Skocz do zawartości
Nerwica.com

Paulinovva

Użytkownik
  • Postów

    46
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Paulinovva

  1. Dzisiaj całkiem spokojnie powiedziałam, że nie zamierzam iść do kościoła, bo nie mam na to ochoty i po prostu nie pójdę. I faktycznie nie poszłam, a on nawet nie krzyczał (może dlatego, że chłopak był za ścianą). Mam wrażenie, że źle zrozumiałaś. Ja też tak często robię. Chodziło o to, że on to "a niech się walą" powiedział o mnie. Bo przeczytał, że oprócz jego koleżanki ja też go zaczepiłam. tak, a najgorsze jest myślenie o chłopaku, że "jak mu się coś nie podoba to niech ze mną zerwie" Rozbawiłaś mnie : ) Nie cierpię go i jego poglądów również, a słuchając tego dzień w dzień po godzinie sama stałam się nietolerancyjna. Zauważyłam też jakoś ostatnio, że mam niskie poczucie własnej wartości. Żeby wymienić te zalety, które napisałam wyżej musiałam się grubo zastanowić, a i teraz nie jestem z nich zadowolona. Co z tego, że ktoś sobie radzi w szkole, skoro nie ma tam nikogo do rozmowy? ; /
  2. Najważniejsze to wierzyć, że się uda. Mogę podrzucić link: http://potega-podswiadomosci.pl/dzialanie Jest na ten temat dużo książek.
  3. Dzieje się tak mimo regularnych wizyt? Czy chodzisz tylko, gdy gorzej się poczujesz?
  4. Przecież napisałam, że szacunek do siebie działa w dwie strony. Wg mnie zależy to od powodu pójścia do łóżka. Jeśli kobieta poszła dlatego, że chciała mieć trochę frajdy w życiu a nie dlatego, że faktycznie darzyła partnera uczuciem to nie ma żadnego dla mnie w tym żadnego dziwactwa, że mężczyzna prawiczek chce kobietę dziewicę. Różne rzeczy spotykają ludzi. To, co spotyka każdego z nas, można różnie tłumaczyć. Dla mnie będzie to jakaś zapora w jego umyśle lub niewykorzystana okazja. Dla Ciebie może być to po prostu nieudolność jakiegoś człowieka czy "kara" Boska. Jak kto woli. Ale na miłość nigdy nie jest za późno i z tym się zgadzam. Chyba, że pod słowem "miłość" masz na myśli seks. Tutaj wkradła się pewna nieścisłość. Bo co ma jedno z drugim?
  5. Nie mam żadnych kompetencji ani zbliżonych doświadczeń życiowych do Twoich, więc nie jestem w stanie Ci fachowo pomóc czy ukierunkować. Chciałam tylko zwrócić Twoją uwagę na to, że często jest tak, że przez zakorzenione w nas schematy spotykamy ciągle określony typ człowieka. Jest to często niestety ten nieciekawy typ, który nas rani. Myślę, że przez Twoje bardzo przykre doświadczenia w dzieciństwie, spotykasz teraz nieodpowiednich partnerów. Myślę, że każdą Twoją myśl, Twoje uczucia i wydarzenia można właśnie wyjaśnić bazując na Twojej przeszłości. To samo jest z Twoją matką. Wcześniej była z alkoholikiem, teraz wpadła na jakiegoś walniętego typa. Poza tym nie nazwałabym tego nadwrażliwością. Jesteś dzieckiem z trudnej rodziny i stąd bierze się wiele (jak nie wszystkie) Twoich problemów. A w szkole jak to w szkole. Sama mam 16 lat i specjalnie poszłam do prywatnego gimnazjum, żeby ominąć gimnazjalne piekło w publicznych szkołach. Tym bardziej jeśli w klasie jest dresiarnia, tak jak w Twoim przypadku. Najgorsze jest to, że nauczyciele często nie reagują. W sytuacji mocnego pobicia, taka sprawa powinna trafić na policję, a nie na lekcję godziny wychowawczej. Trzymaj się.
  6. Według mnie nie tylko kobieta powinna się szanować. Mężczyzna również. I to czy kobieta/mężczyzna spotka swoją miłość, osobę, której zamierza oddać coś, co ma bardzo cenne, w wieku 16 lat czy 25 to naprawdę nie robi żadnej różnicy. Na wszystko przyjdzie pora. A moda na szybkie rozpoczęcie uprawienia seksu jest równie żałosna jak moda na palenie papierosów w gimnazjum, a może i bardziej? A to tracenie 'prawictwa' na życzenie (ba! błaganie!) jest tak żałosne, że właśnie to skłoniło mnie do napisania komentarza do tego tematu. Słów brak z zażenowania EDIT: OK, koniec dyskusji.
