Skocz do zawartości
Nerwica.com

anka03

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez anka03

  1. Witam wszystkich. Jestem w zwiazku od pol roku. Przez pierwszych pare miesiecy wszystko ok, calkiem na luzie bylam. Ale odkad minelo pol roku i zwiazek sie nadal rozwija, coraz bardziej sie boje przyszlosci i czy podolam. Mam nerwice jesli chodzi o rozne kwestie, strach przed odrzuceniem, przed zamieszkaniem razem (jak to bedzie, czy nie bede partnerowi wchodzic na glowe, czy bede umiala sie zajac soba). Jak sobie z tym poradzic, czy jest ktos, kto tez z czasem trwania zwiazku coraz bardziej zaczal sie bac? Popadac w paranoje i strach? Wiem, ze musze pracowac na poczuciek wlasnej wartosci i nad pewnoscia siebie, jednak z czasem coraz trudniej. Jak Wy daliscie sobie rade? Pozdrawiam
  2. Witam wszystkich, ciesze sie bardzo, ze trafilam na to forum, ostatnio znowu czuje sie bardzi kiepsko psychicznie i piszac o tym co mnie boli chcialabym troche sobie ulzyc w tym cierppieniu a takze uslyszec, co Wy macie na ten temat do powiedzenia, bede wdzieczna za kazda rade.. nie wiem za bardzo pod co ten watek podpiac. W tym roku skonczylam 25 lat. Moje urodziny, mimo ze lata leca, byly najpiekniejszym dniu w tym roku (poki co). Glownie dlatego, ze czulam sie taka szczesliwa i wolna, nie przejmowalam sie niczym, cieszylam sie wszystkim, zartowalam, usmiechalam sie sama do siebie. moim marzeniem jest, aby takie dni miec codziennie, wtedy gdy czuje sie te rownowage oraz na wszystko ma sie checi. z koncem nowego roku poznalam super chlopaka, ktory od razu mi sie bardzio spodobal. od czasu naszej pierwszej randki piszemy do siebie codziennie. na poczatku to bylo takie wolne uczucie, radosc z poznania kogos wyjatkowego, takie poczucie ze wszystko jest takie ladne i piekne.. moje chore akcje (ataki zlych mysli, ciagle nieustajace walkowanie niestworzonych scenariuszy w glowie) zaczely sie pare dni po tym jak pierwszy raz sie kochalismy. balam sie panicznie, ze moge byc w ciazy, chociaz nie bylo szans, zeby tak sie stalo. ale ja oczywiscie sobie wszystko ubzduralam i walkowalam sie tymi myslami, jak to bedzie, calymi dniami. pozniej w koncu jakos przeszlo, bo zrobilam wiele testow ciazowych i moje chore obawy sie nie potwierdzily, wiec bylam spokojna. jednak od tego czasu nie moge dac sobie rady z mysleniem. czuje sie beznadziejnie... nigdy nie spotkalam jeszcze tak wspanialego chlopaka, przy ktorym sie tak super czulam. wiem, ze boje sie otworzyc na niego.. ciegle mam podejrzenia, ciagle cos sobie nabijam do glowy. nie wiem, czy potrafie wogole sie otworzyc, zaufac? od dziecka trudno mi bylo utrzymywac dluzsze przejaznie.. mialam jedna przyjaciolke, pozniej druga.. wiem, ze dla nich wtedy bylabym zdolna do wielu rzeczy. troche w dziecinstwie tez cierpialam z powodu pewnego odrzucenia, niektorzy mnie nie lubili i dawalo sie to odczuc. ja wszystko ladnie znosilam, bo nie chcialam stracic 'super' kolego i kolezanek, ktorzy ze mnie kpili. staralam sie zawsze byc ta dobra, uczynna, na luzie, kolezenska. mimo to zamykalam sie w sobie.. kiedys moja przyjaciolka powiedziala mi (bylo to w latach gimnazjum), ze ze mna nie ma o czym gadac, ze nie interesuje sie kims, ze