Postanowiłam troszkę z Wami pomieszkać, poczytać co inni mają do powiedzenia :) Dokształcić się w temacie by móc sobie pomóc.
Życie się ze mną mocuje od 16 lat. Szarpie dręczy i doprowadza do wrzenia.
Teraz mam 36 i wydawało mi się jeszcze w sumie niedawno że ze mnie niezwykle twardy zawodnik.
Po śmierci rodziców obyłam się bez prochów których się bałam - wolałam palić trawkę bo rozluźniała a nie usypiała emocje...
różne inne traumoszoki przyjmowałam na klatę dzielnie aż ...
trzy lata temu miałam depresję sytuacyjną (przez pracę)- podobno- bo teraz już nie wiem czy w ogóle wierzyć sądom tamtego lekarza: "jesteś zdrowa, widzisz rzeczy jakimi są a to może boleć"
Zaczęło się od ZJD - niby zdiagnozowane ale gastrolog w końcu powiedział mi że trzewia mam zdrowe i on nie pomoże. Dał objawowe ale nie pomagają więc
... przez ostatnie trzy lata lekarze szukali u mnie nie wiadomo czego,
mówiono o astmie, tarczycy, robili mi gastroskopie, prześwietlenia, wycinki i inne cuda. wszystko zdrowe.
Codzienne nudności i wymioty były jeszcze do zniesienia choć całkowicie psuły nastrój ale powoli zamieniły się w ostre ataki i zmusiły mnie do zrezygnowania z pracy.
Każda próba powrotu do życia zawodowego kończy się tym samym. Powrotem do codziennych wymiotów i bólu.
Od 2 lat na utrzymaniu męża siedzę, codzienne nudnosci minęły ale każde większe zdarzenie którym sie emocjonuje kończy się karetką (ketanol, no spa, przeciw wymiotne i jakas kroplówa dożylnie ) albo SOR-em jeśli zestaw nie pomoże gdzie z reguły dostaje podobny zestaw jeszcze raz.
Poszłam do psychiatry. Dostałam afobam bo to niby nerwica lękowa. Wizyta trwała 10 minut.
Mój brak zaufania do lekarzy rośnie a jakoś chciałabym sobie z tym poradzić.
Nie wierzę że się tego nie da pokonać bo pochodzi z mojej głowy,
zastanawiam się tylko jak???
zmęczona ale wciąż pełna nadziei
żmijka