Skocz do zawartości
Nerwica.com

linkall

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez linkall

  1. Na pewno jakoś to będzie, ten związek to nie jedyny na świecie, który się rozpadł. Moja mama, siostra też były w paroletnich związkach, teraz są w innych i jakoś żyją. Na przyszłość zapamiętam sobie, że muszę zwracać uwagę na różne sygnały, które świadczą, że coś jest nie tak. I nie zawsze je usprawiedliwiać na siłę, ale po prostu racjonalnie ocenić rzeczywistość. I nie będę sobie wiele obiecywać jeśli nie mam mocnych podstaw do tego. Kurcze, smutno mi po prostu. Nie mam komu napisać głupiego smsa czy maila jak kiedyś, na nikogo już nie czekam, nie odliczam dni do żadnego spotkania. Najgorsza jest świadomość, że już nikt, oprócz najbliższej rodziny, mnie nie kocha. nawet nie mam zamiaru, już mi to wszystko obrzydło. Minie trochę czasu zanim znajdę kogoś odpowiedniego i zanim sama stanę się "odpowiednia" PS Zaczynam coraz bardziej wierzyć w to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Ostatnie dni nie były dla mnie najprzyjemniejsze, ale wiadomo, życie toczy się dalej i muszę wypełniać swoje obowiązki. Parę dni temu dostałam temat i musiałam zrobić pracę nt pozytywnego obrazu samego siebie, w związku z czym przeczytałam pewną publikację. Diagnoza była oczywista - uświadomiłam sobie, że mam negatywny, a wręcz fatalny obraz samej siebie. Myślę, że to dobry moment na zmiany, mam teraz czas dla siebie. (Ogólnie muszę zadbać o siebie, zająć się nauką, wrócić do ukochanej muzyki - już nikt nie będzie miał pretensji, że za dużo się uczę czy słucham "złych" zespołów)
  2. Może i powinnam mu zaufać, ale właściwie na podstawie tego co się wydarzyło ostatnio nie mam podstaw żeby być pewną że nic nie "odwali" (Wczoraj gadaliśmy przez telefon i gdy zapytałam o tą imprezę z jego przyjaciółką to stwierdził, że musi już kończyć bo ma mało pieniędzy na koncie, ale nie przeszkodziło mu to w tym, żeby potem rozmawiać ze mną jeszcze kilkanaście minut na inne tematy...) Z drugiej strony i tak nie mam już nic do stracenia, jestesmy na skraju, już bardziej nie da się tego popsuć... Ale chcę też wyjść z tego z twarzą, nie chcę wyjść na idiotkę która lata za chłopakiem i nie obchodzi jej to że jest robiona w konia:/ @tahela - zdaję sobie sprawę z tego, że brakuje mi i dojrzałości, i doświadczenia w związkach (to mój pierwszy chłopak, jesteśmy razem trochę ponad rok)... i wiem że ta cała historia brzmi jak jakieś fotostory z bravo, ale naprawdę nie wiem co robić i głosy ludzi bardziej doświadczonych są dla mnie ważne -- 17 cze 2013, 16:09 -- Aktualizacja: zgodziłam się w końcu, żeby tam pojechał beze mnie. Pomyślałam, że dam mu szansę się "wykazać", udowodnić mi że warto mu w pełni zaufać. Jedyne, czego oczekiwałam to to, że podczas wyjazdu będzie się zachowywał w porządku wobec mnie. W odpowiedzi usłyszałam, że: to bez sensu, nie warto mu ufać, zawsze będzie gdzieś wyjeżdżał a ja zawsze będę mieć o to pretensje [nie wiedzialam ze jest prorokiem, jak miło], mam dać mu spokój, to dobry czas na rozstanie, "on jest jak statek - gdy morze było wzburzone i był sztorm, byłam jego kotwicą; teraz jest wspaniała pogoda, nie wieje wiatr, świeci słońce, a ja nadal jestem kotwicą", zostaję sama. Czuję się jakbym dostała w twarz, jakby na mnie splunął jakimś obleśnym charkiem. Czuję się jak idiotka, starałam się, zrobiłam wbrew sobie, przełamałam się i tak mi się odwdzięczył. Czuję się wykorzystana, przez rok nabierał przy mnie pewności siebie, starałam się go wspierać, ale "teraz jest już wspaniała pogoda" więc on-statek nie potrzebuje kotwicy. Ja wierzyłam, że będzie lepiej, on od razu wykluczył możliwość mojej zmiany na lepsze. Był dla mnie najważniejszą osobą, zanim zaczęliśmy być razem czułam się samotna, nikomu niepotrzebna, miałam myśli samobójcze. Byłam przeszczęśliwa gdy wszystko zaczęło się układać, wreszcie ktoś mnie pokochał z wzajemnością. Wszystko zaczęło się rozpadać jakiś miesiąc temu, ale ostatecznie zakończyło w trakcie dwuminutowej rozmowy przez telefon. Trochę to potrwa zanim się pozbieram. Temat chyba do zamknięcia