nie mozna sie mnie niczego poradzic.. bardzo mnie to zabolalo, czulam sie taka nijaka.. pozniej zaprzyjaznilam sie z dziewczyna, ktora byla przeciwienstwem mnie: wygadana, nie bala sie niczego, byla zadziorna i zawsze ale to zawsze miala o czym gadac, byla z tych, ktorym sie geba nie zamyka. ale pasowalysmy do siebie, przewaznie ona byla ta, ktora mowila, a ja czesto jej sluchalam. nigdy sie nie klocilysmy, bylysmy najlepszymi przyjaciolkami. swoja paczke przyjaciol mialamod gimnazjum przez liceum i tez do czasu studiow. te pare osob bylo mi najblizszych, poza nimi zadnych innych blizszych przjaciol. i tak zawsze razem robilismy wszystko, nawet do gllupiego sklepu sie dzwonilo po kumpla i szlismy razem. bylismy bardzo zrzyci ze soba i duzo rozmawialismy o wszystkim. moje pozniejsze wyjazdy za granice sprawily, ze podobal mi sie ten swiat, gdzie ludzie sa tacy sympatyczni do siebie, gdzie ta przyjazn wydaje sie taka prawdziwa (swojego czasu moi przyjaciele jezdzili po sobie, szczegolnie po jednym koledze, ktory stal sie troche czarna owca). troche doroslam wtedy i juz tak nie potrafilam sie odnalezc w gronie moich best friends, bo nie moglam pojac, jak najblizsi przyjaciele moga sie tak traktowac.. podczas studiow bardzo chcialam wyjechac za granice. nigdy jednak nie bylo jak, to w koncu nie takie proste rzucic wszystko i jechac w ciemno. chcialam uciec od wszystkiego, w domu nie bylo najlepiej, przyjaciele mieli mnie gdzies (umawiali sie sami z innymi, oklamywali ze nie byli gdzies razem czy u kogos, a tak na serio byli, takie najdrobniejsze rzeczy). Takie wlasnie zachowanie bardzo sie na mnie odbilo.. czulam sie sama i tylko mysl o tym, ze mialabym gdzies z nimi wyjsc, zatrzymywala mnie w bezpiecznym domu i nie pozwalala wyjsc. i tak jak przychodzilam do nich czulam sie zle, wiedzialam, ze nikogo nic nie obchodze (ja wiecznie sie pytalam co slychac, jak leci, itd). z ich strony nie bylo zadnego zainteresowania. byl czas, kiedy chcialam wyjsc i dzwonilalm do mojego kumpla zapytac sie gdzie jest i czy wyjdzie na dwor. czesto odpowiadal: to chodz dl nas, jestesmy na dworze. Wtedy we mnie kipialo. nie mialam juz zupelnie ochoty na spotkanie z nim a co dopiero wychodzenie i spotkanie z reszta. bylo tak, ze przychodzilam do nich, mowilam czesc,i potem pytalam sie co slychac, to nikt nic nie odpowiadal. wtedy to bylo takie udrzenie prosto w serce, tak sie czulam jakby mi ktos cios zadal. nie moglam sobie nigdy z tym dac rady. w tym czasie moja przyjaciolka tez byla na studiach i jako dusza towarzystwa poznala mnostwo nowych osob, z ktorymi czeciej sie spotykala niz ze stara paczka. bolalo mnie to bo ja mialam tylko te swoja garstke osob, ale najczesciej spotykalam sie z przyjaciolka badz przyjacielem, z innymi tylko w grupie. czesto, przewaznie w piatek badz sobote, pisalam do mojej przyjaciolki, czy umowimy sie dzis i razem bedziemy cos robic, pojedziemy na piwo czy cokolwiek, ale nie otrzymywalam odpowiedzi. nawet najmniejszego 'sory, ale dzis nie mam czasu', albo 'dzis nie dam rady'. i znowu te mysli, ze ma nowych znajomych, ma z kim spedzac czas, a ja nie, ze znowu jestem sama. i tez nie moglam sobie niczego innego zaplanowac, bo czekalam jak glupia