Skocz do zawartości
Nerwica.com

gioovanna

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez gioovanna

  1. ja bardzo chętnie... napisalam Ci wiadomość prywatną... potrzebuje ludzi, którzy mają podobne problemy co ja... może wtedy będzie mi łatwiej zaakceptować swoje słabości... a konkretnie moją chorobę.... Cierpię na nerwicę lękową, z silną kancerofobią i strachem przed śmiercią.... Jestem hipochondykiem... do granic możliwości. Męczy to mnie i moje otoczenie.. szukam pomocy.. wsparcia... wskazania drogi, jak sobie z tym poradzić i jak z tym żyć....
  2. ja jestem nowa, ale chętnie bym się przyłączyła... i spotkała :)
  3. Witam, ja również jestem w Poznania Górczyn :)
  4. Piszecie, że tabletki otumaniają, a jednak ja jako dziecko byłam nimi leczona, oczywiście plus psychoterapia i się wyleczyłam... miałam spokój z nerwica lękową od czwartej klasy podstawówki aż do studiów... to jak to w końcu jest? Wtedy nie miałam wpływu na wybór leczeni, bo decyzje podejmowali za mnie moi rodzice.. natomiast teraz zmagam się ponownie z chorobą, ale mam 25 lat i muszę sama jakieś kroki przedsięwziąć.. narazie zapisałam się wizytę do psychiatry... a jeżeli zaleci leczenie farmakologiczne... ? Warto wchodzić w tabletki czy nie? I jak podjąć tak ważną decyzję? Bo z tego co piszecie to potem ciężko żyć bez nich?
  5. Hej, jestem tutaj nowa... postanowiłam założyć konto na forum, żeby móc podzielić się swoimi problemami z innymi osobami, które cierpią na to samo co ja. Nie mogę narzekać na brak wsparcia w rodzinie, ale zawsze inaczej jak czuje się, że jest się wśród ludzi, którzy walczą z tym samym. Moja mama również cierpi na nerwice lękową i depresje, ale obecnie udało jej się z tym wygrać, bierze leki i jest jak nowo narodzona.. mam w niej dużo wsparcia, ponieważ zawsze rozumie co czuję kiedy mam atak paniki... mieszkam 200 km od niej, ale zawsze mogę zadzwonić i to mnie uspokaja... mój narzeczony bardzo się stara wspierać, ale czasem go to przerasta, bo chciałby pomoc, a nie bardzo wie jak.. więc przynajmniej stara się być zawsze obok i przynajmniej przytulić, żebym się uspokoiła.... Moja choroba zaczęła się we wczesnym dzieciństwie.... wracaliśmy z rodzicami od babci, która usmażyła takie małe pączki.. jako dziecko zajadałam się tym specjałem w samochodzie, kiedy nagle tata gwałtownie zahamował i zaczęłam się dławić... oczywiście nic się nie stało... organizm sam sobie poradził... ale wygenerował się lęk, który o mało nie zapędził mnie na drugi świat.. a mianowicie.. czułam cały czas gule w gardle... jako małe dziecko, które się przestraszyło.. od tamtego momentu już zawsze wydawało mi się, że ten pączek stoi mi w gardle i jak coś innego połknę to się uduszę.... i zaczęło się... przestałam jeść... spożywałam jedynie papki i piłam... sytuacja była przerażająca... niech sobie ktoś wyobrazi, że zjedzenie jogurtu sprawiało mi taki problem, że musiałam mieć przecedzony od owoców, bo owoce stanowiły już coś stałego, co mogło mnie udusić... oczywiście trafiłam do szpitala, najpierw do łodzi do MAtki Polki... badali i sprawdzali czy rzeczywiście coś z tym przełykiem jest nie tak.... źle to wspominam.. zmuszano mnie do jedzenia.. straszono sądą.. wizja rury w gardle przerazala mnie do tego stopnia, że chowałam jedzenie uwadając, że je zjadłam... oczywiście badania wyszły wzorowo... zaczeło się jezdzenie po specjalistach... terapeutach.. hipnotyzerach... a ja chudłam.. nikłam w oczach... wyglądałam jak dziecko w Oświęcimia.... kości i skóra... ale w koncu udało się trafić na panią psychiatrę, która uratowała mi zycie.... wylądowałam w szpitalu na kilka miesiecy.. w szpitalu