę i myślę zamiast zacząć coś robić, żeby ogólnie się czymś zająć. I w ogóle On się czuje przeze mnie nie doceniany, a ja często i tak przez Niego nie rozumiana, ale nie chcę chłopaka wykończyć. Jednak to że oczekuje ode mnie tych słów jest wg mnie egoistyczne, no ale ja nie dając Mu tego może też zachowuję się egoistycznie? Wszystko jest dobrze jak jest dobrze albo tylko trochę źle. A jak się spierniczy we mnie i pójdzie lawina, to jest najgorzej. Bo On się boi moich zachowań i zachowuje się wg mnie jak ostatni kretyn, a ja się boję tych Jego zachować kretyna (które są kierowane jakimś strachem przed zranieniem) i nakręcam się jeszcze bardziej, że może nie powinnam być z Nim. I pętla strachu się nakręca. Cięzki temat. Jeśli słowa liczą się bardziej niż jakaś obecność czy coś co po prostu między nami jest, to ja nie wiem. Pamiętam taką sytuację z początków znajomości, jak ja ogólnie jeszcze wstrzymywałam się ze słowem "kocham". Potrafiłam Mu z uśmiechem przywieźć kolację do pracy, ale nie potrafiłam wyznać żadnych uczuć, bo niczego nie byłam pewna.
  24. Ja zaś dzisiaj rano pokłóciłam się z moim chłopakiem, bo nie chciałam mu napisać "kocham Cię". I tu nie chodzi raczej o to, że Go nie kocham faktycznie, ale raczej o to, że nie chciałam Mu tego powiedzieć, a wiem, że no... ta miłość między nami jest, to jest jakaś baza, gdzieś głęboko, coś co dla mnie jest mimo wszystko stałe chociaż mam masę wątpliwości. Dlaczego nie chciałam Mu powiedzieć? Bo gdzieś na wierzchu czai mi się niepokój i masa pytań. Dla Niego jednak to stałe nie jest, czuje sie jak idiota wodzony przeze mnie za nos że ciągle zmieniam zdanie. Nie mogę Mu wytłumaczyć, że to nie jest tak. Mówi Mi, że On wszystko wytrzyma, ale potrzebuje tego "kocham", jak ja nie umiem Mu tego powiedzieć, to jest tragedia. Do tego jeszcze się na Niego wściekam, że On tego nie rozumie i że czuję jakby to na mnie wymuszał. Zaś z drugiej strony nie wiem o co robię tyle krzyku -.- i przez to że On ma mnie już dosyć pod tym względem pogłębiają się moje wątpliwości, ale w sumie Go rozumiem czasem, bo wiem że ciężko wytrzymać z taką mną. Zaś jak On tak reaguje, to znów zaczynam myśleć i kręcę się tak w kółko. Wiem, że ja to muszę rozwalać, ale jak słyszę od Niego czasem, że muszę to zrobić, że to nie jestem ja, bo przecież jednego dnia jest fajnie, chcę się przytulać, uśmiecham się, a drugiego uciekam przed dotykiem, to się potrafię wściec, bo muszę nad czymś przejść, nad całym moim lękiem... Jeszcze jak już tak się zdemonizuję raz, to potem przez kilka dni do siebie dochodzę i jakoś otwieram na ten związek i przekonuję, że może ten mój B. jednak nie jest debilem. On chce mi pomóc, ale jednocześnie jest już tym wszystkim zmęczony a ja jakby nie mogę sobie pozwalać na np. niemówienie Mu "kocham", bo będą takie sytuacje jak dzisiaj. I tak już jakoś nauczyłam się to mówić i przestało być to dla mnie takim wielkim problem, bo kilka miesiecy temu, to jednego dnia było tak, a drugiego ja już nie wiem czy kocham... Boję się czasem, że się oszukuję, że Go nie kocham, że tylko sobie wmawiam :l I gdybym wiedziała, że to nerwica np. byłoby mi łatwiej jakoś czasem się jakby zmuszać, przechodzić nad sobą. bedzie.dobrze Ty tęsknisz za mężem, a ja często analizuję czy tęsknię, dlaczego nie tęsknię i uciekam przed spotkaniami, żeby one nie były za częste, żebym się nie spięła czymś, żebym miała wolność jakąś, swój świat, panicznie bronię swojego terytorium. I w ogóle to podziwiam Cię, że jesteś w małżeństwie i dajesz z tym wszystkim radę :) Bo jak ja nie dam rady z tym do ślubu, to średnio sobie wyobrażam wspólne mieszkanie przy mojej częstej chęci ucieczki, odizolowania się. Mimo że ślub widzę raczej w pozytywnych barwach, to boję się że zwariuję -.-
×