na jej odpowiedz. po czesci wydaje mi sie, ze jestem, nadal, uzalezniona od innych osob. nieraz nie zrobie czegos, bo albo czekam na to jak ktos powie jak to zrobic, albo po prostu mysle sobie, czy dla tej innej osoby tez bedzie to dobra. strasznie tego nie lubie bo wtedy zapominam o sobie, schodze na drugorzedny plan wtedy, kiedy powinnam byc na pierwszym miejscu i moje dobro. uzalezniam sie od innym, podporzadkowuje. to jest jak jakas obsesja wtedy. czuje wtedy, jakbym nie byla soba, jakbym nie potrafila juz sama podejmowac decyzji. to samo dzialo sie przez jakich czas podczas mojej znajomosci ostatnio z moim chlopakiem. chcialam sobie cos kupic, czy do jedzenia czy picia, to myslalam, ze jemu tez bedzie to odpowiadalo, albo czy bedzie to lubil. odkad pamietam, bylam osoba taka pol na pol, i do tej pory jestem: po czesci niesmiala i bojazliwa, z drugiej strony cholernie odwazna. jako dziecko czesto sie balam. balam sie zostac sama w samochodzie jak tata na chwile poszedl do sklepu obok. moje pierwsze dni w przedszkolu tez nie byly za wesole, balam sie zostac sama bez rodzicow. z drugiej strony bylam dzieckiem odwaznym i pewnym siebie, majacym zawsze swoje zdanie, nigdy nie parlam za masa. rodzice tez czesto mi powtarzali, ze jestem bardzo madra i zdolna, nieraz czulam sie troche nawwet zarozumiala i lepsza od innych, bo tak mnie wychwalali. pamietam, ze ze od zawsze mialam pragnienie miec ludzi wokol siebie, ktorzy mnie lubia, dla ktorych cos znacze, z ktorymi bede zyla na rowni. z moimi przjaciolmi zawsze mialam wrazenie, ze torche dominuje, mialam cos w sobie z sosby dominujacej ale pod tym wzgledem, ze kazdy liczyl sie z moim zdaniem, mialam jakas wartosc, kazdego traktowalam na rowni ze mna, zawsze bylam dla nich. chociaz rzadko kiedy czulam sie potrzebna komus jesli chodzi o pomoc w czyms, jakas rade. mialam to pragnienie, ale jednoczesnie nie potrafilam sie otworzyc, ciagle towarzyszylo mi to pczucie pewnej wyzszosci, ale takze i takie uczucie beznadzieji.. niby czulam sie wyjatkowo, ale to tak jakby postawic piekny wazon w salonie miedzy gosci, ale ktory jest pusty w srodku i jest tylko piekna ozdoba.. czulam nieraz, ze sama tylko moja obecnosc to juz powinno byc cos dla innych! teraz, majac te 25 lat, od parunastu dni, czuje sie podobnie.. a prawde mowiac, jescze gorzej.. stracilam sens tego wszystkiego. mieszkam za granica. mam od niedawna chlopaka, ktory jest mlodszy ode mnie o piec lat. mowi, ze jest zakochany i ze mnie kocha. ja jednak nie potrafie sie tym cieszyc! ja po prostu mu niedowierzam! mowie sobie, ze to pewnie tylko zabawa, przy tym on nie wydaje mi sie taki, ktory by sie mogl tak perfidnie bawic uczuciami.. nie ptrafie zaakceptowac zycia, jakie prowadzi druga osoba. on ma tez swoich znajomych, hobby pasje i sport.. a ja na poaczatku jeszcze mialam prawie ataki serca, jak dopiero 3 h pozniej mi odpisal.. przrzeklam sobie, ze tym razem bede pracowac nad soba i nad swoimi lekami o swoimi myslami, ktore mnie wykanczaja. dlaczego tak jest? czy jest instrukcja na to jak ma przebiegac zwiazek? jak czesto ma sie ze soba pisac? wiem, ze kazdy potrzebuje swojej wolnosci, bo kazdy ma swoje zycie, ja jednak nie potrafie odpuscic