  3. Liczyłam że z czasem wszystko się ułoży, że mu kiedyś w końcu w pełni zaufam, poprawią się stosunki między mną a jego znajomymi. Tak jak się spodziewałam, jego propozycja, że nigdzie nie jedzie i spędzamy sierpień razem była tylko chwilowa i już następnego dnia zmienił zdanie i okazało się, że jest "za późno" i jedzie ze swoimi znajomymi. Naprawdę chciałam iść na kompromis, jakoś się dogadać. Prosiłam go, żeby sobie odpuścił wyjazd w tym roku, bo możemy gdzieś pojechać z paczką znajomych w przyszłe wakacje, wszystko na spokojnie ustalimy itd ale oczywiście mu nie pasowało. Wtedy zaproponowałam mu, żebyśmy tam pojechali, ale mieszkali oddzielnie i spotykali się z jego znajomymi wieczorami. Też mu nie pasowało, stwierdził że "już za późno na kompromis". [Chcę dobrze, ale do niego nie dociera że czułabym się jak intruz mieszkając w jednym domku z tymi jego psiapsiółami. Znają mnie, więc jakby chciały to same by mi to zaproponowały, a w rzeczywistości było tak, że mimo że wtedy (gdy wyjazd był planowany) jeszcze się kolegowałyśmy to ten wyjazd był pilnie strzeżoną przede mną tajemnicą.] Nie widzę sensu w dalszych staraniach o niego. Wiem, że nie jestem święta ale wydaje mi się ze zrobiłam wszystko co w mojej mocy żeby to naprawić. trudno
  4. Może się trochę wytłumaczę, bo widzę że ktoś robi tu ze mnie potwora :] Od początku: nie dałam mu ultimatum "ja albo znajomi", nie kazałam mu zrywać z nimi kontaktu, chodziło TYLKO o wyjazd. Może sprowadzało się to do tego, że jak wybierze przyjaciół to będę się poważnie zastanawiać nad sensem bycia z nim (tak jak się faktycznie stało), ale gdyby wybrał wyjazd ze mną nie oznaczałoby to zamknięcia go w klatce i koniec jakichkolwiek kontaktów z kimkolwiek poza mną. I nie planował tego od dawna, na pewno nie dłużej niż wyjazd ze mną. Poza tym, jak już wcześniej pisałam, zdążył się nie zgodzić na wyjazd ze znajomymi, dopiero ostatnio zmienił zdanie. ("Przypadkiem" po imprezie na której był z "przyjaciółką") Czy dusi się w związku? Trudno powiedzieć, widujemy się przez parę dni co dwa miesiące. To takie dziwne że chcę go mieć przy sobie gdy przyjeżdża i niezbyt się cieszę gdy znika na jakieś dwa dni? Gdyby mi powiedział, że w ogóle zamierza gdzieś iść to naprawdę nie byłoby sprawy. Nie zabraniam mu spotykać się ze znajomymi, ale niech nie robi tak, że umawiamy się, planujemy itd a on nagle spiep*** i brak z nim kontaktu (nie odzywał się po tym parę dni)... Nawet nie musiałby mi mówić, że chce gdzieś iść, ale niech przynajmniej dotrzymuje słowa które mi dał. Co do tego wyjazdu ze znajomymi... Po prostu nie podoba mi się to, wiem jakie są te jego koleżanki i nie miałabym pewności czy na pewno pozostał mi wierny. Dlaczego to ja mam ustępować i godzić się na wszystkie jego pomysły, bo on jest biedny, ograniczany itd? Byłoby miło gdyby on też pomyślał, jak ja bym się z tym czuła. Kiedyś owszem, żyłam w przekonaniu, że powinnam być dla niego całym światem itp, ale teraz już wiem że tak nie jest. Zgadzam się z tym, że każdy potrzebuje i znajomych, i chłopaka/dziewczyny. Nie mam prawa wybierać czy selekcjonować mu znajomych, to oczywiste. Mam pewne tendencje do ograniczania go, wkurzam się gdy woli spędzić czas ze znajomymi niż ze mną, ale staram się tego nie okazywać, nie mieć o to pretensji. Gdy po pewnym czasie przemyślę to, dochodzę do