Skocz do zawartości
Nerwica.com

black swan

Użytkownik
  • Postów

    1 865
  • Dołączył

Odpowiedzi opublikowane przez black swan

  1. Nie ja, tylko moja podświadomość. Ja jestem tylko jej ofiarą. Nie zwalaj niczego na mnie, nie rób ze mnie sprawcy. Nie obarczaj mnie winą.
    Z drugiej strony im więcej od Ciebie zależy, tym masz większą kontrolę. Także większą możliwość spieprzenia wszystkiego, no ale kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje. No risk - no fun, no pain - no gain, jak to mówią. Na podświadomość można wpływać i ją kontrolować, poza tym ja tam uważam, że moja podświadomość jest integralną częścią mnie. Ostatnio staram się traktować samą siebie w całości jako integralność i akceptować każdy najmniejszy jej kawałek.
    A jeśli mają rację, to powinienem obniżyć swoje poczucie własnej wartości i czuć się gorzej. Inni ludzie mi zagrażają, zagrażają mojemu samopoczuciu, mojemu poczuciu własnej wartości. Bo mogą podawać różne nieweryfikowalne (łatwo) tezy na mój temat, a od ich prawdziwości bądź fałszywości zależy moje poczucie własnej wartości. I od wyobrażeń na temat tego, co mogę osiągnąć, do czego jestem zdolny, od swoich przewidywań na temat moich możliwości, itd.
    What?! :mrgreen: Sama bym w życiu czegoś takiego nie wymyśliła. Stawiając się teraz w opisanej sytuacji - a co mnie to obchodzi? Ktoś sobie może mówić na mój temat to mu/jej się żywnie podoba. Może mieć rację, a może jej i nie mieć. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla mnie coś, co dla kogoś jest złe, może być dobre. Totalna względność. To ja żyję w swoim ciele i ze swoim mózgiem, inaczej, jestem nim, więc to ja mam się w nim/z nim czuć dobrze, a nie ludzie dookoła. Co mnie obchodzi ich zdanie? Ich zdanie jest jedynie i aż informacją, którą można wykorzystać w przyszłości jako jakąś tam daną w procesie analizy czegoś tam. Nie jest to coś, co ma prawo wpływać na moje lubienie siebie. Tylko i wyłącznie to, jak czuję się we własnej skórze ma prawo wpływać na moje lubienie siebie. "Poczucie własnej wartości" to też jest wg mnie termin z dupy. Bo niby wartości względem czego? Względem użyteczności społecznej dla świata? Zerowe. No i co? I mam to gdzieś. Dla mnie samej natomiast jestem warta dużo, bo praktycznie wszystko. Więc wolę dbać o siebie, żeby było mi dobrze będąc sobą. Wewnętrzna integracja jest naprawdę ważna. To ważne odkrycie.
    To jak ze składnikami odżywczymi - najem się kontrolą, to jestem gotów trochę odpuścić, bo ceną za kontrolę jest cierpienie. I jestem bardziej wolny. Najem się wolnością, ale brakuje mi kontroli, więc znowu się jej łapię. I tak dalej. Negocjuję z życiem, tak jak odstawiający alkohol alkoholik ("ok, raz na jakiś czas mogę się napić, ale nie za dużo").

