Jestem tutaj nowa i w sumie trafiłam tutaj szukając informacji na temat guza mózgu, którego obsesyjnie sobie wmawiam przez ostatnie 3 lata.
W sumie zaczynało się bólami głowy, takimi zwyczajnymi, cała głowa mnie bolała, lekarz na coś zwalał i mijało. Już było wszystko w porządku, kiedy to zaatakowal mnie przeszywający ból głowy. Wygląda to mniej więcej tak, że mam miejscowe bóle, kłucia głowy (na środku z tyłu no i czasem z boku), czasami przechodzi również na przód głowy i w inne miejsca (jak się kładę to jest mi jakoś lepiej). Mam wrażenie, że głowa nie należy do ciała, że jest czymś wypełniona, że drętwieje. Przy okazji boli mnie czasami kark i kręgosłup. Bez przerwy mam zatkane uszy. Chodze jakby przytłumiona, jakby ktoś mnie ciągnął jak worek ziemniaków. Jak się opiekuje moim 2 letnim siostrzeńcem i się nie martwie, że umre to nic nie boli (taki prosty przykład zobrazowania sytuacji :).
Zaczęłam znów sobie wmawiać, że mam raka albo tętniaka i nie miałam jeszcze żadnych badań, więc jako takie podstawy są, aczkoliwek już pewne kroki poczyniłam. Tak się zastanawiam jakie badania byłyby w tym wypadku najlepsze Chociaż przeglądająć mnóstwo artykułów to jedynym moim objawem jest osłabienie wzroku, które nastąpiło właśnie 3 lata temu. No i te bóle głowy, ale to jedynie kiedy faktycznie ból miejscowy sie przesuwa na całość.
Ciągle przytłaczające mnie myśli o wszechobecnej śmierci (mimo mojego nastoletniego wieku) dały mi się we znaki kiedy to 2 dni temu opuściłam towarzystwo, ruszyłam spać i dostałam tak nagłego ataku paniki i histerii, że myślałam, że umieram. Mianowicie podcięło mi nagle nogi (zupełnie jak z waty), ręce drżały, serce waliło, łzy same leciały z oczu. Przytłaczała mnie świadomość tego, że życie sie skończy, a ja pewnie mam raka, i że sobie nie poradze jak umrą najbliźsi i najlepiej by było jakbym się w ogóle nie urodziła no i chciało mi się strasznie wymiotować. Pewnie wygląda to chaotycznie, ale tak właśnie było. Zupełnie jakbym była w jakiejś sytuacji bez wyjścia, albo postawiona przed jakimś okrytnym faktem. A w sumie moje wydarzenia z przeszłośći (życie 9 miesięcy pod dachem z umierającą babcią) jakoś mnie utwardziły w przekonaniu, że taka kolej rzeczy. Płakałam 40 minut i zaczęłam powoli wmawiać sobie, że jednak nic mi nie jest no i zasnęłam. Rano było wszystko ok, nawet pojawiła się chęć życia :)
Dodam do tego, że gdy znajdowałam się poza domem dzwoniłam cały czas do rodziców żeby się upewnić, że żyja Miałam wtedy ataki odrętwienia i również lęki o własne życie, aczkolwiek nie tak straszne jak ten 2 dni temu.
Mimo, że w domu sytuacja jest niezła, kiedyś było inaczej. Rodzice się kłócili a ja zawsze bałam się zostawać sama, bałam się duchów, ciemności. Moja mama leczyła się na nerwice (również miała lęki, aczkolwiek nie wiem w jakiej postaci bo nie lubi o tym mówić) i leczyła się Seroxatem z tego co mi wiadomo.
Teraz zastanawiam się czy mam jednak wybrać się najpierw do psychiatry, bo czytając różne posty doszłam do wniosku, że jednak coś z moim zdrowiem psychicznym jest źle. Co wy o tym sądzicie?? Nadal mam się doszukiwać raków i tętniaków, czy lepiej zasięgnąć opinii dobrego psychiatry? Proszę o wsparcie ! Z góry dzięki![/b]