Skocz do zawartości
Nerwica.com

Muszka2

Użytkownik
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Muszka2

  1. Muszka2

    Problem

    Czy powiedzielibyście partnerowi o tym, że próbowaliście popełnić samobójstwo? W moim przypadku było to już kilka lat temu, ale boje się, że on nie będzie w stanie przejść nad tym do porządku dziennego. W sumie to podejrzewam, że moja wypaczona podświadomość DDD chce znaleźć sobie ofiarę, na którą mogłaby przerzucić ciężar życia. Masakra tak wszystko analizować, a później kumulować to w sobie, w obawie przed brakiem zrozumienia.
  2. Po 1 powiedz, gdzie ja wam coś wmawiam? To ty mi wmawiasz jakąś indoktrynację. Jak nie popieram aborcji to to oznacza, że jestem moher? Piszę tylko jak ja to postrzegam. Ja też nie miałam łatwego dzieciństwa, a tego nie popieram. Moje dzieciństwo wywodzi się z tego samego braku odpowiedzialności i nasłuchania się bzdetów o potrzebie posiadania potomstwa. Nie było by mnie to by był ktoś inny. Nie chce mieć dzieci, i jakoś mi się to do tej pory udało i to bez wyjścia awaryjnego w postaci skalpela i wiadra. Wpadki pomimo zabezpieczenia zdarzają się rzadko i to podejrzewam, że bardziej przez czynnik ludzki. Oprócz antykoncepcji zawsze jeszcze można korzystać z najskuteczniejszej metody tzn. abstynencji w najbardziej płodnym okresie. Gdyby było inaczej to przeludnienie było by 2x takie jak jest. No i jeszcze istnieje coś takiego jak podwiązanie jajników, kosztuje tyle co aborcja, a potem można szaleć już całe życie bez wyrzutów sumienia. Oczywiście dziwnym trafem, większym wstydem jest wykastrowanie niż aborcja...Po co myśleć za w czasu jak sobie można kupić aborcje. A może ludzie wolą aborcję bo kiedyś będą jednak chcieć sobie zrobić ładniusiego dzidziusia, tak powiedzmy po trzech skrobankach... Jak dla mnie nie ma różnicy pomiędzy zabiciem noworodka a zabiciem płodu, problem w tym, że ludzie mają naturalną skłonność do usprawiedliwiania się. I nie mówię tu o aborcji po gwałcie czy z powodów zdrowotnych czy innych sytuacjach losowych, tylko o aborcji z powodu własnej głupoty, które stanowią pewnie z 90%.
  3. Ej co jak co, ale doradzanie aborcji to nie jest dobry pomysł. Nie będziecie z nią za 10 lat, nie wiecie jakie to może mieć konsekwencje (nawet u dentysty można zjechać), rany, skoki hormonalne, już nie mówiąc o problemach psychicznych. Za 10 lat może kogoś poznać i pokochać, założyć rodzinę, a mając w głowie pamięć o aborcji z zimną krwią, założenie kochającej rodziny to totalna hipokryzja i trudno mi uwierzyć, że ktoś może być dobrym rodzicem po czymś takim - nie mówię o nagłym poczuciu skruchy i potrzeby zagłuszenia sumienia przez rozpieszczanie tego dziecka nr 2. A swoją drogą to ciekawi mnie dlaczego zabicie dziecka w będącego brzuchu jest dla niektórych "zabiegiem", a zabicie i wyrzucenie noworodka to już przestępstwo za które grozi wręcz lincz społeczny? WTF? Płacisz- jesteś rozgrzeszony, nie płacisz -jesteś potępiony. I zgadzam się z wykończonym. Jak można zwalać winę za naszą głupotę na kogoś kto się obronić nie potrafi. Może niech dokonają eutanazji bo to ich wina, że zachodzą co wcale nie jest takie łatwe. Co za paradoks, ludki wywalają kasę in vitro, a z drugiej strony propaguje się aborcję jako lek na całe zło i ratunek dla ewentualnego przyszłego smutnego dziecka. Przecież to tylko wspiera biznes, nie uleczy problemów tego świata, a wręcz taki brak zasad tylko je pogłębia.
