Ja mam takie doświadczenie, że moja terapeutka akceptowała moją indywidualność, moje unikatowe potrzeby, zdolności, braki, uwarunkowania. Szanowała to wszystko. Poza tym uzmyslowila mi to wszystko, czego nie dostalam w dziecinstwie, a co utrudnia mi funkcjonowanie teraz. I "jakoś tam" poprzez samo nazwanie wszystkiego po imieniu, którego to nazwania ja dokonywalam, a ona - tylko gdy już naprawdę błądziłam - mówiła "co i jak było", a "jak być powinno", dostałam choć trochę tego, czego nie dostałam wtedy. Wiadomo, że nie da się wyrównać tych strat, ale zawsze to coś. I to już jak dla mnie klikało, ale to nie znaczy że ona wiedziała jak mi pomoc. Może to wystarczyło żeby pomogła mi poznać siebie. A resztę pracy trzeba wykonać samemu.
Jak ktoś wyszukiwał dobrych, polecanych przez zaufane osoby albo instytucje zrzeszające psychoterapeutów (można to sprawdzić na stronach towarzystw psychologicznych czy psychiatrycznych - ktore mimo nazwy "psychiatryczny" maja psychoterapeutów np. PTP - tacy terapeuci są mniejszym ryzykiem, dużo mniejszym, będąc w strukturze sa kontrolowani, muszą mieć jakiś poziom, muszą być w superwizji) i próbował z 2-3 terapeutami, to radziłabym się zastanowić z kim tu jest coś nie tak, i kto tu chce żeby niczym zaczarowaną różdżką, tak jak to ma zrobić farmakologia, prysły wszystkie jego problemy...?
Czasem tkwienie w chorobie po prostu jest jakimś wyjściem, które nieświadomie albo podświadomie wybieramy. Bo wyzdrowieć może być trudniej niż chorować.