i naturalnie tego traktowac jak np kontakt z przyjacielem. czy powinnam tak wogole sie o to starac? moim problemem duzym jest takze strach przed jego znajomymi, ktorzy sa mlodzi, pelni energii i pomyslow i maja swoje swiaty, do ktorych mi daleko.. czuje panike jak mam sie z nimi widziec.. bedac ostatnio o mojego chlopaka nyli tez jego znajomi. jak juz potem wychodzili i sie zbierali, to gadali ze soba, a ja stalam jak taka pozytywka i tylko sie usmiechalam. nie wiedzialam co mam powiedziec.. ;( i tak mam zawsze, po rostu nie wiem, co mam mowic.. i czuje sie jak taki tepak, pomimo tego, ze bardzo chcialabym powiedziec cos smiesznego czy wogole cokolwiek! czuje sie taka glupia, fakt nie czytam za wiele i szybko wiele rzeczy zapominam po prostu.. niemapmietam, i wtedy wychodzi, jaka jestem naprawde.. glupia.. jesli bedzie potrzeba na wiecej info, albo moze raczej wiecej konkretow, prosze napiszcie. wiem, ze to jest dlugie i chaotyczne, naprawde nie wiem jak zebrac te mysli.. moze tu znowu dramatyzuje i przesadzam? jak poradzic sobie ze strachem zaufania drugiej osobie, na ktorej mi zalezy? jak uwolnic sie od strchu i od wymyslania historii (np jesli jakis sms bedzie dziwny badz za krotki badz nie bedzie sie o nic mnie pytal w tym smsie), ktore nie maja odbicia w rzeczywistosci? jak pokonac poczucie marnosci i niskosci, kiedy mam sie spotkac z jego znajomymi? jak byc ciekawa...? dziekuje z gory z calego serca za kazda odpowiedz i podpowiedz i przepraszam, ze to tak dlugo wyszlo, a itak jeszcze wszystkiego nie napisalam co bym chciala.. po przeczytaniu kilku postow stweirdzialam, ze mam cos z osobowosci unikajacej.. chociaz moze to nieprawda? pozdrawiam anka03
  3. Witam wszystkich, ciesze sie bardzo, ze trafilam na to forum, ostatnio znowu czuje sie bardzi kiepsko psychicznie i piszac o tym co mnie boli chcialabym troche sobie ulzyc w tym cierppieniu a takze uslyszec, co Wy macie na ten temat do powiedzenia, bede wdzieczna za kazda rade.. nie wiem za bardzo pod co ten watek podpiac. W tym roku skonczylam 25 lat. Moje urodziny, mimo ze lata leca, byly najpiekniejszym dniu w tym roku (poki co). Glownie dlatego, ze czulam sie taka szczesliwa i wolna, nie przejmowalam sie niczym, cieszylam sie wszystkim, zartowalam, usmiechalam sie sama do siebie. moim marzeniem jest, aby takie dni miec codziennie, wtedy gdy czuje sie te rownowage oraz na wszystko ma sie checi. z koncem nowego roku poznalam super chlopaka, ktory od razu mi sie bardzio spodobal. od czasu naszej pierwszej randki piszemy do siebie codziennie. na poczatku to bylo takie wolne uczucie, radosc z poznania kogos wyjatkowego, takie poczucie ze wszystko jest takie ladne i piekne.. moje chore akcje (ataki zlych mysli, ciagle nieustajace walkowanie niestworzonych scenariuszy w glowie) zaczely sie pare dni po tym jak pierwszy raz sie kochalismy. balam sie panicznie, ze moge byc w ciazy, chociaz nie bylo szans, zeby tak sie stalo. ale ja oczywiscie sobie wszystko ubzduralam i walkowalam sie tymi myslami, jak to bedzie, calymi dniami. pozniej w koncu jakos przeszlo, bo zrobilam wiele testow ciazowych i moje chore obawy sie nie potwierdzily, wiec bylam spokojna. jednak od tego czasu nie moge dac sobie rady