Witajcie,
Jestem Marcin. Mam 25 lat, a ostatnie kilka z nich to nędzny żywot. Sam nie wiem od czego zacząć... Może od tego, że depresja wraca do mnie jak bumerang, a ostatnimi czasy coraz bardziej się pogłębia. Budząc się myślę o samobójstwie, paląc fajkę myślę o samobójstwie, kładąc się spać myślę o samobójstwie et cetera, et cetera...tylko wiecie co jest najgorsze? To, iż mając świadomość, że nie mam już sił na walkę, że moje istnienie nie ma sensu, że po prostu nigdy nie będę szczęśliwy, to i tak z dnia na dzień przekładam ten ostateczny krok, bo brakuje mi jaj. Bo wiecie, czasem pojawi się jakaś mała, malutka nadzieja, bo ta dziw*a już tak ma, że rodzi się i za chwilę gaśnie, tylko komplikując komuś życie. Wiarę łatwo zabić, ale nadzieja jest jak kot - ma wiele żyć. Sam nie wiem, czy wołam tu o pomoc. Raczej nie. Nikt mi nie pomoże patrzeć pozytywnie na świat, w którym się gubię. Na świat, który mnie męczy i na problemy, które sprawiają że niczego sobą nie reprezentuje. Ludzie nie oszukujmy się, rodzimy się po to by umrzeć, jedni odchodzą wcześniej inni później. Jedni świadomie, inni niesprawiedliwie. Ja chciałbym odejść świadomie i nie chce słuchać haseł typu "spójrz na dzieci w Etiopii" itd. Pewnie, że miliony ludzi ma gorzej, ale przecież dla każdego z nas sensem życia jest własne szczęście. Brzmi egoistycznie? Każdy z nas jest w jakimś sensie egoistą, bo w momencie gdy wali nam się świat, gdy łzy płyną same, gdy uśmiech gości u nas rzadziej niż wujek z drugiego końca Polski, to czy da nam coś myślenie, że inni mają gorzej? To tylko chwilowe pocieszenie, szukanie na siłę czegoś co na jakiś czas odłoży naszą decyzje, a ja już nie chcę szukać na siłę. Chcę kogoś kto pomoże mi zabić nadzieję, ale tak ostatecznie, no a później to już wiadomo...