Skocz do zawartości
Nerwica.com

michał24

Użytkownik
  • Postów

    32
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez michał24

  1. Czarna Zebro, piękny ten Twój post i daje taką nadzieję. Masz rację, że trudno zabić poprzednie uczucia nowym związkiem. To nigdy nie wychodzi. Ja też próbowałem kilka razy stworzyć coś nowego i po ok. dwóch miesiącach wracałem do własnej samotni. Trzeba coś skończyć w sobie, aby zacząć coś nowego. Czas, czas i jeszcze raz czas, a kiedyś będzie dobrze. Wierzę, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
  2. Wiem co czujesz, bo sam przez kilkanaście ostatnich miesięcy przechodzę przez to samo, ale to nic nie zmieni. Nie zmusisz nikogo do miłości, a im prędzej się z tym pogodzisz tym lepiej dla Ciebie. Zdaje sobie sprawę z tego, że to nie łatwa sprawa, ale będzie Ci łatwiej kiedy zrozumiesz skąd biorą się w Tobie takie, a nie inne emocje. Obserwując siebie, podejrzewam, że i u Ciebie takie emocje wypływają z nieuświadomionego poczucia niskiej wartości. Sama musisz przeanalizować swoje życie. Czy coś w Twojej przeszłości na tyle obniżyło Twoją samoocenę, że teraz potwierdzenia własnej wartości szukasz w nieudanych związkach. To trudne, ale konieczne, aby każdy Twój kolejny związek nie wpływał na Ciebie tak negatywnie, szczególnie wtedy, gdy Twoje uczucia nie będą odwzajemnione. Dojrzała emocjonalnie osoba nie pozwoli nikomu, a tym bardziej sobie, na podważenie własnej wartości, aczkolwiek smutek po rozstaniu z osobą emocjonalnie ważną towarzyszy zwykle każdej ludzkiej istocie, jednak smutek ten ma swoje granice. Czas jednak leczy rany.
  3. Niby sporo wiem o nerwicy i depresji, potrafię na te tematy rozmawiać z ludźmi, piszę posty, w których staram się służyć radą i pocieszeniem, mam za sobą lekturę dziesiątek książek i artykułów traktujących o zaburzeniach emocjonalnych i nawet piątkę z psychiatrii na studiach. Mimo tego wszystkiego nie potrafię sobie pomóc. Sama świadomość to nie wszystko. Taka jest właśnie siła emocji. Nie poddawają się one racjonalnym wyjaśnieniom, przynajmniej w chwilach ich apogeum. Myślenie zostaje daleko w tyle za lękiem i smutkiem. W dystymii smutek wydaje się być czymś oczywistym, wiecznym, a jednocześnie tak obcym i różnym od naszej prawdziwej natury. Ot taka moja dygresja. Co do mnie, to chyba boję się podświadomie podjąć decyzji o leczeniu, a także tego jak na to spojrzy moje otoczenie, choć świadomie zdaję sobie sprawę z konieczności terapii. Masz rację Bethi, że stanie w miejscu do niczego mnie nie przybliży. Czekanie na cud też raczej nie wchodzi w grę. Kiedyś trzeba wykonać ten pierwszy krok. Może wtedy będzie łatwiej postawić drugi i trzeci...Pisząc o tym przypominają mi się słowa Ryśka Riedla: ,,Mogę być wszystkim - nawet Bogiem, tylko sobą, sobą być nie mogę".