    Coś w tym opisie jest prawdziwego. Jak skakanie z jednej skrajności w drugą i tak w kółko. Bo to, żeby mieć siebie, swoje odczucia i emocje pod kontrolą jest sprzeczne z głębszą interakcją z zewnętrznym światem i innymi ludźmi. A już w ogóle w kontekście większej bliskości z konkretną osobą. To totalnie wymyka się spod kontroli. Wtedy to jest jak walka ze sobą. Pewna część chce totalnej, obezwładniającej bliskości pozbawiającej całkowicie jakiejkolwiek kontroli, wręcz zatracenia się, a inna część pragnie bezpieczeństwa w postaci sprawowania całkowitej, niepodzielnej władzy nad sobą.
    W moim przypadku do tego dochodzi jeszcze kwestia alternatywnego rozluźnienia - depresyjnego, rezygnacyjnego. Odpuszczenie sobie wszystkiego. Takie pseudo-puszczenie kontroli. A może prawdziwe?
    Raczej nie jest to prawdziwe puszczenie kontroli, tylko jakaś rezygnacja z walki, zmęczenie ciągłym odbijaniem się od jednej ściany do drugiej, jak piłka ping-pongowa. Chwilowe poddanie się, zawieszenie broni. Daje jakiś tam odpoczynek, ale nie poczucie tego, co dałaby wolność.
    Ale może jeśli zrealizuję te rzeczy, to znikną te ograniczenia. Im jednak bardziej je realizuję, tym mniejszą presję czuję, a więc i tym bardziej sobie to odpuszczam i spowalniam. Im bliżej celu jestem, tym bardziej wytracam prędkość i tym bardziej popadam w rezygnację i obojętność. Ciekawe. Mam tak w sumie od dawna. Od lat.
    Czujesz, że jesteś blisko celu, więc oszczędzasz więcej sił. To chyba jest dość powszechne u wszystkich. Jak mamy już tę świadomość, że coś jest blisko, w zasięgu, czujemy się już prawie jakbyśmy to mieli. Już sama zdolność do zrobienia/posiadania czegoś jest pewnego rodzaju osiągnięciem celu, którym było zrobienie/posiadanie tego. Jak zrealizujesz jedne rzeczy, to prawdopodobnie znajdziesz inne rzeczy do realizacji. I tak w kółko...
  2. Kiedy na zajęciach znam odpowiedź na zadane pytania, nie odzywam się. A zwykle potem wykładowca mówi, że jakiś taki jestem zaspany albo coś. Wtedy gotuję się w środku.

    Na Wf-ach zawsze byłem spychany na bramkę, co doprowadziło do tego, że złamałem palec. A jestem 'muzykiem' jako takim, gram na klawiszach od 9 roku życia (teraz mam 20) więc to zdarzenie dobija mnie i uważam że nigdy już nie będę w to dobry i prawie kompletnie to rzuciłem, już nie chodzę na lekcje a jak siadam do klawiszy zbiera się we mnie taki smutek głęboki i łzy że nie potrafię już nic zagrać : ( : ( : ( : (

    Nie spotykam się z ludźmi, jestem cichy i gotuję się w środku kiedy przedłużam ciszę, wtedy kompletnie nic nie potrafię powiedzieć sensownego i wpadam w błędne koło myśląc no 'powiedz cokolwiek' ale do głowy nic nie przychodzi.

     

    Ktoś pomoże?

    Przestań wymuszać na sobie i/lub oczekiwać od siebie zachowań, które nie są dla Ciebie naturalne - nie lubisz/nie chcesz mówić w danych sytuacjach, to nie mów i nie karć w myślach siebie za to, staraj się odrzucić wszelkie wymuszenia na zachowaniu własnej osoby, gonienie za czyjąkolwiek akceptacją, gdy nie akceptuje się siebie jest bezsensu. Pogódź się z tym, jaki masz charakter i zachowuj się naturalnie w imię zasady "jebie mnie, co o mnie myślicie".
  3. samnieswój, powinnam tak robić od dawna... Nawet robiłam sobie różne tabelki z podziałem przychodów na procentowe zużycie, gdzie było uwzględnione odkładanie procentu z każdego dochodu na rzecz przyszłych inwestycji, przerabiałam jakieś książki i poradniki na temat zarządzania finansami, itp, tylko po prostu potem trzymam się zasad w nich opisanych przez może kilka miesięcy max, a następnie zaczyna się znowu olewanie wszelkich nauczonych mądrości i podejmowanie spontanicznych decyzji pokierowanych jakimś nagłym impulsem, chceniem, które nagle uroiło mi się w mózgu. Może naprawdę powinnam ustawić sobie przelew automatyczny na oszczędnościowe, które w tej chwili świeci pustkami... Dobra, ustawiam ten przelew od pierwszego stycznia, zobaczymy czy sobie bez tego poradzę. Dzięki za radę.