wniosku ze niepotrzebnie sie wkurzałam i jest w porządku. Często robię sobie taki "rachunek sumienia" jeśli chodzi o nasz związek. Już nie raz przyznawałam się przed nim, co jest we mnie nie tak, co chciałabym zmienić i starałam się dla niego. I wiele razy mu ustępowałam, wybaczałam itd, ale ile można. Może niech on popracuje nad tym, że jest cholernie niesłowny. To co najbardziej mu we mnie przeszkadza to to, że jestem przemęczona, a w związku z tym zdarza mi się odsypiać w dzień (a "normalni ludzie śpią tylko w nocy"), nie mam siły chodzić z nim na jakieś długie spacery Teraz trochę sytuacja się zmieniła, bo stwierdził, że ... nigdzie nie jedzie, cały sierpień spędza ze mną, ale pod warunkiem że nie będzie przychodził do mnie do domu, ale ja będę chodzić z nim całymi dniami po mieście (jak to ujął "ruszę swoją kościstą dupę"). Nie wiem co o tym myśleć, już po prostu mam dość tych jego wahań nastroju... skąd mam mieć pewność, czy może jutro albo za tydzień nie zmieni zdania po raz kolejny?
  5. Wszyscy, którym wspominałam o tym że mój chłopak jedzie na wakacje beze mnie byli równie zaskoczeni. Sama nigdy nie słyszałam o czymś takim, zawsze pary wybierały się razem na wakacje, tylko mi się trafił taki "okaz" który nie widzi w tym nic złego Nie zawodzę się na wszystkich, akurat tak sie trafiło że ci ludzie to akurat "przyjaciele" mojego chłopaka. [btw. nie ukrywam, że trudno mi nawiązywać kontakty z ludźmi, trudno mi je też utrzymywać, łatwo się zrażam (przyłapię kogoś na kłamstwie i automatycznie: nie potrafię zaufać, zaprzyjaźnić się; dlatego wolę z reguły zostawać na poziomie koleżeństwa, niż "pakować się" w przyjaźnie z ludźmi którzy zawodzą). Nie jestem jakaś zupełnie aspołeczna, mam trochę znajomych, jedną bardzo dobrą koleżankę - po prostu wolę zachować pewien dystans zanim się całkiem przed kimś otworzę i "wpuszczę do swojego życia" (a podjęłam taką próbę w przypadku owej "przyjaciółki" mojego chłopaka i przejechałam się na swojej naiwności aż miło). Wkurza mnie to, że osoba która zrobiła mnie w konia teraz wchrzania się i psuje mój związek. (Ale i tak najbardziej wkurza mnie głupota i bezczelność mojego chłopaka)] Myślę, że potrafię przyznać się do błędu i nie wydaje mi się, że jestem jakaś zaborcza (gdybym była nie pozwoliłabym mu wyjechać, w sumie nie wiadomo co robi za granicą, miesiącami beze mnie). Nie zamykam go w domu, nie każę mu siedzieć nonstop przy mnie, po prostu wymagam trochę szacunku i odpowiedniego zachowania się :|
  6. Mój chłopak od jakiegoś czasu dziwnie się zachowuje. Odkąd wyjechał za granicę wszystko zaczęło się między nami psuć, często się kłócimy, mało rozmawiamy i mało czasu spędzamy razem. Na dodatek, gdyby jeszcze było nam mało problemów, pewna moja była koleżanka, na której się swego czasu mocno zawiodłam (długa historia), delikatnie mówiąc, ingeruje w nasz związek. "Najlepsze" jest to, że mój (jeszcze) chłopak uznaje ją za swoją przyjaciółkę. Przykład: pokłóciliśmy się, poszedł się jej żalić i po prostu zaczęli po mnie jeździć (wiem to z relacji chłopaka). Niby nic, wkurzył się itd, wybaczyłam mu, choć byłam zła że nie porozmawia ze mną, tylko idzie do kogoś, kto potrafi mnie tylko oczerniać. Jednak inna rzecz mnie wkurzyła - jego "przyjaciółka" zaproponowała mu wyjazd nad morze z paczką znajomych - oczywiście beze mnie. Strasznie się wtedy pokłóciliśmy, byłam zła że w ogóle pyta mnie czy może z nimi jechać - dla mnie to bylo oczywiste, że nie. [wiem, że nie powinnam mu zabraniać kontaktów z przyjaciółmi i nie robię tego, ale taki wyjazd beze mnie to "lekka" przesada, szczególnie że znam tych ludzi z paczki]. W końcu ustaliliśmy, że jednak jedzie ze mną. Wszystko było w porządku, znalazłam miejscówkę, zaklepałam