  4. Witam. Od 20 miesięcy mam powracające zaburzenia nastroju ze stanami lękowymi po stracie bliskiej osoby. Do tego dochodzi bezsenność i inne objawy typowe dla depresji. Są one jednak na tyle znośne, że w miarę radzę sobie z codziennymi obowiązkami, ale na dłuższą metę wykańczają i pozbawiają energii do wszelkiego działania. Z tego co wiem to moje objawy są niezwykle podobne do dystymii. Nie chciałbym diagnozować samego siebie opierając się tylko na własnej obserwacji, ale wreszcie zacząć się leczyć. Jak mam okres naprawdę strasznego nastroju to już prawie jestem skłonny zadzwonić do psychiatry umówić się na wizytę, ale jak tylko przychodzi okres remisji - zupełnie mnie to nie obchodzi. Jak znaleźć w sobie motywację do leczenia? Czy ktoś z Was borykał się kiedyś z podobnym dylematem? Kto z Was nie żałuje podjętej decyzji o leczeniu dystymii? Czy można wygrać z tą chorobą i jakie metody zastosowaliście? Będę wdzięczny za każdą odpowiedź. Pozdrawiam
  5. Jak najbardziej są toksyczne. Prawdopodobnie Twoi obecni teściowie byli i są nadopiekuńczymi rodzicami, a to sprawia, że Twoja żona na wiele waszych małżeńskich decyzji będzie patrzyła oczami rodziców. To zabrzmi brutalnie, ale nadopiekuńczy rodzice zwykle wychowują niedojrzałe emocjonalnie i zależne od siebie i od innych dzieci. To nie jest w porządku, że Twoja żona broni racji swoich rodziców. Nawet najlepsze rady teściów, mimo że mogłyby być trafne jednak ingerują w sferę waszych małżeńskich decyzji. Ja mam podobnych rodziców. Od roku siostra jest mężatką. Razem z mężem rozpoczęli budowę domu. Mój ojciec nagminnie się we wszystko wtrąca. Już mu zwracałem uwagę, że to nie jego sprawa - budowanie tego domu, ale on nie odpuszcza. Nie wiem na ile jeszcze szwagrowi starczy cierpliwości. Najlepszym rozwiązaniem jest spokojne i oparte na rzeczowych argumentach przekonanie żony, że wyprowadzka jest najlepszym sposobem załagodzenia konfliktu. Razem tworzycie nową rodzinę, macie dziecko i ta właśnie rodzina powinna skupiać najwięcej waszej uwagi, a nie rodzina generacyjna. Zamieszkanie u Twoich rodziców też może różnie wyglądać. Najlepiej pójść na swoje, choć zdaję sobie sprawę, że względy finansowe też odgrywają tu ważną rolę.
  6. michał24

    Depresja objawy

    Wiele podobnych wątków znaleźć można na forum dla fobików społecznych www.phobiasocialis.fora.pl
  7. W obrazie klinicznym dystymii wytępują raczej lżejsze objawy depresyjne niż tu opisane, ale znacznie wydłużone w czasie. Poza tym zazwyczaj występuje częściowa remisja objawów co jakiś czas i chory przez chwilę czuje się naprawdę dobrze. Wg DSM-IV do stwierdzenia dystymii u dorosłego pacjenta wymagany jest dwuletni czas występowania objawów, choć lekarze interpretują to i tak na swój sposób. Z reguły chory radzi sobie z codziennymi obowiązkami: pracą, domem, rodziną, ale zauważalny jest u niego depresyjny styl podchodzenia do życia. W przypadku Twojej mamy ta aktywność jest raczej znikoma i świadczyć może o jakimś poważniejszym zaburzeniu afektywnym. Radziłbym konsultacje z innymi lekarzami. Może postawią inną diagnozę, może zmienią leki, które okażą się znacznie skuteczniejsze. Z resztą wiele leków psychotropowych powoduje senność. P.S. W jakim wieku jest Twoja mama? Czy już kiedyś miała podobne objawy? Czy coś traumatycznego wydarzyło się w jej życiu ostatnio?
  8. P.S Polecam ponadto lekturę książek autorki Pia Mellody ,,Toksyczna miłość" i ,,Toksyczne związki". Jest tam dosyć wyraźnie opisany mechanizm współuzależnienia, który zapewnie ma wiele wspólnego z Twoim byłym chłopakiem.
