Lubię zakładać maski przed ludźmi. Dużo od siebie wymagam względem innych. Nie w sensie, że ktoś czegoś ode mnie wymaga. Tylko nie chcę przed nikim pokazać siebie, a pomóc komuś kto ma problem lub jest przygnębiony. Najlepiej mi samej, leżąc w łóżku, słuchając klasyki i płacząc przez swoje... I właśnie nie wiem przez co. Ciężko mi i nie radze sobie ze sobą. Codziennie udaje przed znajomymi kogoś kim nie jestem. Uśmiecham się, jestem duszą towarzystwa. Od dłuższego czasu nie mam na nic ochoty. Powoli zawalam studia. Kiedyś byłam bardzo odporna, na wszystko, szybko pozbywałam się problemów i myśli miałam bardziej pozytywne. Teraz błahe problemy sprawiają, że czuję się jakbym leżała na dnie. Wpadłam w kompleksy. Zaczynam dietę i ostre ćwiczenia, a parę dni później objadam się po nocach. Nie wysypiam się. Dręczą mnie sny i wyrzuty sumienia za nic. Przestałam ufać ludziom. Pochylam się między zadowoleniem, a karaniem siebie. Nie mogę się na niczym skupić. Kiedyś czytałam książki, słuchałam dużo różnej muzyki, potrafiłam się wypowiedzieć w każdym temacie. Już nie potrafię się dobrze bawić. Jestem wiecznie zmęczona. Od dłuższego czasu myślę o własnej śmierci. Nie w formie samobójstwa, a przypadkowego wypadku, którego mam pewność, że się wydarzy. Nie umiem wyobrazić sobie siebie za 10 lat. Nawet nie mam planu na przyszłość w związku z tym. Próbowałam jakiś ustalić, ale on ucieka z mojej głowy (tłumacze to sobie, że nie warto planować. Najgorsze, że jestem na to gotowa.