Witam wszystkich na forum!
Jestem tutaj nowy, więc na początek parę słów o sobie:) Nazywam się Marcin i mam 19 lat. Z owadami zmagam się już jakieś 4 lata. Zaczęło się od cholernego programu na jakimś Discovery, w którym pokazywali obrzydliwe robale z tymi wstrętnymi flakami pod pancerzem. Wrrr, potem muchy, larwy. Wyobrażałem sobie, że nadepnę zaraz na taką i wyleje jej się ta okropna maź. Ok, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Mijały dni, wiadomo normalnie wychodziło się ze znajomymi. Niestety zaczęła się "era" chrabąszczy majowych. To obrzydliwe, pękate i wielkie coś było strasznie upierdliwe i latało za swoją ofiara siadając na niej(zwykle podstępnie na plecach). Zauważyłem, że miałem mokre ręce i chciałem wiać. Teraz jest jeszcze gorzej, zamykam okna, bo nie chce żeby coś wpadło, nakupowałem jakieś płytki na owady, które są do niczego:/. Na dworze jest jakiś kompletny dramat, ciągle się odwracam i rozglądam czy czasem nic nie nadlatuje, kiedy w tym roku były te majowe, mało nie wpadłem pod samochód, gdy stałem na przystanku, bo zacząłem się trząść i odchodzić w prawo, a że nie było chodnika tylko pobocze to nie zauważyłem, że jestem na jezdni. Najgorzej, kiedy coś wpadnie do domu, teraz nienawidzę już wszystkiego. Kiedy zauważę coś w domu najczęściej na ścianie przy oknie zaczyna się po prostu nie wiem kompletny dramat. Uciekam do wyjścia z pokoju, obserwuję, czekam. Idę cichaczem po gazety i jakiś spray, np do mycia szkła i czekam, a później walę czym popadnie nie patrząc na godzinę. Kiedy owad zniknie mi z oczu boję się wejść do pokoju, że na nim usiądę albo usnę i go połknę, bo mi wejdzie do ust. To jest po prostu koszmar. nie wiem jak sobie z nim radzić. Moja dziewczyna jest już przyzwyczajona, bo jesteśmy 1,5 roku razem i mówi, że ona się zajmie niszczeniem owadów w domu, ale ja też chcę mieć spokój. Brzydzę się tego, boję i nienawidzę. Ciągle wyobrażam sobie, że gdzieś na pustyni powstaje ogromny zbiornik który zwabi wszystkie łącznie z najmniejszymi owadami tego świata i je spali potem na szczątki wyleje jeszcze cyjanek i wszystko, co je zabije. Niby są pożyteczne ale ja tam wolę nie mieć żadnych kwiatków i innych syfów w zamian za brak owadów. Nienawidzę ich do tego stopnia, że na samą myśl o dotknięciu mam na maxa mokre ręce, ciarki, jest mi niedobrze i kręci mi się w głowie.
Obecnie po raz drugi miałem w pokoju ogromnego zielonego robala latającego jakby konik polny xxl, a ciągle mi po pokoju latają(w nocy) jego b. mini wersje. Skąd to się bierze? Ma Ktoś taki problem albo coś wie na ten temat? Prosiłbym o jakieś informacje o tych cholernych zielonych robalach. Teraz tylko ogólne pytanie dotyczące mojej nerwicy
Jak sobie z nią poradzić? Istnieją jakieś dobre instytucje? jeśli Ktoś z Was byłby w stanie mi pomóc, to bardzo proszę o pomoc.
Pozdrawiam wszystkich! 3-majcie się!