  9. Przede wszystkim ważne jest tutaj ustalenie jasnych granic własnych kontaktów. Ty deklarujesz jasno, że wasz związek dobiegł już końca i nie jesteś aż na tyle związana z nim emocjonalnie, aby go kontynuować. Dopóki on tego nie zaakceptuje (choć pewnie jest tego świadom, że nie będzie miał innego wyjścia) wasze wspólne kontakty będą bardziej toksyczne niż zdrowe. Doskonale go rozumiem, że to trudna sprawa pogodzenie się z utratą bliskiej osoby, ale do autentycznej miłości nikt jeszcze nikogo nigdy nie zmusił i nie zmusi. Stanowczość w określeniu na jakich zasadach macie się spotykać dalej jest tu chyba najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Daj mu odczuć, że jest dla Ciebie kimś ważnym i jednocześnie zadbaj o swoje potrzeby i pragnienia. Pewnie będzie potrzebował dużo czasu do przemyśleń i wcale się nie zdziwię jak już nigdy się do Ciebie nie odezwie, ale to też będzie jego wybór, który też będziesz musiała uszanować (mój przypadek). Jednak jeżeli pogodzi się z utratą Ciebie i zgodzi się na warunki waszych wspólnych kontaktów, za jakiś czas po ochłonięciu emocji możecie liczyć na dobrą przyjaźń czego Wam szczerze życzę. Wielu twierdzi, że nie ma przyjaźni między kobietą a mężczyzną po takich rozstaniach. Ja nie mam na ten temat jakiegoś jednoznacznego zdania. Pozdrawiam.
  10. Ja ostatnio zdobyłem się na odwagę i postanowiłem zrobić konfrontację z moją matką na temat mojego dzieciństwa, stylu wychowawczego rodziców i jego wpływ na moje obecne życie. Oczywiście wszystkiemu zaprzeczyła. Plusem jednak było to, że podeszła do moich zaburzeń ze spokojem i zrozumieniem. Ciągle zachęca mnie do leczenia. Może nie rozumie moich stanów lękowych, ale szanuje to, że niekiedy chcę zostać sam, a nawet nieraz usiądzie i zaproponuje rozmowę. Myślę, że wsparcie najbliższych to bardzo cenna rzecz. Szkoda, że wielu z nas jej nie doświadcza. Kiedy zawodzą najbliżsi, ciężko szukać pomocy w obcych ramionach. Wszystkiego się wtedy odechciewa. Czujemy się wtedy tacy samotni, opuszczeni i nikomu nie potrzebni. Zadajemy sobie pytania dlaczego ludzie nie akceptują nas takimi jakimi jesteśmy i nie znajdujemy odpowiedzi. Poza tym myślę, że warto korzystać z każdej pomocnej dłoni. Jeżeli choć dla jednej osoby jesteśmy cenni to nie bójmy się prosić o pomoc. Najlepiej to bądźmy cenni sami dla siebie - to zasadniczy punkt wejścia na ścieżkę zdrowia. P.S Mnie też kiedyś dziewczyna zostawiła, bo nie potrafiłem złamać bariery moich lęków. Bardzo bolało, ale żyć trzeba dalej, ponieważ sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze życie.
  11. Witam. Kiedyś byłem w identycznej sytuacji, tyle tylko, że po tej drugiej stronie. Moje uczucia były na tyle silne, że nie wyobrażałem sobie rozstania na zawsze. Zabiegałem z całych sił, żebyśmy znowu byli razem, choć świadomy byłem, że nic z tego nie będzie. Pojawił się ktoś inny i musiałem odpuścić. Widziałem jak bardzo się zaangażowała w ten drugi związek. Okupiłem to nerwicą i depresją i mimo, że minęły już dwa lata ciągle mam problemy, żeby przed samym sobą powiedzieć, że już mi nie zależy, że już nie tęsknie. Od ponad roku nie utrzymujemy żadnego kontaktu, mimo że ona chciała. Była to moja suwerenna decyzja, aby zerwać kontakt. Nie żałuję tej decyzji. Cierpiałem z tego powodu strasznie, ale wiedziałem, że to jedyna rozsądna decyzja. My sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze uczucia i stany emocjonalne i nie wolno nam ich narzucać komuś na siłę. Wierzę, że czas leczy rany. Subiektywnie i tak czuję się dużo silniejszy niż tuż po rozstaniu. Na tą chwilę walczę z dystymią i staram się zaakceptować własną samotność. Kiedyś napewno uda mi się ułożyć życie z kimś innym, a ludzi i ich decyzje należy szanować, choć czasem sprawiają niesamowity ból psychiczny.