  4. Mam 25 lat na karku i też od dłuższego czasu nie mogę się odnaleźć na polskim rynku pracy. Za granicą wystarczyły mi 2 tygodnie by dostać spokojną fuchę bez mobbingu. Niestety w chwili obecnej nie mogę wyjechać. Nie mam dużych wymagań. Pracowałam i fizycznie i w biurze i zawsze jakoś dawałam sobie rade. W ogłoszeniach też nie przebieram, unikam jedynie miejsc znanych z traktowania ludzi jak ściery. Pomimo fobii społecznej zmuszam się do roznoszenia CV i NIC, ZERO ODZEWU !!!
  5. Dziewczyna chciała się uniezależnić od rodziców, a tym czasem jeszcze bardziej się od nich uzależniła. Oby nie było tak z jej "męszczyznom". Też miałam okres naiwności, w wieku 20 lat poznałam "Miłość swojego życia" ( ), ale gdy zauważyłam sprawę, że mój "ukochany" zaczyna mi sprawiać przykrość i przypomina mi mojego ojca to długo się nie zastanawiałam. Jednak mój neurotyzm i podejrzliwość na coś się przydały.
  6. Mam taką samą sytuację, a przez ten wstyd izoluje się od znajomych. Na szczęście mam osobę, na którą mogę liczyć, chociaż w przypływie złych uczuć i ją próbuję odtrącać i mam straszne jazdy. Ostatnio jednak w filmie padł w sumie średnio nowatorski tekst "nie pozwól by choroba wygrała z miłością" i jakoś tak wzięłam to sobie do siebie. Kocham tego człowieka, ale gdy nadchodzą CIEMNE CHMURY to nie jestem w stanie odczuwać niczego dobrego. Zawieszam się strasznie i staje się oschła. Okropne, to jest tak jak by się zamieniać w wilkołaka
  7. Rozumiem, ale wytłumaczyłam jak ja to widzę z mojej perspektywy. Ja też miałam kiepski kontakt z ojcem i też jestem ze starszym facetem, ale mamy już nieco inną dojrzałość, a on jest przeciwieństwem mojego ojca. Może źle się wyraziłam z tym skrzywdzeniem, nie twierdzę że nie będzie dobrą mamą, ale jako ddd jestem nadwrażliwa jeśli chodzi o takie sytuacje i wiem że to od niej teraz zależy los tego dziecka. Boje się, że uzależni się psychicznie i materialnie od toksycznego faceta tak jak moja mama i to mnie tak irytuje. Nie chciałam nikogo zgnoić, ale nie wiem co innego można powiedzieć w takiej sytuacji. Klasyczne "będzie dobrze" jest mało motywujące.
  8. Oj podejrzewam, że w tym temacie zawrze. Trzeba było zajrzeć tu na forum zanim wpadłaś na ten jakże cudowny plan. Niestety, ale teraz musisz się przeprosić z rodziną i schować dumę w kieszeń, bo tu już nie chodzi tylko o twoją przyszłość, ale tego dziecka, które skrzywdziłaś już na starcie - bycie stworzonym tylko na złość komuś uważam za skrzywdzenie. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale to sobie zrobiłaś na złość. Życie jest trudne i zdaj sobie z tego sprawę, zwłaszcza w tym chorym państwie gdzie wsparcie dla dziewczyn w Twojej sytuacji jest na zerowym poziomie. Wiem jakie wsiu-bździu się ma w wieku 16 lat, ale jestem dla Ciebie surowa, ponieważ wiem jak może się czuć takie dziecko. Moi rodzice też byli ewidentnie przerośnięci sytuacją. Jesteś nieodpowiedzialna i musisz ponieść tego konsekwencje. Co do faceta to nie mam słów, zwykły burak, stary a tak samo nieodpowiedzialny jak 16-latka...
  9. Mam tak samo jak Twoja dziewczyna. Jedno jest pewne, że nie możesz jej stawiać ultimatum, że się rozstaniecie. Takie coś potrafi tylko bardziej wpędzić w depresję. Chora osoba nie potrafi się zmienić za sprawą czarodziejskiej różdżki, czuje się bezradna. Coś na pewno ją gnębi. Musisz być dla niej cierpliwy to na pewno w końcu zechcę się otworzyć. Chyba, że Ci na niej nie zależy aż tak bardzo by być z nią "w szczęściu i nieszczęściu".