termin, wpłaciłam zaliczkę i nawet zaczęłam odliczać dni do wyjazdu. Mój chłopak wrócił do Polski, przyjechał do mnie na kilka dni. Następny weekend też planowaliśmy spędzić razem. Mieliśmy spędzić wieczór i noc razem, ale już pod wieczór rozmawialiśmy i po prostu w pewnym momencie "strzeliłam focha". Nie było jakiejś wielkiej kłótni, wyzwisk itd ale po prostu się wkurzyłam na niego o jakąś pierdołę i zajęłam się czymś innym (ale cały czas byliśmy w tym samym pokoju). Po jakimś czasie wyszliśmy na spacer z psem, a on sobie po prostu poszedł. Zapytałam go, kiedy wraca (miał się spotkać ze znajomym wiec myslalam ze idzie do niego), a on odpowiedział że w sierpniu. Pomyślałam że pewnie tylko gada głupoty i niedługo wróci. Okazało się, że cały weekend spędził ze znajomymi, w tym był na całonocnej imprezie ze swoją "przyjaciółką". Co ciekawe, mi mówił że musi szybko wracać, koniecznie w piątek, a jakimś cudem okazało się że jeśli chodzi o jego znajomych, to ma czas do soboty. Może się czepiam, ale to było kolejne kłamstwo "do kolekcji". Oczywiście nie spotkaliśmy się odkąd sobie wtedy ode mnie poszedł. Ale najgorsze i najbardziej niezrozumiałe było dla mnie jego poźniejsze zachowanie - nagle stwierdził że jednak jedzie na wakacje ze swoimi "przyjaciółmi", a jeśli chcę, to może pojechać też ze mną. Nie wierzyłam w to co słyszę, znowu ten sam temat... Napisałam mu że nie podoba mi sie cos takiego i ze tak sie nie robi, że chłopak jedzie ze znajomymi na wakacje i olewa własną dziewczynę. Rozumiem, męski wypad czy coś, ale nie tygodniowa libacja z jakimiś puszczalskimi dziewczynami i nie wiem kim jeszcze (co ciekawe - on sam nie wie dokładnie kto tam bedzie, ale "jedzie ze swoimi przyjaciółmi" jak to pięknie okreslil). Kazałam mu wybrać, albo jedzie ze mną (tak jak sie umawialismy i co bylo dawno ustalone), albo z tymi ludźmi. Jego odpowiedz: "wybieram przyjaciol, czy przekaz jest jasny?" Proponował mi, żebym jechala z nimi, ale nie mam na to najmniejszej ochoty, nie odzywam sie do nikogo z "towarzystwa", już zdążyłam się na niektórych porządnie zawieść. Źle bym sie czuła przy nich, nie umiem udawać że wszystko jest w porządku i wiedzieć jednocześnie że wygadują za moimi plecami jakies glupstwa o mnie lub mnie okłamują. Opisałam tu tylko część ostatnich wydarzeń, ale problemy są już od jakiegos czasu. Któregoś razu stwierdził że "nie będzie się już bardziej angażować". Jego główny zarzut wobec mnie to to, że go "ograniczam" (nie zabraniam mu spędzać czasu ze znajomymi, jeździ na koncerty, chodzi na piwo z kolegami itd ale po prostu aż mnie wykręca z wściekłości jak sie dowiaduje że zamiast spędzić czas ze mną wolał być ze swoją "przyjaciółką"). Ktoś mógłby stwierdzić, że pewnie jestem po prostu zazdrosna, ale już wyjaśniam. Otóż owa "przyjaciółka" jest wielu osobom znana jako wyjątkowo fałszywa osoba, dwulicowa, potrafiąca być miła tylko gdy coś potrzebuje. Umie kombinować, manipulować ludźmi i wpieprzać się ludziom w związki (jeden już rozbiła). Tym bardziej nie rozumiem zachowania mojego chłopaka - wszyscy wiedzą jaka ona jest, tylko on jest ślepy i nic nie zauważa. Nawet przyjaciel (!) mojego chłopaka, były przyjaciel owej dziewczyny, długo jej bronił, przyjaźnił się z nią itd ale w końcu nie wytrzymał i też olał tę "przyjaźń", po prostu poznał się na niej. Czy ja przesadzam? Czy to moja wina? Mam już go serdecznie dość, i jego "przyjaciół" także. Nie wiem, czy on naprawdę jest taki głupi czy tylko udaje. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem jest po prostu zerwanie. Czuję się poniżona, bo jego fałszywi przyjaciele są ważniejsi ode mnie. Już tyle razy mu wybaczyłam, zapomniałam rożne nieciekawe rzeczy, ale teraz przegina.