  12. Witaj never mind. Z tego co piszesz o sobie trudno jest stwierdzić nerwicę bądź depresję. To, że posiadasz niektóre objawy nerwicowe o niczym jeszcze nie świadczy. Napewno stres w Twoim życiu jest wszechobecny i nienajlepiej sobie z nim radzisz na tym etapie, ale to nie musi od razu oznaczać jakiegoś zaburzenia. Wielu młodych ludzi reaguje podobnie na większą porcję stresogennych sytuacji w życiu, które powodują wrażenie, że nas coś przerasta. Jedni radzą sobie z takimi sytuacjami lepiej, a inni gorzej. Nie oznacza to jednak, że ludzie bardziej podatni na stres są z góry skazani na porażkę. Po prostu potrzebują więcej czasu i zaangażowania by móc sobie poradzić z wieloma życiowymi problemami. Spróbuj popatrzeć na siebie i swoje problemy bardziej łagodnie, daj sobie odetchnąć, znajdź czas na pracę i na odpoczynek w takiej formie w jakiej lubisz. Każdy dzień jest na tyle długi, że można go wykorzystać na wiele różnych sposobów przynoszących sporo korzyści. Pamiętaj, że jedynie będąc aktywnym można rozwiązywać swoje problemy. Jeżeli jednak Twoje samopoczucie jest na tyle złe, że nie jesteś sobie w stanie radzić nawet z prostymi rzeczami poszukaj we własnej okolicy poradni zdrowia psychicznego. Pamiętaj - wizyta u psychiatry bądź psychologa to żaden wstyd, a może przynieść wiele korzyści i rozwiać Twoje obawy o jakimś poważniejszym zaburzeniu. Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia.
  13. Moje poczucie niskiej wartości wzięło się od tendencji do porównywania własnej osoby z innymi ludźmi. Jako młody chłopak byłem wesoły, ambitny, rządny wszelkich sukcesów. Stawiając cel zwykle go osiągałem. Dziś jest inaczej. Zawsze czuję się gdzieś na końcu peletonu w ludzkim ,,wyścigu szczurów". Lęk całkowicie odmienił moje życie. Jestem socjofobem, bo od małego rodzice uczyli mnie bać się ludzi i świata, w którym upatrywali wiele złego, a ja uparcie w to wierzyłem. Zacząłem myśleć, że w ogóle nie pasuje do tego świata, który propaguje tylko sukces, władzę i kult pieniądza. Do dziś zastanawiam się czy moja nadwrażliwość to dar czy przekleństwo, bo przecież wiem, że wrażliwość ludzka sama przez się jest czymś dalece dobrym i pięknym, ale w zetknięciu z masową konsumpcją życiową zaczyna tracić sens. Nie znajduje motywacji do dalszych działań. Nic mnie nie interesuje, nic mnie nie bawi, a wszystko wydaje się być takie płytkie poza samotnością, w której wszystko wydaje się być takie bezpieczne, choć bardzo smutne. Boję się przyszłości, usamodzielnienia, tego, że już nikt nie powie mi ,,dobrze mi z Tobą", że ja sam nigdy nie będę zdolny do spontanicznych uczuć. Tracąc wiarę w siebie pozbywam się fundamentu na którym mogę budować swoją przyszłość, w której będzie miejsce na realizację marzeń, akceptację siebie i innych ludzi takimi jakimi są naprawdę. Póki co czuję się gorszy od innych, choć wiem, że tak być nie powinno. Mam nadzieję, że kiedyś odnajdę w sobie to zranione dziecko i drzemiące we mnie pokłady siły (naprawdę czuję, że gdzieś we mnie drzemią), które pozwolą mi kreować moją rzeczywistość według mojego własnego pomysłu - według moich marzeń. Bo przecież gdzieś tam jestem ,,ja”.