  4. Dziekuję, Abbey.

     

    20 stycznia napisałam, że zerwałam.

    2 lutego, że i tak nic się nie zmieniło.

    Zostaliśmy ze sobą, choć nie było to już ustalone "oficjalnie".

    Po prostu byliśmy razem.

     

    Minęło pół roku.

    Zostawił mnie. Dla innej.

    Wiem, że sobie zasłużyłam. Wiem, że to wszystko moja wina.

    (choć sposób w jaki to zrobił jest niewybaczalny)

    Napisałam tu wcześniej, że nic do niego nie czuję, ale jestem z nim szczęśliwa.

    Teraz myślę, że to mogła być miłość... Tylko stłumiona przez depresję, nie potęgowana żadnymi dramatami...

    Dopiero, gdy mnie zostawił zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo go kocham.

    To już jakieś półtorej miesiąca... A ja wciąż codziennie ryczę, nie jestem w stanie za nic się zabrać...

    Ciąglę tęsknię, ciągle myślę...

    I cierpię...

    Wiem, że to było dawno. Ale pomimo tego zaintrygował mnie ten temat i chcę dorzucić swoje parę groszy. Wydaje mi się, że Kiya ryczałaś nad utratą tego, co dzięki niemu miałaś (bycie kochaną, ta błoga świadomość tego dzięki nieustannym zapewnieniom kogoś, kto ciągle się stara o Ciebie, bo nigdy Cię nie zdobywa). Poczucie bezpieczeństwa - bo jeśli ktoś nas kocha, a my go nie, to mamy kontrolę nad sytuacją, odejdziemy kiedy chcemy, jesteśmy bezpieczni, ta osoba nas nie skrzywdzi. A tu nagle 'zonk'. Mam wrażenie, że Kiya kochałaś bycie kochaną, a nie jego samego. Do tego mocno się do niego pewnie przyzwyczaiłaś. I do poczucia bycia bezpieczną w takim związku też. Niestety to było trochę zgubne...

    Ciekawi mnie update historii. ;)

  5. Ostatnio znowu za dużo wydaję na rzeczy bez których łatwo bym się obeszła, wymyślam bardzo naciągane powody uzasadniające kupno czegoś lub po prostu robię to dla przyjemności. Tłumaczę to sobie tak, że kupuję sobie prezenty na poprawę humoru. :? A potem nic nie mogę oszczędzić i na nic odłożyć... I jak ja miałabym np kupić własne mieszkanie? Jakim cudem oszczędzić na wkład własny...? Jak wydaję wszystko, a nawet więcej niż zarobię. Kiedyś jeszcze udawało mi się tworzyć jakieś oszczędności, odkładać i zbierać na coś, ale teraz po prostu wszystko wydaje mi się takie potrzebne i niezbędne... A tak naprawdę sprowadza się to do poprawiania nastroju nowymi suwenirami. Mnie najbardziej cieszą momenty wybierania w sklepie (najlepiej fizycznym) i potem rozpakowywania w domu i układania w docelowe miejsce. Moment płacenia mnie nie cieszy, bo wiąże się z wydawaniem kasy, a to akurat jest najmniej przyjemne w całym kupowaniu. Ale lubię mieć dużo ładnych, nowych, fajnych rzeczy. Najbardziej poprawiają mi nastrój kosmetyki i wyposażenie mieszkania. Chciałabym, żeby było mnie stać na dużo więcej, bez ograniczeń. Póki co muszę nałożyć na siebie duże ograniczenia. I najlepiej nie tylko w tym miesiącu, ale przez kolejne pół roku, żeby uzbierać jakikolwiek margines ratunkowy. :?

×