Witam, znalazłam to forum bo ostatnio też jestem emocjonalnym wrakiem, mam 26 lat, jestem młodą mężatką i zapewne hipochondryczką.
Ostatnio miałam bardzo dużych stresów, jazdy związane z mężem, moimi rodzicami i teściami przy kupnie swojego pierwszego mieszkania. Miałam masę skumulowanych negatywnych emocji. Później napatoczyła się grypa (a już lekarzowi powiedziałam, że obawiam się zapalenia płuc i mnie po badaniu wyśmiał i zabronił szukać w necie chorób). I jakieś 2 tygodnie po poczułam się słabo, ale na 100% pochodziło to od żołądka - bo byłam bardzo wzdęta - nie mogło mi się odbić, coś musiało mi się przykleić, wypiłam masę coli i przeszło, ale cała ta sytuacja mnie przeraziła na tyle (a też jestem typem, który lubi sobie wymyślać choroby), że właściwie do dziś mam schizy, że źle się czuje, wcześniej była duszność w klacie (to myślałam, że mam już zapalenie mięśnia sercowego, że to powikłania grypy), ostatnio czułam kłucie pod żebrami więc na pewno wysiada mi trzustka, a ogólnie wsłuchuję się w bicie serca jak jakaś psychiczna i nie mogę spać po nocach bo strasznie się wszystkiego boję. Jak jestem czymś zajęta to czuję się wyśmienicie, w pracy mimo że boję się iść to czuje się fantastycznie, a wystarczy moment i mam zjazd i lęk że znów coś jest nie tak, tu mnie zaczyna boleć, to tam, wmawiam sobie najgorsze. Nie cieszy mnie zbliżająca się przeprowadzka, nie wybiegam w przyszłość myśląc, że może jej nie doczekam... Jestem apatyczna, osowiała, mąż każe mi się pozbierać, mama rozumie, ale też stara się mnie zmobilizować. Chciałabym pracować non stop, żeby nie myśleć o swoich domniemanych chorobach. Teraz boję się nawet denerwować, odsuwam od siebie trudne decyzje, unikam konfliktów bo boję się, że nie wyjdę z tego marazmu. Mierzę sobie ciśnienie, przy ataku paniki mam 140/90, natomiast po przebudzeniu 117/80. Miałam teraz bardzo trudny czas, w pracy cisną, muszę oddać magisterkę, kłótnie z mężem, rodzicami, kredyt hipoteczny, może lęk przed odcięciem pępowiny i mi się to odbija na zdrowiu psychicznym. Czasem sama w duchu śmieję się z tej mojej nerwicy, bo jak to dorosły człowiek może się czegoś bać, zastanawiam się jakim kiedyś będę rodzicem, jak teraz sobie nie radzę, a przecież dzieci potrzebują poczucia bezpieczeństwa a nie roztrzęsionej matki, ile przede mną jeszcze trudnych chwil, życiowych decyzji, kłótni, nerwów, a ile dni stracę na doszukiwanie się chorób i wegetowanie...
Kiedyś wmawiałam sobie, że umrę w wieku 15 lat - miałam miesiąc z głowy, wysokie ciśnienie, sercowe jazdy, strach, bezsenność, sama z siebie z tego wyszłam bo nikomu o tym na początku nie powiedziałam, a jak powiedziałam tak jak ręką odjął, przeszło. Widzę historia się powtarza i człowiek mimo świadomości co się dzieje nie umie sobie z tym lękiem poradzić...