  14. http://www.forum.nerwica.com/viewtopic.php?t=11397&start=0&postdays=0&postorder=asc&highlight=
  15. Zastanawiam się czy po przebytej nerwicy można zostać dobrym psychoterapeutą nerwic i depresji, a może sama choroba już wyklucza taką możliwość. Z jednej strony posiada się szereg doświadczeń, które niewątpliwie pomagałyby w pracy z chorymi, z drugiej zaś istnieje zagrożenie projekcją. Do tej pory słyszałem jedynie o terapeutach uzależnień, którzy sami są osobami uzależnionymi, jednak ciekawi mnie jak to wygląda na polu zaburzeń emocjonalnych. Czy ktoś z Was ma jakieś doświadczenia w pomaganiu innym chorym mimo swych zaburzeń (pomijam tutaj fora internetowe), a może ktoś stworzył grupę wsparcia w realu. Jak wyglądają takie spotkania, jaka jest ich struktura i jak dotrzeć do innych ludzi, którzy chcą się podzielić swoimi doświadczeniami?
  16. Toksyczna miłość czy też inne toksyczne związki są konsekwencją przede wszystkim procesów współuzależnienia, które decydują, że ludzie ze zdolnością do uzależniania się od innych osób dobierają się w ten a nie inny sposób (tzn. że w toksycznych związkach zwykle nałogowiec kochania łączy się z nałogowcem unikania bliskości). Za współuzależnieniem idą takie cechy osobowości jak niskie poczucie własnej wartości, nieumiejętność radzenia sobie w pojedynkę i trudności w akceptacji własnej samotności, nieposiadanie własnych ściśle wytyczonych granic, zrzucanie odpowiedzialności za własne życie na inne osoby, które to cechy nabywa człowiek w procesie zaburzonego wychowania w dysfunkcjonalnej rodzinie. Ja też przeżyłem toksyczną miłość z bardzo burzliwym rozstaniem i bardzo trudno było mi zaakceptować w sobie te wszystkie cechy, które wcześniej wymieniłem, ale świadomość samego siebie daje mi odwagę do nieustannej pracy nad sobą i swoimi kontaktami z innymi ludźmi. Toksyczna miłość jest rzeczywiście koszmarem, którego nikomu bym nie życzył. To było najtrudniejsze doświadczenie w moim życiu, podczas którego poznałem smak depresji i poczucia bezsensu życia. U mnie objawiało się to chorobliwą potrzebą kontaktu z bliską mi osobą, ciągłym jej kontrolowaniem i obwinianiem za wszystko przy jednoczesnej gotowości do wybaczenia wszystkiego za cenę powrotu. Potem zaczął się okres abstynencji, ciągłego unikania jej, a wszelka myśl, że moglibyśmy się spotkać napawały mnie takim lękiem, że chciałem w jednej chwili przestać istnieć (tak mi jej bardzo brakowało, że ciężko zacząłem znosić spotkania z nią, aż zacząłem się bać tych kontaktów, bo zwykle po nich wpadałem w długi okres obniżonego nastroju). Tylko toksyczne uzależnienie od innej osoby może powodować takie odczucia będące rodzajem jednoczesnego uwielbienia i nienawiści. Nieszczęśliwie zakochanym radzę bardziej przyjrzeć się sobie, popracować nad własną samooceną, obiektywnie spojrzeć na swoje kontakty interpersonalne i towarzyszące im stany emocjonalne. Wiem, że nikt nie chce być porzuconym, ale tylko poczucie własnej wartości i pokochanie siebie może być dobrą prognozą do stworzenia w przyszłości zdrowego związku z inną osobą. Na to wszystko potrzeba dużo czasu, ale uwierzcie postęp jest zauważalny, choć nieraz mam wrażenie że robię dwa kroki do przodu i znowu się cofam (typowe dla wszelkich uzależnień) bo znów zaczynam tęsknić, ale z biegiem czasu ma to coraz mniejszy wymiar i z tego się cieszę. Tylko my sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze szczęście i nikt oprócz nas nam go nie da( żyjemy przede wszystkim dla siebie), a druga osoba jest tylko uzupełnieniem tego szczęścia a nie jego podstawą. Zainteresowanym bliższym poznaniem tematu odwołuje do lektury książek Pii Mellody o toksycznej miłości, toksycznym uzależnieniu i procesach współuzależnienia.
  17. michał24

    [Łódź]

    Bełchatów, Piotrków, Pabianice i okolice (ale mi się zrymowało). Jak jest ktoś to chętnie pogadam. Czekam na wiadomość na PW
  18. Czy ktoś się zastanawiał czy możliwy jest związek dwóch osób cierpiących na BPD. Wydaje mi się, że nie, ale może się mylę.