z mysleniem. czuje sie beznadziejnie... nigdy nie spotkalam jeszcze tak wspanialego chlopaka, przy ktorym sie tak super czulam. wiem, ze boje sie otworzyc na niego.. ciegle mam podejrzenia, ciagle cos sobie nabijam do glowy. nie wiem, czy potrafie wogole sie otworzyc, zaufac? od dziecka trudno mi bylo utrzymywac dluzsze przejaznie.. mialam jedna przyjaciolke, pozniej druga.. wiem, ze dla nich wtedy bylabym zdolna do wielu rzeczy. troche w dziecinstwie tez cierpialam z powodu pewnego odrzucenia, niektorzy mnie nie lubili i dawalo sie to odczuc. ja wszystko ladnie znosilam, bo nie chcialam stracic 'super' kolego i kolezanek, ktorzy ze mnie kpili. staralam sie zawsze byc ta dobra, uczynna, na luzie, kolezenska. mimo to zamykalam sie w sobie.. kiedys moja przyjaciolka powiedziala mi (bylo to w latach gimnazjum), ze ze mna nie ma o czym gadac, ze nie interesuje sie kims, ze nie mozna sie mnie niczego poradzic.. bardzo mnie to zabolalo, czulam sie taka nijaka.. pozniej zaprzyjaznilam sie z dziewczyna, ktora byla przeciwienstwem mnie: wygadana, nie bala sie niczego, byla zadziorna i zawsze ale to zawsze miala o czym gadac, byla z tych, ktorym sie geba nie zamyka. ale pasowalysmy do siebie, przewaznie ona byla ta, ktora mowila, a ja czesto jej sluchalam. nigdy sie nie klocilysmy, bylysmy najlepszymi przyjaciolkami. swoja paczke przyjaciol mialamod gimnazjum przez liceum i tez do czasu studiow. te pare osob bylo mi najblizszych, poza nimi zadnych innych blizszych przjaciol. i tak zawsze razem robilismy wszystko, nawet do gllupiego sklepu sie dzwonilo po kumpla i szlismy razem. bylismy bardzo zrzyci ze soba i duzo rozmawialismy o wszystkim. moje pozniejsze wyjazdy za granice sprawily, ze podobal mi sie ten swiat, gdzie ludzie sa tacy sympatyczni do siebie, gdzie ta przyjazn wydaje sie taka prawdziwa (swojego czasu moi przyjaciele jezdzili po sobie, szczegolnie po jednym koledze, ktory stal sie troche czarna owca). troche doroslam wtedy i juz tak nie potrafilam sie odnalezc w gronie moich best friends, bo nie moglam pojac, jak najblizsi przyjaciele moga sie tak traktowac.. podczas studiow bardzo chcialam wyjechac za granice. nigdy jednak nie bylo jak, to w koncu nie takie proste rzucic wszystko i jechac w ciemno. chcialam uciec od wszystkiego, w domu nie bylo najlepiej, przyjaciele mieli mnie gdzies (umawiali sie sami z innymi, oklamywali ze nie byli gdzies razem czy u kogos, a tak na serio byli, takie najdrobniejsze rzeczy). Takie wlasnie zachowanie bardzo sie na mnie odbilo.. czulam sie sama i tylko mysl o tym, ze mialabym gdzies z nimi wyjsc, zatrzymywala mnie w bezpiecznym domu i nie pozwalala wyjsc. i tak jak przychodzilam do nich czulam sie zle, wiedzialam, ze nikogo nic nie obchodze (ja wiecznie sie pytalam co slychac, jak leci, itd). z ich strony nie bylo zadnego zainteresowania. byl czas, kiedy chcialam wyjsc i dzwonilalm do mojego kumpla zapytac sie gdzie jest i czy wyjdzie na dwor. czesto odpowiadal: to chodz dl nas, jestesmy na dworze. Wtedy we mnie kipialo. nie mialam juz zupelnie ochoty na spotkanie z nim a co dopiero wychodzenie i spotkanie z reszta. bylo tak, ze przychodzilam do nich, mowilam czesc,i potem pytalam sie co slychac, to nikt