  7. Pozwolicie, że też się dołączę? Szukam odpowiedzi na pytanie kim jestem, co czuję. Pogubiłam się w rzeczywistości i swoich uczuciach. Rano rozpierała mnie energia, a teraz, gdy znowu myślę o swoim życiu, mam ochotę płakać i nie wstawać w ogóle z łóżka. Poza tym śniło mi się, że zdradziłam własnego chłopaka i to jeszcze bardziej mnie podłamało, chociaż nie miało nic wspólnego z moimi problemami.
  8. Dziękuję Ci za bardzo wyczerpującą i wzruszającą odpowiedź.... Będę czytać i czytać. Odezwę się jak dojdę do jakikolwiek wniosków, aczkolwiek ciągle dziwię się, że wszystko "wychodzi" z rodzinnego domu i to jest główną przyczyną. Jest przecież wiele osób, które właśnie w takich sytuacjach machnęłyby ręką, miałyby wszystko gdzieś lub podejście "niech ojciec sobie pogada, przejdzie mu". A ja wszystko tak przeżywam... Co prawda ojciec mówi mi, że jestem mądra, ładna, że mnie kocha. Ale dla mnie to nic tak naprawdę nie znaczy. Oczywiście wolę to niż wyzwiska czy inne przykre słowa z jego ust, ale sposób traktowania mnie i innych bierze górę i jego głupie próby odbudowania relacji rodzinnych (pt. budzi się rano, od razu włącza głośno muzykę, woła wszystkich na śniadanie i mówi, że idziemy na spacer -.-) w przerwach awantur nic dla mnie nie znaczą, a tylko pokazują jakie to wszystko jest żałosne. Tym bardziej, że ja te uczucia trzymam w sobie, a on jak jest spokojny to myśli, że faktycznie wszystko jest dobrze i o tym, że przed chwilą się na mnie wydarł całkowicie zapomniał. Jak już mówiłam, moje życie to paradoks. Oddalając się od ojca jako "źródła zła i nienawiści" paradoksalnie staję się taka, jak on. Ciekawe jest jeszcze to, że on również jest ambitny w sferze swojej pracy. Gdy zdobył jakiś certyfikat, chwalił się nim przez 2 tygodnie i oprawił go w ramkę. Poza tym według mnie, całą nietolerancję też wzięłam od niego. Jak tylko ogląda telewizję, od razu przeżywa każde zdanie. Wyzywa polityków, szczególnie obecnych: premiera i prezydenta. Do tego kompletnie nie toleruje homoseksualistów i parad równości. Jest jakimś zagorzałym patriotą - ciągle puszcza poloneza i mówi, że to taki wspaniały utwór polskości, zawsze idzie na wybory, wywiesza flagę w święta i bierze w nich aktywny udział. Często też puszcza teksty Jana Pawła II, odwiedza grób bohaterki II wojny światowej i ma tyle wartości sentymentalnych, że sama nie rozumiem jak taki w sumie wrażliwy człowiek, tak się znęca za swoje stresy. I kolejny paradoks: wrzeszczy i marudzi, gdy leci jakaś bajka, w której postacie dużo krzyczą (wiadomo jakie są teraz bajki). Mam wrażenie, że tak naprawdę zatraciłam poczucie samej siebie, posiadania własnego zdania, własnych poglądów. Że jestem "ojciec wersja junior" w dodatku pomieszana z jakimiś zakorzenionymi głęboko przekonaniami kościoła katolickiego. Poza tym ja często stawiam się ojcu, ale pod presją i tak nie wytrzymuję. Poza tym głos mi drży, mam jakąś gulę w gardle i najczęściej uciekam z płaczem do pokoju, po czym on mnie woła, potem wrzeszczy "masz natychmiast wrócić" i i tak idę i cierpię jeszcze bardziej, kiedy dostaję wykład jaka jestem niedojrzała, płaczliwa i nigdy mi się nic nie podoba. Co przykre lub ciekawe, mam rodzeństwo: 5-letnią siostrę. Jestem ciekawa, co z niej wyrośnie... A co do moich dzieci - nigdy w życiu nie chciałabym, żeby miały takie życie i relacje w rodzinie jak moje. I jeśli będzie to potrzebne, na pewno przed założeniem rodziny, wybiorę się na terapię... -- 29 lis 2012, 19:12 -- Nie mam aktywnego przycisku edytuj, a zapomniałam Ci odpowiedzieć na pytanie o odrzucenie. Poza tym przypomniała mi się taka rzecz... Kiedyś, tzn. parę lat temu, gdy rodzice kłócili się bardzo często, znalazłam w swoim pokoju między książkami kartkę z pewnością należącą do mamy, na której były wydrukowane adresy i telefony do poradni współuzależnień, przemocy w rodzinie, problemów w małżeństwie i agresji. Prawdopodobnie gdzieś ją jeszcze mam... (Szuka) O, znalazłam. "Strona dla ofiary przemocy". Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, Rzecznik Praw Ofiar, Niebieska Linia, Wojewódzki Ośrodek Uzależnień i Współuzależnień itd... Więc było coś na rzeczy... A co do odrzucenia to najlepiej opowiem przykładową sytuację ze spraw bieżących. Zacznę od tego, że jestem w 1 klasie liceum, więc nowi ludzie, nowe otoczenie... Próbowałam nawiązać jakieś kontakty, bo w klasie nie znałam zupełnie nikogo. Jakieś dwa czy trzy miesiące temu, zaczęłam rozmawiać z kolegą, który chyba też nikogo nie znał, bo z nikim nie rozmawiał, chociaż wydawał się sympatyczny. Było bardzo fajnie, chociaż wiadomo, że trochę nieswojo na początku. Zaczęliśmy też pisać po szkole, na facebooku, na gadu-gadu, wymieniliśmy się numerami telefonów. A to wszystko działo się bardzo szybko, w jakieś 2 tygodnie. Pisaliśmy, że bardzo fajnie nam się rozmawia, że czujemy się jak starzy znajomi itd. Jedyną przypadłością było to, że po pierwsze - on mieszkał na przedmieściach, więc dojeżdżał do szkoły PKS-em oraz że chodził do innej grupy (nasza klasa na niektórych lekcjach jest podzielona na pół). Chcieliśmy spotkać się kiedyś i zrobić sobie seans filmowy. Wzięłam te teksty i propozycje na poważnie i myślałam, że takie były. Jednak później wyszło nieco inaczej. Często pytałam go o spotkanie, ale on z jednego terminu przekładał na drugi. Pamiętam właśnie sytuację, kiedy wracaliśmy jak zwykle ze szkoły razem i mówiłam mu akurat o tym, że ostatnio moja koleżanka w ostatniej chwili niedawno odwołała spotkanie i tyle powodów podała - to nieważne. Ale on na to "no jak ja dużo powodów podaję to znaczy, że coś kręcę, że mi się nie chce po prostu, tak jak ostatnio" (a właśnie tydzień wcześniej jak pytałam o spotkanie w weekend to powiedział, że aa bo on musi posprzątać, uczyć, pomóc mamie i wymieniał milion rzeczy). To jeszcze nic! Zaraz po tym zapytałam czy w takim razie nie chciał się ze mną spotkać, a on na to "aaa no wiesz, tak wyszło, ogólnie to się nie uczyłem, sprzątałam dopiero w niedzielę wieczorem i tak jakoś". Zabolało, że robił mi nadzieje na jakieś durne spotkania towarzyskie, na jakieś seanse, a tak naprawdę nie miał wcale na to ochoty. Zabolało też, że w ogóle odmówił, wydawało się, że świetnie się rozumiemy, mamy o czym gadać... Zaczął się tłumaczyć, że on taki ze wsi, że gdzie on do miasta, że co on w ogóle będzie tu robił i że wystarcza mu kontakt z ludźmi w szkole... Przyjęłam to z trudem... Inna sytuacja, też gdy wracaliśmy ze szkoły. On grzebał coś w telefonie, wszedł na facebooka i jak zapewne wiesz tak wyskakują powiadomienia np. o tym kto Cię zaczepił. Jemu właśnie takie wyskoczyły i czyta na głos "(dajmy na to) Ania Kowalska i Paulina (ja) zaczepiły cię", a po chwili "a niech się walą!" i schował telefon do kieszeni. Miałam ochotę uciec natychmiast. Miałam łzy w oczach. Nadal nie rozumiem jego słów... Jednak szłam obok dalej, jednak nie płakałam, jednak nie uciekłam, miałam tylko smutny wyraz twarzy i pustkę w sercu. On znowu zaczął się tłumaczyć "ja po prostu miałem na myśli, że facebook nie jest teraz ważny". Niestety, jego argumenty dosyć niemrawe i jak przyszłam do domu to płakałam i żaliłam się nie tylko chłopakowi, ale też innym znajomym. Z czasem i tak zauważyłam, że kontakty się rozluźniają. Zaczął trzymać się z innymi dziewczynami (bo u nas w biolchemie tylko paru chłopaków jest) i razem chodzili do jednej grupy, śmiali się, wygłupiali, pisali po nie wiadomo ile na tablicy na facebooku i nawet jak mieliśmy lekcje wspólnie (2grupy razem) to i tak spędzał z nimi czas. Nawet zaczęli się bawić w jakąś rodzinkę jak z podstawówki. On był, ojcem, inna matką i mówili do "ich" dzieci "córeczko" i jakieś inne dziwne pomysły mieli. Wtedy dopiero zrozumiałam, że to ludzie nie dla mnie i dzięki temu, że moje przywiązanie do tegoż osobnika zmalało - poczułam się lepiej. Oni spokojnie się wygłupiali, ja nie robiłam mu wyrzutów (bo jeszcze jak mi zależało to przy chodzeniu na przystanek strofowałam go, żeby się ogarnął trochę lub robiłam żale, że teraz z nimi woli spędzać czas). Było o niebo lepiej i tak zostało do dzisiaj. Czasem z nim gadam, na luzie, pośmiejemy się trochę i jest okej, ale dzięki temu, że nie jestem już tak emocjonalnie związana - przestałam też przeżywać zarówno to, że wtedy nie chciał się spotkać jak i to, że jesteśmy od siebie tak daleko). Wiem, że to nie jest może dosłownie związane z odrzuceniem, ale na pewno przedstawi Ci jakieś zależności, które zaistniały w relacjach z innymi, pośrednio z odrzuceniem. Podsumowując bardzo to przeżyłam, pewnie przez moje wizje wiecznej przyjaźni i nie wiadomo czego jeszcze. Przywiązałam się za szybko, zdecydowanie za szybko i za bardzo. I w dodatku do niewłaściwej osoby. -- 01 gru 2012, 22:09 -- Vian, czekam na odpowiedź.
