wegetuje, bo z życiem nie ma to zbyt wiele wspólnego. stać mnie jeszcze na to, aby przed wyjściem do pracy przykleić sobie uśmiech na twarzy i udawać, że jest super i świat jawi mi się w iście różowych barwach. co innego, gdy jestem w domu i nikt mnie nie widzi - albo przesypiam długie godziny (lepsza opcja), albo zaczynam analizować, co ze mną nie tak i co muszę zrobić, aby to zmienić (gorsza opcja, bo zawsze kończy się co najmniej kilkudniową bezsennością, niekontrolowanymi napadami płaczu i myślami samobójczymi). reasumując: dopóki nie włączę myślenia, jest znacznie lepiej.