nic nie odpowiadal. wtedy to bylo takie udrzenie prosto w serce, tak sie czulam jakby mi ktos cios zadal. nie moglam sobie nigdy z tym dac rady. w tym czasie moja przyjaciolka tez byla na studiach i jako dusza towarzystwa poznala mnostwo nowych osob, z ktorymi czeciej sie spotykala niz ze stara paczka. bolalo mnie to bo ja mialam tylko te swoja garstke osob, ale najczesciej spotykalam sie z przyjaciolka badz przyjacielem, z innymi tylko w grupie. czesto, przewaznie w piatek badz sobote, pisalam do mojej przyjaciolki, czy umowimy sie dzis i razem bedziemy cos robic, pojedziemy na piwo czy cokolwiek, ale nie otrzymywalam odpowiedzi. nawet najmniejszego 'sory, ale dzis nie mam czasu', albo 'dzis nie dam rady'. i znowu te mysli, ze ma nowych znajomych, ma z kim spedzac czas, a ja nie, ze znowu jestem sama. i tez nie moglam sobie niczego innego zaplanowac, bo czekalam jak glupia na jej odpowiedz. po czesci wydaje mi sie, ze jestem, nadal, uzalezniona od innych osob. nieraz nie zrobie czegos, bo albo czekam na to jak ktos powie jak to zrobic, albo po prostu mysle sobie, czy dla tej innej osoby tez bedzie to dobra. strasznie tego nie lubie bo wtedy zapominam o sobie, schodze na drugorzedny plan wtedy, kiedy powinnam byc na pierwszym miejscu i moje dobro. uzalezniam sie od innym, podporzadkowuje. to jest jak jakas obsesja wtedy. czuje wtedy, jakbym nie byla soba, jakbym nie potrafila juz sama podejmowac decyzji. to samo dzialo sie przez jakich czas podczas mojej znajomosci ostatnio z moim chlopakiem. chcialam sobie cos kupic, czy do jedzenia czy picia, to myslalam, ze jemu tez bedzie to odpowiadalo, albo czy bedzie to lubil. odkad pamietam, bylam osoba taka pol na pol, i do tej pory jestem: po czesci niesmiala i bojazliwa, z drugiej strony cholernie odwazna. jako dziecko czesto sie balam. balam sie zostac sama w samochodzie jak tata na chwile poszedl do sklepu obok. moje pierwsze dni w przedszkolu tez nie byly za wesole, balam sie zostac sama bez rodzicow. z drugiej strony bylam dzieckiem odwaznym i pewnym siebie, majacym zawsze swoje zdanie, nigdy nie parlam za masa. rodzice tez czesto mi powtarzali, ze jestem bardzo madra i zdolna, nieraz czulam sie troche nawwet zarozumiala i lepsza od innych, bo tak mnie wychwalali. pamietam, ze ze od zawsze mialam pragnienie miec ludzi wokol siebie, ktorzy mnie lubia, dla ktorych cos znacze, z ktorymi bede zyla na rowni. z moimi przjaciolmi zawsze mialam wrazenie, ze torche dominuje, mialam cos w sobie z sosby dominujacej ale pod tym wzgledem, ze kazdy liczyl sie z moim zdaniem, mialam jakas wartosc, kazdego traktowalam na rowni ze mna, zawsze bylam dla nich. chociaz rzadko kiedy czulam sie potrzebna komus jesli chodzi o pomoc w czyms, jakas rade. mialam to pragnienie, ale jednoczesnie nie potrafilam sie otworzyc, ciagle towarzyszylo mi to pczucie pewnej wyzszosci, ale takze i takie uczucie beznadzieji.. niby czulam sie wyjatkowo, ale to tak jakby postawic piekny wazon w salonie miedzy gosci, ale ktory jest pusty w srodku i jest tylko piekna ozdoba.. czulam nieraz, ze sama tylko moja obecnosc to juz powinno byc cos dla innych! teraz, majac te 25 lat, od parunastu dni, czuje sie podobnie.. a prawde mowiac, jescze