  9. Już odpowiadam i przepraszam jeszcze raz za zamieszanie... 1. Inne zalety: jestem ambitna, dobrze radzę sobie w szkole, można powiedzieć, że bardzo dobrze, przykładam się do tego, co robię (o ile cokolwiek zacznę), poza tym staram się być odpowiedzialna, dobrze mi idzie śpiewanie, jestem wrażliwa, myślę, że mimo mojego gadulstwa można mi zaufać, polegać na mnie. 2. Mam do niego wiele żalu. Nie bił, ale dużo krzyczał i non stop kontrolował. Nie wiem czy doszło do bicia, ale na pewno unosił rękę na mamę, która robi za kurę domową, chociaż jednocześnie pracuje. W przeszłości każda ich kłótnia kończyła się moim płaczem i strachem, że ojciec zrobi mamie krzywdę, chociaż godzili się zawsze w ciągu tygodnia. Jeśli chodzi o jego krzyk to robi awanturę z bzdetów. Nie zniszczyłam jego papierów w niszczarce - darł się, że w ogóle nie jestem mu posłuszna. Inna sytuacja: nie chcę iść do kościoła - jego reakcja: wrzaski, rozkazy, teksty "musisz iść do kościoła, bo ja ci każę. To, co ojciec powie jest święte". Co najlepsze - sam nie chodzi. Inna sytuacja: Nie chcę wyjechać z nimi w weekend do rodziny lub np. jechać do sklepu. "Musisz zaczerpnąć świeżego powietrza, a nie siedzisz ciągle w domu" lub "Póki nie masz 18 lat, masz robić to, co ci każę". Poza tym ojciec czuje się w domu jak pan i władca. Oprócz pracy nie robi nic w domu. Jak byłam młodsza to obiecałam sobie, że nigdy w życiu nie będę chciała takiego męża i nigdy w życiu nie pozwolę siebie traktować tak, jak ojciec mamę. Dzisiaj sytuacja zmieniła się tylko delikatnie, rodzice zostawili mnie dwa razy na noc w domu miesiąc temu. To była zupełna nowość. Chociaż pewnie nadal nie mogę iść do kogoś na noc (nigdy nie byłam na imprezie ani u koleżanki na noc, nawet w Sylwestra). Poza tym, wiem, że to nie ma nic do rzeczy, ale ojciec pracuje w innym mieście, więc nie ma go od poniedziałku do czwartku - przyjeżdża więc tylko na weekendy + piątek. 3. Ogólnie nie zadaję się z ludźmi, którzy palą papierosy, dużo piją. Jeśli chodzi o namawianie to zależy o kogo chodzi. Widząc pijących alkohol rodziców czy ogólnie rodzinę np. na czyiś urodzinach, nie reaguję. Gdy mój chłopak chce sięgnąć po alkohol - zaczynam kłótnię i ciągle męczę temat, chociaż ostatecznie i tak nie dochodzi do rozwiązania sprawy tak jak ja bym chciała, czyli żeby nie pił w ogóle, jednak pije rzadko, więc jestem w stanie ten fakt znieść, chociaż wolę o tym nie myśleć. Gdy np. mój chłopak chce pić kawę - znowu zaczynam kłótnie, wymyślam argumenty na siłę, szukam informacji w internecie, czasem hmm stawiam ultimatum? że jak wypije kawę to ja coś tam i ogólnie robię wszystko, żeby zmienił zdanie, a wiem, że jego charakter jest w stanie ugiąć się pod tą presją. Wszystko oczywiście dzieje się z udziałem mojego stresu, wściekłości, często i wyzwisk. Jeśli chodzi o stosunki ze znajomymi - nie mam takiego wpływu na ich zachowanie jak w przypadku chłopaka. Ale jeśli na którymś bliższym znajomym mi zależy w kółko powtarzam, żeby przestał, że to bez sensu (w przypadku kawy, bo za palaczami w ogóle nie chodzę). Jak ich widzę z takim kubkiem to mam ochotę wszystko wylać. Ogólnie jestem wściekła, że ludzie nie rozumieją szkodliwości używek i nie mogę znieść widoku jak ktoś niszczy sobie życie. Jeśli chodzi o nowe znajomości, bo to też inny przypadek, szczególnie w internecie - jeśli ktoś mi nie podpasuje, zrywam kontakt. Czasem staram się nie, żeby nie mieć poczucia, że wszystkich odrzucam, ale kiedy dowiem się np. że ktoś pali papierosy, że ktoś popiera aborcję, to automatycznie najpierw następuje konfrontacja poglądów, a jak (zazwyczaj) nie przynosi to skutków, odsuwam tę osobę na bok, przestaję pisać. W przypadku znajomych "w realu" też bym zapewne zaczęła takiego człowieka unikać - CHYBA, ŻE chciałby walczyć z nałogiem. Wtedy jestem w stanie z nim rozmawiać, starać się go jakoś wesprzeć. Jak widać moje relacje z chłopakiem a relacje z otoczeniem różnią się. Mam wrażenie, że mój związek stał się jakąś patologią. 4. Mam totalnie nieregularny sen. Od poniedziałku do piątku zasypiam o 2 i wstaję koło 7. Zazwyczaj wtedy, po przyjściu ze szkoły, jestem strasznie śpiąca i zasypiam w dzień (np. dziś zasnęłam o 3, wstałam o 8.30 i popołudniu spałam od 18-21). W weekendy śpię bardzo długo, zasypiam standardowo ok. 2, ale wstaję o 12. Gdy byłam przeziębiona i mogłam sobie pozwolić na dłuższy sen, spałam od 1a.m.-3p.m. 5. To też jest zależne z czyich ust ta krytyka pada i czego dotyczy. Każdy człowiek ma wrażliwe punkty. Mogę np. przytoczyć ostatnią sytuację, kiedy to oglądałam z moim chłopakiem moje oceny (mamy dzienniczek elektroniczny). I nagle, zapewne w żartobliwy sposób, patrząc na moje czwórki, piątki i jedną jedyną dwóję z ostatniego sprawdzianu, mój chłopak powiedział "ooo, nie postarałaś się". Nie mogłam wytrzymać. Nie wiem co mi się stało, zaczęłam płakać jak dziecko i nie chciałam go w ogóle widzieć. Przeszło mi gdzieś po pół godziny. On mówił mi, że nie miał niczego złego na myśli, że to był żart, że w ogóle nie wie o co robię aferę. Czasem jak histeryzuję to on już też nie może wytrzymać i zaczyna krzyczeć na mnie, a wtedy ja chcę płakać jeszcze bardziej : ( Jeśli chodzi o krytykę np. nauczycieli - za każdy tekst ich nienawidzę. Pamiętam sytuację z niemal początku roku z polonistką, która zapraszała nas do teatru na spektakl. Zapytałam więc jak trzeba będzie się ubrać. Odpowiedziała zdziwiona, że normalnie i swobodnie, że nie idziemy do żadnej opery. Więc dodałam dla wyjaśnienia "achh, dobrze, po prostu w gimnazjum jak chodziliśmy do teatru to ubieraliśmy galowy strój". A ona mi na to ze swoim wrednym wyrazem twarzy "Jak masz z tym problem to idź do psychologa". A klasa w śmiech. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Najgorsze było to, że nie mogłam nic odpowiedzieć, bo wpisałaby mi pewnie uwagę czy coś takiego. Całą lekcję miałam łzy w oczach, teraz jej szczerze nienawidzę i wyzywam kiedy tylko mogę. Ostatecznie i tak płakałam, ale dopiero w domu. Przez kilka dni nie mogłam się pogodzić, że ktoś mnie zwyczajnie upokorzył. Gdy opowiadałam to innym (nawet koleżankom z klasy) to zupełnie nie pamiętały takiej sytuacji, nie przywiązały do tego wagi, a przy opowiadaniu nawet śmiały się z tej sytuacji. Innym razem, gdy moja (była) przyjaciółka powiedziała mi, że chyba jestem przewrażliwiona, że przesadzam to też byłam wściekła. Gdy przyznał to chłopak, zaczęłam go wyzywać i wytykać mu błędy, co zresztą często robię nawet i bez jakiegoś otwartego konfliktu. Mogę dużo przykładów podać, więc chciałabym, żebyś mi troszkę pomogła jeśli chodzi o konkrety. Co do odrzucenia to nie wiem jak to ugryźć. O jakie odrzucenie chodzi?