  7. Odświeżam temat 2-3 tygodnie to prawie nic... byłabym szczęśliwa gdybym mogła widywać mojego chłopaka tak często :/ Widuję go co 2-3 miesiące i żyjemy, wiadomo, bywa ciężko, ale wystarczy zająć się szkołą/pracą i jakoś zleci... Przecież jest mnóstwo środków, dzięki którym można się kontaktować
  8. Wymieniliśmy kilka maili, napisałam mu o wszystkim. Stwierdził, że "no jakoś te twoje problemy przezwyciężymy"... Nie chcę korzystać z pomocy specjalisty, nie jestem jeszcze pełnoletnia (chociaż za chwilę będę), moja mama od razu by wypytywała o co chodzi itd, wstydziłabym się jej powiedzieć (zresztą pewnie znowu bym się "zablokowała"). Może uda mi się jakoś samej coś na to poradzić... Wierzę, że w moim przypadku będzie podobnie jak u karolki220. Jest nawet pewna zbieżność (i nie chodzi tylko o imię:)) - też nie wiedziałam co powiedzieć mojemu chłopakowi na jego "kocham cię". Odpowiedziałam mu "ojej"
  9. Mam bardzo podobnie jak założycielka tematu... Przez to, że nie potrafię rozmawiać o tym, co czuję, myślę itd mam problemy w związku... Mój chłopak zaczął mieć o to do mnie pretensje. Wkurza się na mnie za to, że z nim nie rozmawiam. Stwierdził, że jestem nieszczera wobec niego i zapewne coś ukrywam. Napisałam do niego długi list, w którym opisałam moje uczucia. Wypisałam swoje wady, które mogły mieć wpływ na to, że nasz związek ostatnio trochę się chrzani, obiecałam popracować nad sobą i swoim charakterem. Oczywiście dodałam tam parę linijek o tym, że nie jest tak, że nie chcę z nim rozmawiać, ale że po prostu nie umiem. Wierzyłam, że mój długi list, w którym dodatkowo wyznałam mu miłość (a czego nigdy nie udało mi się zrobić "na żywo"), załatwi sprawę, pogodzimy się i wszystko będzie w porządku. Niestety mój chłopak stwierdził, że nie będzie go czytał. Dlaczego? Bo po co piszę do niego listy, skoro mogę mu o wszystkim powiedzieć wprost, nie jestem przecież jakąś "korespondencyjną" dziewczyną. Chciałam mu wtedy powiedzieć, że nie umiem mówić o tym co czuję, ale nie byłam w stanie. Układałam sobie całą wypowiedź w głowie, ale jak miałam ją już "wygłosić", pojawiała się blokada, po prostu nie mogłam wydusić z siebie słowa. Jestem zła, że on nie potrafi mnie zrozumieć. Chyba zdążył zauważyć, że prawie nigdy nie rozmawiamy o uczuciach wprost (z reguły na gg albo mailem), że jestem dużo bardziej wylewna w listach albo w rozmowach przez internet, że jestem introwertykiem, że jestem nieśmiała... Jestem załamana. Czuję się jednocześnie winna i pokrzywdzona w tej całej sytuacji. Winna - bo to MÓJ problem, to ja nie umiem rozmawiać. Pokrzywdzona - bo ma do mnie pretensje o coś niezależnego ode mnie, bo odrzuca to, że próbuję mu okazać uczucia w "niestandardowy" (ale dla mnie jedyny możliwy) sposób. On mnie nie rozumie i, obawiam się, nie chce zrozumieć. Nie mam pojęcia, co robić.
×