Witam,
W zasadzie nie wiem czy dobrze trafiłam, ale przeczytałam, że tutaj mogę się "wyjęczeć" więc...
Nie mam zdiagnozowanej depresji ani innej choroby, nie byłam nigdy u psychologa czy psychiatry, ale czuję że dzieje się ze mną coś złego....
Wczoraj miałam kolejną kłótnie z moim narzeczonym...i znowu przeze mnie... Wczoraj kolejny raz wykrzyczał mi, że już nie ma siły do mnie. I ja w gruncie rzeczy się nie dziwię. Jestem cały czas smutna, nie potrafię się niczym cieszyć, ciągle płaczę albo się dąsam, albo milczę całymi dniami pochłonięta własnymi myślami. Wszystko jest dla mnie ogromnym wysiłkiem...nie mam ochoty wstać rano do pracy, nie mam ochoty na spotkania ze znajomymi, nie uśmiecham się, nie potrafię nawet rozmawiać z moim narzeczonym który jest mi naprawe bliską osobą i jednocześnie moim przyjacielem. Jedyne na co mam ochotę to uciec gdzieś daleko, gdzie nikt mnie nie znajdzie albo zasnąć na długo...
Czuję, że dzieje się ze mną coś złego, kiedyś byłam zupełnie inną osobą Teraz wiem, że robię źle ale nie panuję nad tym, nie panuję nad sobą, nad swoimi emocjami...
Wiem, że jeżeli czegoś nie zrobię, to mój związek się rozpadnie. Nie mogę na to pozwolić, kocham mojego mężczyznę i wiem że On też mnie kocha. I to nie jest tak że On mnie nie wspiera w tym co się dzieje... On po prostu nie wie co ma robić....jak mi pomóc. Przecież ja nie potrafię mówić o tym co czuję... Oboje chcemy normalnego, szczęśliwego związku jaki tworzyliśmy do pewnego czasu... Nie wiem co robić, jak sobie pomóc. Czuję się beznadziejnie, jakbym marnowała dwa życia-swoje i Jego....
Przepraszam za ten długi post, ale jest to pierwsze miejsce gdzie odważyłam się troszkę otworzyć...
Jeżeli macie jakieś pomysły co powinnam zrobić to będzę wdzięczna.... Jestem na granicy wytrzymałości....