gorzej.. stracilam sens tego wszystkiego. mieszkam za granica. mam od niedawna chlopaka, ktory jest mlodszy ode mnie o piec lat. mowi, ze jest zakochany i ze mnie kocha. ja jednak nie potrafie sie tym cieszyc! ja po prostu mu niedowierzam! mowie sobie, ze to pewnie tylko zabawa, przy tym on nie wydaje mi sie taki, ktory by sie mogl tak perfidnie bawic uczuciami.. nie ptrafie zaakceptowac zycia, jakie prowadzi druga osoba. on ma tez swoich znajomych, hobby pasje i sport.. a ja na poaczatku jeszcze mialam prawie ataki serca, jak dopiero 3 h pozniej mi odpisal.. przrzeklam sobie, ze tym razem bede pracowac nad soba i nad swoimi lekami o swoimi myslami, ktore mnie wykanczaja. dlaczego tak jest? czy jest instrukcja na to jak ma przebiegac zwiazek? jak czesto ma sie ze soba pisac? wiem, ze kazdy potrzebuje swojej wolnosci, bo kazdy ma swoje zycie, ja jednak nie potrafie odpuscic i naturalnie tego traktowac jak np kontakt z przyjacielem. czy powinnam tak wogole sie o to starac? moim problemem duzym jest takze strach przed jego znajomymi, ktorzy sa mlodzi, pelni energii i pomyslow i maja swoje swiaty, do ktorych mi daleko.. czuje panike jak mam sie z nimi widziec.. bedac ostatnio o mojego chlopaka nyli tez jego znajomi. jak juz potem wychodzili i sie zbierali, to gadali ze soba, a ja stalam jak taka pozytywka i tylko sie usmiechalam. nie wiedzialam co mam powiedziec.. ;( i tak mam zawsze, po rostu nie wiem, co mam mowic.. i czuje sie jak taki tepak, pomimo tego, ze bardzo chcialabym powiedziec cos smiesznego czy wogole cokolwiek! czuje sie taka glupia, fakt nie czytam za wiele i szybko wiele rzeczy zapominam po prostu.. niemapmietam, i wtedy wychodzi, jaka jestem naprawde.. glupia.. jesli bedzie potrzeba na wiecej info, albo moze raczej wiecej konkretow, prosze napiszcie. wiem, ze to jest dlugie i chaotyczne, naprawde nie wiem jak zebrac te mysli.. moze tu znowu dramatyzuje i przesadzam? jak poradzic sobie ze strachem zaufania drugiej osobie, na ktorej mi zalezy? jak uwolnic sie od strchu i od wymyslania historii (np jesli jakis sms bedzie dziwny badz za krotki badz nie bedzie sie o nic mnie pytal w tym smsie), ktore nie maja odbicia w rzeczywistosci? jak pokonac poczucie marnosci i niskosci, kiedy mam sie spotkac z jego znajomymi? jak byc ciekawa...? dziekuje z gory z calego serca za kazda odpowiedz i podpowiedz i przepraszam, ze to tak dlugo wyszlo, a itak jeszcze wszystkiego nie napisalam co bym chciala.. po przeczytaniu kilku postow stweirdzialam, ze mam cos z osobowosci unikajacej.. chociaz moze to nieprawda? pozdrawiam anka03
  4. hey kasza, chcialabym porozmawiac z Toba na priw, jesli bylaby taka okazja. prosze daj znac czy masz mozliwosc i odpisz tutaj, a podam Ci kontakt. Przezywam obecnie podobny stan i nie daje sobie z tym rady. Moze Twoje doswiadczenia by cos pomogly, moze ja moglabym pomoc Ci w czyms takze. Odpisz prosze! pzdr Ania
  5. hey kasza, chcialabym porozmawiac z Toba na priw, jesli bylaby taka okazja. prosze daj znac czy masz mozliwosc i odpisz tutaj, a podam Ci kontakt. Przezywam obecnie podobny stan i nie daje sobie z tym rady. Moze Twoje doswiadczenia by cos pomogly, moze ja moglabym pomoc Ci w czyms takze. Odpisz prosze! pzdr Ania
×