  19. Ja też poproszę tę pozycję: mkzoo@interia.pl za co z góry dziękuję.
  20. Millka nie powinnaś się czuć źle z tego powodu, że Twoje córki nie przejawiają czasem zainteresowania Twoją osobą. Takie są dzieci. Czasem wydają się bardzo kochane a czasem zachowują się jak niesforne urwisy. Zabawa, komputer, TV to dziś główne aktywności dzieciaków i czasami rozmowa z rodzicem ucieka na dalszy plan. Moim zdaniem, to że starasz się być zawsze jak najbliżej dzieci, troszczyć się o nie, jest dla Twoich córek takie oczywiste jak wschód słońca o poranku i jego zachód o zmroku, także czasem nie przywiązują wagi do tego, że jesteś, że wróciłaś z pracy, że może jesteś zmęczona i trzeba Cię w czymś wyręczyć. Ja też czasami nie doceniam tego co robi dla mnie i całej mojej rodziny mama. Ja, ojciec i siostra pracujemy a mama zajmuje się domem i często zapominam o tym, że to też jakiś trud. Bo przecież musi zrobić zakupy, obiad, posprzatać, uprać a ja nieraz wracam z pracy i jeszcze mam pretensje, że zrobiła obiad za którym nie przepadam. To takie błahe sprawy nad którymi się często nie zastanawiamy, bo może nie ma czasu, żeby się zastanawiać nad tym a może wśród tego całego zgiełku wokół nas nie potrafimy tego zauważyć, że rodzice - mama czy tata poprostu są i też im się coś należy. Miłość, czy to rodzicielska czy każda inna nie zawsze musi być okazywana, choć istnieje. Napewno robi się słodko na sercu, kiedy dziecko okazuje swe uczucia rodzicowi, ale moim zdaniem ta prawdziwa miłość, choć może często nie okazywana - zostanie kiedyś wystawiona na próbę, kiedy to my będziemy potrzebowali pomocy, wsparcia czy opieki ze strony dzieci i tą próbę przejdzie pomyślnie. Nie jestem rodzicem i może nie powinienem podejmować tego tematu, ale może kiedyś moje życie zweryfikuje i tę hipotezę. U mnie z kolei wiem, że ojciec mnie bardzo kocha i ja go też, ale za cholerę żaden z nas tego nie okaże, bo cóż złego jest w okazywaniu pozytywnych uczuć, ale okazywanie tych złych jakoś nam obojgu wychodzi bez żadnych zahamowań. Jeżeli chodzi o bunt wieku dojrzewania o którym wspomina w swoim poście Inez3 to ja również mam takie wrażenie, że nie przeszedłem tego okresu pomyślnie a wg uczonych psychologów (np. Erikson) nieprawidłowe przejście z jednego okresu życiowego w następny skutkuje błędnym funkcjonowanie na tym etapie. Ja też się nie buntowałem, miałem wszystko, rodzice prawie we wszystkim mnie wyręczali i jeszcze chwalą mnie teraz jaki to ja grzeczny byłem, gdy dojrzewałem. Tylko teraz mam nieukształtowaną tożsamość, nie jestem świadomy mojego prawdziwego ,,ja", które wiem, że we mnie gdzieś istnieje pod lawiną lęku, którego nie mogę się pozbyć. Może kiedy rozwiąże moje wszystkie wewnętrzne konflikty okaże się, że nerwica to było tylko złudzenie, że to tylko ślepe poszukiwanie siebie, które znacznie wydłużyło się w czasie. Ewa125 Ja mam identyczne problemy z podejmowaniem decyzji jak Ty. Jeżeli jakoś zaczęłaś sobie z tym radzić to będę wdzięczny za wszelkie wskazówki. To co napisałaś to oczywiście święta prawda, tylko że neurotyk to takie stworzenie, które nie potrafi uczyć się na swoich błędach. Mimo, że są ich świadomi i wiedzą jak unikać życiowych potknięć to ciągle się potykają. Nie wiem jak wam, ale mi wcielanie teorii do praktyki wychodzi ciężko.