  10. Okej, przepraszam. Po prostu chciałam, żeby ktoś zauważył mój post...
  11. Ojej, z tym chłopakiem to bardzo podobna sytuacja jak u mnie. Zachowuję się jak idiotka, często dochodzi przez to do szarpaniny. Nie jestem w stanie nawet tego teraz opisać. W stanie, gdy jestem spokojna nie jestem w stanie wyjaśnić jak i dlaczego tak się dzieje, nie mogę nawet zrozumieć jak mogłam tak się zachowywać. Opiszę też swoją historię dokładniej, bo myślę, że temat odpowiedni. Na początek... witam. Zacznę od tego, że jestem często zmęczona i senna mimo długiego snu. Obojętnie ile godzin prześpię. Może to jest powiązane z tym, co zaraz napiszę. Jednak jeśli chodzi o samo zasypianie to nie mam z tym problemu. Myślę, że mam objawy chwiejności emocjonalnej, czytałam też, że jest to zaburzenie osobowości typu impulsywny. Na wstępie powiem, że nie jestem hipochondrykiem i nie chcę sobie wmawiać żadnej choroby. Informacje o tej chorobie znalazłam na pewnym forum - szukałam tam odpowiedzi na dręczące mnie własne zachowanie. Mam 16 lat. Mojego stanu nie zamierzam usprawiedliwiać dojrzewaniem ani szaleństwem hormonów. Może one mają na mnie wpływ, ale na pewno nie są powodem. Byłam u psychologa szkolnego dwa czy nawet trzy razy. Psycholog tłumaczyła hormonami każdy mój krok. Poza tym zamiast skupić się na mnie, skupiała się na moich relacjach z ojcem (niezbyt dobrych) i uważała, że to jest przyczyną mojego "stresu". Wizyty nie pomogły mi w żaden sposób. Ale do rzeczy. Często marudzę i przesadzam. Potrafię dramatyzować, chociaż nie chcę się wcale do tego przyznawać. Lubię dużo gadać i nie mam cierpliwości do słuchania. Jestem egoistką, często przeglądam się w lustrze, bo uważam, że jestem ładna, ale myślę, że wiele we mnie kompleksów, które właśnie za tym egoizmem się kryją. Mam wahania nastrojów - kiedy jest dobrze to głupieję, śmieję się, tańczę, wygłupiam i zachowuję jak małe dziecko - kiedy jestem smutna płaczę, a potem wpadam w histerię i nie mogę opanować łez - kiedy jestem wściekła nie panuję nad sobą. Krzyczę, przeklinam, wyzywam, często też płaczę i biję. Biję w ścianę, uderzam siebie lub chłopaka (ma 21 lat). Gdy to on mnie zdenerwuje jest jeszcze gorzej - rzucam się na niego z pięściami. Sama nie wiem jak on to znosi, ale wiem, że bardzo przeze mnie cierpi. Czasem myślę, że mam jakieś zapędy sadystyczne i to mi sprawia przyjemność. To jest jakieś chore, bo czuję się jakbym to nie ja kierowała swoim życiem, tylko jakaś moja część, "gorsza połówka". Poza tym gdy zdarzy się odwrotnie - gdy ktoś zwróci mi uwagę, wyzwie, rzuci niemiły komentarz lub po prostu powie coś nie po mojej myśli jestem od razu smutna i mam ochotę płakać. Jestem także nietolerancyjna, przy pierwszym spotkaniu od razu mam o kimś opinię i z wielkim trudem idzie mi zmiana jej. Mój stosunek do innych ludzi jest taki dosyć nieciekawy. Z jednej strony ich nienawidzę, a z drugiej bez nich czułabym się samotna. Poza tym próbuję ingerować w ich życie, zmieniać ich podejście, nawyki. Szczególnie dotyczące papierosów, alkoholu, kawy. Nie zażywam żadnego z nich. Stwierdziłam, że będę abstynentką do końca życia. Chciałabym, żeby wszystko było tak, jak chcę. Zachowuję się jak rozkapryszona księżniczka, choć w ciele prawie dorosłej kobiety. Dlaczego? Może dlatego, że jest mi tak wygodnie? Że nigdy nie będę z niczego zadowolona? Że ciągle będzie mi czegoś brakować? Że zawsze będę czuła jakąś pustkę? A może dlatego, że jestem chora? Ogólnie kiepsko dogaduję się z rodziną (szczególe z wcześniej wspomnianym wybuchowym i krzykliwym, przesadnym wręcz, ojcem, z którym niestety widzę wiele podobieństw). Mogę też powiedzieć, że nie mam przyjaciół. Miałam zazwyczaj swoją psiapsiółkę, z którą chętnie spędzałam czas, zwierzałam się, ale każda przyjaźń się psuła. Ostatnia też, ale to już przeze mnie. Stwierdziłam, że do niej nie pasuję. Jest zbyt żywa, zbyt energiczna, ciągle ma ochotę się śmiać, nie przejmuje się. Gdy jej mówiłam o różnych problemach zawsze słyszałam "nie przesadzaj" lub "ojjj dobra, będzie