  10. Wiem, że sobie wiele rzeczy wszywam, ale to jest silniejsze ode mnie. To działa jak uzależnienie, a brak wiary tylko to pogłębia. Nie wierze, że psycholog mi pomoże. Już prędzej jakieś leki, bo jest to coś niemal fizycznego. Jest dobrze pół dnia, po czym nadchodzi ciemna chmura i albo oczyszcza atmosferę, albo dopełnia dzieła zniszczenia. Efekt= brak motywacji do działania, brak energii i coraz częściej dochodzą również bóle somatyczne. Potrzeba mi czegoś co te chmury (zaburzenia) przepędzi, a tym czymś jest praca i odzyskanie przynajmniej ciut własnej godności. Dziś nie czuje niczego do siebie oprócz odrazy i żalu, że nie jestem kimś innym Może głupio to zabrzmi, ale szukam po prostu pracy bez mobbingu. Wiem, że trza być twardym, ale ja nie wytrzymam w miejscu gdzie będę się czuła tak samo jak się czuję teraz. Może za bardzo się ciaćkam ze sobą bo zanim gdzieś zaaplikuje najpierw sprawdzam opinię o tym miejscu, ale ja czuje po prostu paniczny lęk przed ponownymi upokorzeniami i boje się ludzi. Mam kilka lat doświadczenia w różnych branżach, w Polsce i za granicą. Gdyby nie sprawy osobiste z chęcią bym wyjechała, ale najchętniej to chciałabym się już ustabilizować, mieć to poczucie bezpieczeństwa. Nie wiem co mam robić. Po prostu chcę żyć jak człowiek.
  11. Witam wszystkich. Postanowiłam się zmusić do pisania, ponieważ nie mam już siły płakać. Przechodząc do meritum. Zaczęłam pracować zaraz po szkole średniej, rozwijałam się, podróżowałam,czułam się swobodnie na tyle na ile może się czuć osoba wyprana emocjonalnie w rodzinnym domu (ddd). Po początkowym zachwycie dorosłością, spotkało mnie wiele nieprzyjemności. Powoli zaczęłam tracić nadzieję I Rozpoczęłam syzyfową walkę z przeciwnościami losu. Moje marzenia powoli się wykruszają podobnie jak "przyjaciele." Nie mogę znaleźć pracy, zaczynam się cofać w rozwoju, moi znajomi albo mają jakąś fuchę, albo ktoś im pomógł założyć własną firmę i dlatego zaczynam się izolować coraz bardziej bo wstydzę się swojego położenia. Moje dzieciństwo było do d, wieczne kłótnie, krytyka, czasem bicie, rówieśnicy z osiedla często śmiali się ze mnie z powodu mojego ojca (który nie powinien w ogóle nim być). Kilkukrotnie chciałam się zabić, ale w większości były to próby na odwal się, jedna była na poważnie i wtedy trafiłam do szpitala. Mam niską samoocenę, próbuję walczyć o lepsze jutro, ale coraz częściej brakuje mi sił. Jakby nie rodzina to nie wiem z czego bym żyła, co dodatkowo mnie wpędza w poczucie winy, już chyba wole zdechnąć zamiast być pasożytem i rodzinną niezdarą. Wpadam w fobie społeczną, wydaję mi się, że sąsiedzi mnie obgadują, boje się wychodzić gdy ktoś jest na podwórku. Wydaje mi się, że stałam się lokalną atrakcją do oplotkowywania, tylko dlatego, że nie jestem towarzyską osobą. Nie latam z siekierą, nie jem kotów, nie odszczekuje się, więc jestem idealną ofiarą znudzonych po pracy, cudownych i NORMALNYCH ludzi. Jedyne co mnie jeszcze trzyma przy życiu to mój chłopak i kot. Choć szczerze to się mu dziwię, ostatnio jestem praktycznie stale najeżona, nie ufam nikomu nawet jemu, choć jest on bardzo dobrym człowiekiem. Ja po prostu nie wierzę w to, że jestem warta miłości. W domu byłam chwalona tylko jak coś dobrze zrobiłam, a to że to zdarzało się z każdym rokiem coraz rzadziej, to moja wiara w siebie znikła praktycznie do zera. Mam już dość życia z łatką głupka rodzinnego. Dywagacji na temat mojej choroby psychicznej, z których i tak nic nie wynika poza "weź się w garść". Czuje się jakbym była wypełniona betonem.
×