Właściwie, to myślę, że "bycie z kims" byloby fajne. Dobrze byłoby poczuć trochę ciepła i taką jakby stabilność, pewność, że komuś na mnie zależy. Ale ja okropnie boję się, że ktoś mnie nie zaakceptuje. Mam ogromne kompleksy, z którymi walczę.
Co do moich relacji z ojcem...
Właściwie, to pewno nie są takie złe. Czasami się nawetdogadujemy, gramy w szachy, rozmawiamy. Ale najczęściej widzę go niezadowolonego ze mnie. Cały czas próbuje mi udowadniać, że nic nie potrafię. Od świeta powie mi coś miłego. Kiedy byłam w 4 klasie, zaczął wypominać mi że nie umiem angielskiego i nie mam szczególnych talentów. Nauczyłam się angielskiego, wygrywałam wojewódzkie i ogólnopolskie konkursy plastyczne, on dalej był niezadowolony, bo nie rozumiem angielskich instrukcji. Żadne tłumaczenia nie pomagają. Mam umieć i już. Ale tak naprawdę to do jakiej ja szkoły pojde, czy jakie mam oceny, mało go interesuje. Po prostu często doczepia się do jakiegoś szczegółu, żeby mi prawić przykrość. Kiedy miałam 11 czy 12 lat, mówił mi, że jestem gruba. Niby w żartach. Wzżyłam 49 kg przy wzroście 165. Mówił, że niby żartował, ale ja pamiętam do teraz jak się ze mnie śmiał i do dzisiaj mam problemy z jedzeniem i zaakceptowaniem siebie. Ale to inna historia... . Jak byłam mała zawsze na mnie krzyczał, to on był "tym złym", ciągnął mnie za włosy, ale nigdy nie bił. Poprostu czasami wydawało i wydaje mi się, że on mnie nie cierpi. Dlatego oskarża mnie o wszystko. Potrafił zrobić awanturę z powodu niedomkniętej szuflady. Kiedyś, kiedy kupiłam kurtkę za 150 zł, nw dodatku za swoje pieniądze, zwyzywał mnie, że jestem próżna, rozpieszczona, rozkapryszona, w ogole to posypalo sie sporo przekleństw... Wstyd się przyznac, bo to takie w sumie drobiazgi, ale czasami myslałam, jaką ulge bym mu sprawiło jakbym umarła... Przykro mi to pisac, ale licze na wasza rade...