Jestem drażliwa, jak jestem w domu. Jak wychodzę - czuję się wolna. Ale bez alkoholu już nie umiem się bawić. Było dobrze, naprawdę fajnie! Miałam osoby, przed którymi się otworzyłam. Dwie najbliższe mi osoby, ale potem te osoby się poznały, a że ja byłam mrukliwa, w domu działo się u mnie źle i cały czas było coś, co nie dawało mi spokoju, co chciałam powiedzieć, co mnie blokowało, a nie odzywałam się, bo po co psuć humor... i te osoby zwyczajnie zajęły się sobą, ja poszłam w odstawkę. Nie winię ich, ale drugi raz zawiodłam się na kimś tak mocno i, mam wrażenie, coś pękło. Zmieniły się priorytety, ludzie dorastają, ja nie umiem... Więc imprezuję, piję, olewam studia, w samotności - użalam się nad sobą, przy ludziach - zawsze spoko, przy matce i jej facecie - jakjawaskurwanienawidzę mode on i koniec końców sama siebie nienawidzę i nie akceptuję, ludzie widzą we mnie dobry materiał do imprez i wszelakich wygłupów, bo zawsze uśmiechnięta, zawsze dzieciak, nigdy nie odpuszczam, matka i ten frajer... no, dla nich jestem nieporadnym życiowo oszołomem, który nawet do pracy nie jest w stanie pójść. Bawić się... Jak się bawić, jak robię to albo przy alkoholu, bo wtedy nie muszę myśleć i jest spoko, albo... albo tego nie robię, ewentualnie udaję, że jest spoko, a tak naprawdę mam ochotę po prostu zrobić sobie krzywdę? Błędne koło. Reasumując... chyba nie umiem