OK". Chłopak jest inny - cichy, czuły, zawsze mnie wspiera. A i tak jak się zdenerwuję to go ranię, a gdy coś zrobię nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Mam wrażenie, że często robię to nieświadomie. "Może to jest mój charakter?" Poza tym mam od dzieciństwa stany lękowe. Często "schizuję". Boję się ciemności, duchów, śmierci. Mam jakieś wyobrażenia, przywidzenia. A mimo tego siedzę do późnych godzin przy komputerze. Najbardziej boję się luster, gdy idę do innego pomieszczenia w nocy zawsze biorę telefon, zasypiam przy włączonym radiu, a gdy tak jak dziś odczuwam lęk bardziej - nawet przy świetle lampki. Boję się patrzeć za okno, mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, że ktoś chce mnie skrzywdzić, przestraszyć, mam dużo takich dziwactw związanych ze strachem. Do 10 r.ż. wołałam do łóżka mamę, z którą zasypiałam. Bałam się pewnego dziwnego zjawiska. Gdy zamykałam oczy i próbowałam zasnąć, słyszałam śmiech. On mnie paraliżował, nie mogłam wytrzymać i zasnąć. Bałam się go. Dziś już nie pamiętam tego głosu, bo od paru lat przestałam go słyszeć, jednak myślę, że to miało na mnie duży wpływ. Ostatnio zauważyłam u siebie poczucie bezsensu. Często zastanawiam się nad życiem. Coraz mniej jest we mnie wiary, chociaż co do religii jestem hipokrytką. Gdy się boję lub cierpię - zwracam się do Boga. Jeśli nic się nie dzieje - nie wierzę w jego istnienie, choć obawiam się, że zostanie to kiedyś potępione. Ech, moje życie to jakiś paradoks. Jak mogę bać się, że coś, co nie istnieje mnie ukaże? Poza tym czytałam książkę Louse L. Hay o podświadomości, w którą uwierzyłam, chociaż nie potrafię zastosować się do rad zawartych w książce. Przytłacza mnie tyle problemów, że jedna strona na temat gniewu, a trzy na temat strachu mi nie pomogą, aczkolwiek jestem wdzięczna treściom, bo podbudowało to moją pewność siebie. Jeśli komukolwiek chciało się to przeczytać - byłabym wdzięczna za rady i opinie. Proszę nie odsyłać mnie do specjalisty ani po antydepresanty. Chciałabym również, żeby ludzie, którzy czują się podobnie jak ja, również ośmielili się napisać. Chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym porozmawiać. Pozdrawiam.
  12. Witam. Nie chciałam tworzyć nowego wątku ze względu na apelacje moderatorów i o niezaśmiecanie forum, więc przyłączam się do tematu. Zacznę od tego, że jestem często zmęczona i senna mimo długiego snu. Obojętnie ile godzin prześpię. Może to jest powiązane z tym, co zaraz napiszę. Jednak jeśli chodzi o samo zasypianie to nie mam z tym problemu. Myślę, że mam objawy chwiejności emocjonalnej, czytałam też, że jest to zaburzenie osobowości typu impulsywny. Na wstępie powiem, że nie jestem hipochondrykiem i nie chcę sobie wmawiać żadnej choroby. Informacje o tej chorobie znalazłam na pewnym forum - szukałam tam odpowiedzi na dręczące mnie własne zachowanie. Mam 16 lat. Mojego stanu nie zamierzam usprawiedliwiać dojrzewaniem ani szaleństwem hormonów. Może one mają na mnie wpływ, ale na pewno nie są powodem. Byłam u psychologa szkolnego dwa czy nawet trzy razy. Psycholog tłumaczyła hormonami każdy mój krok. Poza tym zamiast skupić się na mnie, skupiała się na moich relacjach z ojcem (niezbyt dobrych) i uważała, że to jest przyczyną mojego "stresu". Wizyty nie pomogły mi w żaden sposób. Ale do rzeczy. Często marudzę i przesadzam. Potrafię dramatyzować, chociaż nie chcę się wcale do tego przyznawać. Lubię dużo gadać i nie mam cierpliwości do słuchania. Jestem egoistką, często przeglądam się w lustrze, bo uważam, że jestem ładna, ale myślę, że wiele we mnie kompleksów, które właśnie za tym egoizmem się kryją. Mam wahania nastrojów - kiedy jest dobrze to głupieję, śmieję się, tańczę, wygłupiam i zachowuję jak małe dziecko - kiedy jestem smutna płaczę, a potem wpadam w histerię i nie mogę opanować łez - kiedy jestem wściekła nie panuję nad sobą. Krzyczę, przeklinam, wyzywam, często też płaczę i biję. Biję w ścianę, uderzam siebie lub chłopaka (ma 21 lat). Gdy to on mnie zdenerwuje jest jeszcze gorzej - rzucam się na niego z pięściami. Sama nie wiem jak on to znosi, ale wiem, że bardzo przeze mnie cierpi. Czasem myślę, że mam jakieś zapędy sadystyczne i to mi sprawia przyjemność. To jest jakieś chore, bo czuję się jakbym to nie ja kierowała swoim życiem, tylko jakaś moja część, "gorsza połówka". Poza tym gdy zdarzy się odwrotnie - gdy ktoś zwróci mi uwagę, wyzwie, rzuci niemiły komentarz lub po prostu powie coś nie po mojej myśli jestem od razu smutna i mam ochotę płakać. Jestem także nietolerancyjna, przy pierwszym spotkaniu od razu mam o kimś opinię i z wielkim trudem idzie mi zmiana jej. Mój stosunek do innych ludzi jest taki dosyć nieciekawy. Z jednej strony ich nienawidzę, a z drugiej bez nich czułabym się samotna. Poza tym próbuję ingerować w ich życie, zmieniać ich podejście, nawyki. Szczególnie dotyczące papierosów, alkoholu, kawy. Nie zażywam żadnego z nich. Stwierdziłam, że będę abstynentką do końca życia. Chciałabym, żeby wszystko było tak, jak chcę. Zachowuję się jak rozkapryszona księżniczka, choć w ciele prawie dorosłej kobiety. Dlaczego? Może dlatego, że jest mi tak wygodnie? Że nigdy nie będę z niczego zadowolona? Że ciągle będzie mi czegoś brakować? Że zawsze będę czuła jakąś pustkę? A może dlatego, że jestem chora? Ogólnie kiepsko dogaduję się z rodziną (szczególe z wcześniej wspomnianym wybuchowym i krzykliwym, przesadnym wręcz, ojcem, z którym niestety widzę wiele podobieństw). Mogę też powiedzieć, że nie mam przyjaciół. Miałam zazwyczaj swoją psiapsiółkę, z którą chętnie spędzałam czas, zwierzałam się, ale każda przyjaźń się psuła. Ostatnia też, ale to już przeze mnie. Stwierdziłam, że do niej nie pasuję. Jest zbyt żywa, zbyt energiczna, ciągle ma ochotę się śmiać, nie przejmuje się. Gdy jej mówiłam o różnych problemach zawsze słyszałam "nie przesadzaj" lub "ojjj dobra, będzie OK". Chłopak jest inny - cichy, czuły, zawsze mnie wspiera. A i tak jak się zdenerwuję to go ranię, a gdy coś zrobię nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Mam wrażenie, że często robię to nieświadomie. "Może to jest mój charakter?" Poza tym mam od dzieciństwa stany lękowe. Często "schizuję". Boję się ciemności, duchów, śmierci. Mam jakieś wyobrażenia, przywidzenia. A mimo tego siedzę do późnych godzin przy komputerze. Najbardziej boję się luster, gdy idę do innego pomieszczenia w nocy zawsze biorę telefon, zasypiam przy włączonym radiu, a gdy tak jak dziś odczuwam lęk bardziej - nawet przy świetle lampki. Boję się patrzeć za okno, mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, że ktoś chce mnie skrzywdzić, przestraszyć, mam dużo takich dziwactw związanych ze strachem. Do 10 r.ż. wołałam do łóżka mamę, z którą zasypiałam. Bałam się pewnego dziwnego zjawiska. Gdy zamykałam oczy i próbowałam zasnąć, słyszałam śmiech. On mnie paraliżował, nie mogłam wytrzymać i zasnąć. Bałam się go. Dziś już nie pamiętam tego głosu, bo od paru lat przestałam go słyszeć, jednak myślę, że to miało na mnie duży wpływ. Ostatnio zauważyłam u siebie poczucie bezsensu. Często zastanawiam się nad życiem. Coraz mniej jest we mnie wiary, chociaż co do religii jestem hipokrytką. Gdy się boję lub cierpię - zwracam się do Boga. Jeśli nic się nie dzieje - nie wierzę w jego istnienie, choć obawiam się, że zostanie to kiedyś potępione. Ech, moje życie to jakiś paradoks. Jak mogę bać się, że coś, co nie istnieje mnie ukaże? Poza tym czytałam książkę Louse L. Hay o podświadomości, w którą uwierzyłam, chociaż nie potrafię zastosować się do rad zawartych w książce. Przytłacza mnie tyle problemów, że jedna strona na temat gniewu, a trzy na temat strachu mi nie pomogą, aczkolwiek jestem wdzięczna treściom, bo podbudowało to moją pewność siebie. Jeśli komukolwiek chciało się to przeczytać - byłabym wdzięczna za rady i opinie. Proszę nie odsyłać mnie do specjalisty ani po antydepresanty. Chciałabym również, żeby ludzie, którzy czują się podobnie jak ja, również ośmielili się napisać. Chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym porozmawiać. Pozdrawiam.
×