Zajęło mi trochę czasu zanim dopusciłam do siebie tą myśl. Tak, jestem typową kobietą bluszczem. Oplotłam się wokół mojego partnera i żyję tylko jego zyciem, jego problemami, wszystko jest dla niego, pod niego. Sama nie egzystuję, usycham. Wymagam poswięcenia mi 100% uwagi. Ocknęłam się w momencie, kiedy dotarło do mnie, że zrezygnowałam z rozwoju kariery zawodowej i propozycji lepszej pracy bo wiazało się to z ( ewentualnymi, wcale nie pewnymi) wyjazdami. Pierwszą myślą było " o nie, nie zostawię go na tych kilka dni, nie będę mogła go kontrolowac!" Mój partner powoli ma tego dosyc. Początkowo, nie mogłam tego zrozumiec, nie przyjmowalam do wiadomosci jego ( jak patrzę z perspektywy czasu) bardzo cierpliwych tłumaczeń, że tak się nie da życ i nawet największa miłośc tego na dłuższą metę nie wytrzyma. Myślałam " co za niewdzięcznik!! Poswięcam mu 100% swojego zycia a on nie umie tego docenic!!". Teraz rozumiem. Tylko co z tego, że rozumiem jak nie umiem tego w sobie zwalczyc.
Znacie takie przypadki? Może sami przez to przechodziliście?
Z góry bardzo dziękuję za pomoc :)