psychiatrycznym.. na oddziale dzieciecym... pod jej okiem... zaczeło sie leczenie... leki i prowadzenie zeszytu, w którym zapisywałm to co jadłam.. uczenie się jedzenia od początku..... nie było łatwo.... szpital byl ciezkim przezyciem.. były tam rozne dzieci, w roznym wieku, również młodzież... po samobójstwach... podcinająca sobie zyly... i z innymi problemami... dla mnie małej dziewczynki w trzeciej klasie podstawówki było to przerazające... w szpitalu była szkola.. był park, boisko... ale pamiętam te rzeczy przez mgłę... zbyt dawno to było... po jakimś czasie wyszłam i kontynuowałam leczenie w domu.... leki i dalsze prowadzenie zeszytu... przytulam.. zaczełam normalnie wygladac... pamietam wyjazd nad morze z rodzcami i zdjęcia z tego wyjazdu.. pierwsze zdjęcia na których wyglądałam zdrowo jak dziewczynka w tym wieku... udało się.... wyłeczyłam się.... jedyna pozostałościa po walce był lek przed polykaniem tabletek, których do tej pory nie umiem łykac.. lykam tylko te malutkie... i strach przed jedzeniem owoców ze skórką, lub mięsa z zyłami i innymi rzeczami... z czasem zaczełam jesc prawie wszystko... ale pomidorów ze skora do tej pory nie tknę, albo jabła ze skóra itd... boje się ze skora mi się przyklei do gardla.. chore... ale tak już mam... generalnie choroba praktycznie ustapila... leków nie miałam... spokój do konca podstawowki.. gimnazjum, liceum... poszłam na studia i zaczelo się... ale leki pojawialy sie rzadko... raz na kilka mieisiecy... nie utrudnily mi zycia.. wiedziałam co się dzieje, starałam się je poporstu przetrwac... ale leki tym razem nie dotyczyly jedzenia.. tylko trudnoci z oddychaniem.. uczucia cegły na klatce piersiowej... problemow ze złapaniem powietrza.. jakby bezdechów.. zawrotów głowy w momencie łapania powietrza... drzenie rąk.. strach.. przerazający strach, że zaraz umre... ale radziłam sobie... zyłam normalnie... studiowałam, bawiłam się, imprezowałam, wyjezdzałam, byłam w związkach... problem nabrał sily ostatnio... jakieś pół roku temu.... od moich urodzin w sierpniu... pije mało alkoholu, ale w moje urodziny się upiłam.. urywał mi się film... pokłocilismy się z narzczonym, zostawil mnie sama w klubie... szukałam reszty znajomych, błąkałam sie... potem się znalezlismy i wrocilismy do domu... ale zaczeła działam moja wyobraznia.. ze skoro nie pamietam wszystkiego, tylko polowe, to ktos mogl mi krzywde zrobic.. ze moze jakąś strzykawke mi wbic, bo mialam czerowną plamke na szyi, że niewiadomo co mi sie moglo stać i nakrecanie się... od urodzi... zaczeły się bole plecow... wszystkich miesni na plecach... szyi.... potem gardło.. potem się rozcorowałam... chorowałam z miesiąc... 3 serie leków.. i oczywiście psychika siadła... wmawianie sobie niewiadomo czego.. ze niewiadomo co mi jest.. i poszło za ciosem... potem cos w podbrzuszu mnie bolalo.. kolejne wyobrazenia, że pewnie rak... odwiedziny u ginekologa, skierowanie na badania w szpitalu, na ktore nadal czekam..bo musialam odstawic tabletki anty.. potem zaczeły się bolu brzucha... kolejne przeziębienie.. znowu bole w podbrzuszu... podejrzenie ze to pewnie rak jelita grubego.. badania krwi i podwyzszone limfocyty.. znowu strach ze to pewnie ziarnica... powiększone wezly chłonne... wyszukiwanie kolejnych chorób... płacz.. strach... więczorne napady lęku.. uczucie ze zaraz umre, ze rano się nie obudze.. ze napewno jestem ciezko chora, ze lekarze bagatelizują wszystko... potem pewnej nocy obudzil mnie silny bol glowy... jakby blyskawica przeszywająca mi czaszke, przestraszyłam się... bol byl inny niz wszystkie jakie w zyciu doswiadczyłam trwał 5 min.. 5 uderzem jakby pioruna, az mi ciało paralizował.. wizyta i neurologa i skierowanie na rezenans.. zeby wykluczyc tetniaka... rezonans dopiero w lutym.. a ja ciagle zyje w strachu, że moze to tetniak i zaraz peknie i umre i nie doczekam do tego rezonansu... ciagle coś mi się... w kolko choruje, ciagle infekcje gardla... ciagle mnie cos boli.... ataki paniki mam juz prawie codziennie... głownie wieczorem... cały dzien jest zazwyczaj spokoj.. zyje w miare normalnie... pracuję, wracam do domu, robie obiad.. i nagle boooom... zaczyna się... płacze... płacz mnie rozładowuje.. uspokaja.. tak jakbym wyrzucała wszystko z siebie razem z nim.. boje sie smierci... chororby.. boje się ze umre.. placze tez z bezradnosci.. nie radze już sobie w tymi emocjami... zapisalam sie do psychoatry ale na nfz... nie stac mnie na wizyty prywatne... jest strasznie... przepraszam, za chaos drugiej czesci wypowiedzi.. ale emocje robią swoje... i ciezko mi pisać poprawnie gramatycznie...nie wiem co mam ze sobą robic.. a co najsmieszniejsze.. boje się nawet tego konca swiata... niby nie wierze, ale boje się... przeraza mnie smierc... strasznie chce zyc... a moje zycie paralizuje strach przed choroba i smiercią........ dominuje nade mna i nie pozwala normalnie zyc... zauwazylam ze odsunelam sie od ludzi, nie spotykam się z przyjaciolmi, siedze w domu.. ogladam tv, siedze przed kompem, rozmawiam z mama przez tel... nie radze sobie jak jestem sama w domu.. jak przychodze po pracy i jestem sama.. bo moj narzeczony wraca pozniej.. to musze dzonic do mamy i rozmawiac z nia... czesto mam ja na sluchawkach i robie np obiad... bezpieczniej się czuje jak moj narzeczony jest w domu... nienawidze jak wychodzi... ale nie moge mu zabraniac.. tez ma swoje zycie i nie zamierzam go ograniczac.... staram sobie jakos z tym poradzic.. ale jak idzie na jakis wyjscie na piwo i wraca pozno to nie zanse dopoki nie wroci.. mam problemy z oddychaniem, dusze się, denerwuje się... panikuje.. jak wroci i sie kolo mnie polozy, dolegliwosci troche ustepuja i jestem w stanie zasnac,rano jak nowo narodzona... wszystko zaczyna sie od poczatku wieczorem... czasem sa lepsze dni, że cały dzien i wieczor jest ok... zauwazylam ze problem pojawia się jak cos mnie zaczyna bolec, albo jak sie zle czuje.. jedno nakreca drugie... nie wiem czy brak odpornosci i te ciagle infekcje moga byc spowodowane słabym stanem psychicznym i przez to obnizeniem odpornosci.. kupilam sobie teraz nawet tran... jem czosnek... bo znowu od 2 tyg jestem chora... mam stan podgoraczkowy, infekcje gardla i katar... nie wiem juz co mam ze sobą zrobic... chce zyc tak jak zyam dotychczas.. zawsze bylam silna osoba... ktora wie czego chce... ktora pomaga innym w problemach.. a teraz się złamałam.... i sama sobie nie potrafie pomoc..... ogarnia mnie wielka bezsilnosc...... nie wiem czy będzie się Wam chciało czytać całe moje wypociny.. ale naprawdę potrzebuję tego forum... nawet teraz jak piszę czuję jakby ulgę, że mogę to z siebie wyrzucić... chętnie bym też poznała jakieś osoby, które zmagają się z podobnymi problemami... mieszkam w Poznaniu... widziałam, że ejst grupa z Poznania.. może kontakt z ludzmi tez mi pomoże... poki co czekam na wizyte u psychiatry w styczniu.. ponoc jedna z lepszych psychiatrów u nas w miescie... moze jak bedzie trzeba to nawet zaczne prywatnie chodzic.. zalezy ile będzie liczyła za wizytę... nie przelewa się, ale zdrowie jest wazniejsze od pieniędzy.. jestem mlodą osobą, mam 25 lat... wiec wiadomo, ze zaraz po studiach nie zarabia się milionów.. a moze ktos polęci jakiegoś lekarza w poznaniu w przystepnej cenie... dziekuję, że mogłam się uzewnętrznić... czuję wielką ulgę...
×