  21. ,,Żeby podejmować w życiu prawidłowe decyzje trzeba być dla siebie matką i ojcem, czyli kochać (atrybut matki) i wymagać (atrybut ojca) przy czym jedno nie może istnieć bez drugiego. Nie można tylko kochać siebie lub tylko od siebie wymagać" W. Eichelberger.
  22. Co do postu Bethi to całkowicie zgadzam się z Piotrkiem. Chyba każdy z nas nie ma wątpliwości jaką straszną traumę przeszła Bethi w swym życiu i jej przypadek niewątpliwie daje do myślenia, ale to też skrajność. Jeżeli tyrania i nadopiekuńczość mogą wywołać nerwicę to logicznie rzecz biorąc obie są złe, ale jeżeli ktoś miałby wybierać między nimi to oczywiście wybrałby to drugie (ja np.) i tu ich ciężar gatunkowy zaczyna się różnicować. Na pewno życie doświadczyło Bethi dużo bardziej niż mnie czy innych uczestników tego forum(w tym temacie), nie mniej jednak nasze doświadczenia życiowe przyczyniły się do tego samego, czyli nerwicy, choć u Bethi mogło się to skończyć tragicznie (samobójstwo) i spowodowało w jej osobowości ciężkie chyba nieodwracalne skutki. Dlatego najlepszy jest złoty środek, czyli kochający rodzic dający szansę dla samorozwoju dziecka. Swoją drogą bardzo Cię podziwiam Bethi za niesamowitą moc jaką nosisz w sobie. Rozwijaj w sobie siłę ducha, aby w ciężkich chwilach była tarczą dla Ciebie. Widzisz, mnie skrzywdziła trochę nadmierna miłość moich rodziców do mnie (wiem, co niektórzy o tym pomyślą - jak miłość może krzywdzić?) i spójrz jaki paradoks: ta sama normalność, która mnie krzywdzi Tobie zaczyna pomagać (pokuta Twoich rodziców). Millka też ma rację: zły rodzic to zły rodzic, zbyt dobry rodzic to też zły rodzic a brak rodzica to już w ogóle kanał a wspomniany wcześniej przeze mnie złoty środek to właśnie taka mieszanka tych 3 stylów: rodzic, który ukarze kiedy trzeba (w rozsądny sposób), nagrodzi kiedy trzeba i pozwoli na autonomię kiedy trzeba. Każdy ma swój paradygmat rodziny a w niektórych przypadkach (dzieci z domu dziecka) nie może być nawet mowy o jakimś paradygmacie. Wystarczy, żeby ta rodzina po prostu istniała i w tym względzie przychodzi mi do głowy taka myśl, że ile ludzi tyle teorii i wzorców. Inez3 musisz sobie zdać sprawę z tego, że nie jesteś repliką swojej mamy. Jeżeli zarabiasz na siebie, to to, jak wydajesz pieniądze zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. Ile razy ja się nasłuchałem, że pieniądze na głupoty wydaję a nic porządnego sobie nie kupię i dopóki byłem wyłącznie na ich utrzymaniu to traktowałem te słowa poważnie i wydawałem pieniądze rodziców z rozsądkiem. Dziś kiedy sam zarabiam na siebie i mam ochotę zaszaleć to wydam trochę więcej niż zwykle i czuję się z tym dobrze. Nie można przecież wiecznie oszczędzać, chyba że masz nienajlepszą sytuację materialną (ja mieszkam z rodzicami, Ty wnioskując po tym co piszesz jesteś chyba już na swoim). Czas zadbać o siebie. Jeżeli Twój Bartek ma ochotę Cię gdzieś zabrać to nie krępuj się: kup sobie coś lub pobawcie się w jakimś lokalu choćby miało Ci wypłynąć z kieszeni trochę więcej gotówki. Ja kiedyś bardzo oszczędzałem i miałem duże wyrzuty sumienia kiedy wydałem trochę więcej. 8 miesięcy temu zerwała ze mną dziewczyna, którą bardzo kochałem. Tak to przeżywałem, że oddałbym wtedy każdą zaoszczędzoną złotówkę by choć trochę sobie poprawić humor i wtedy poznałem prawdziwą wartość pieniądza. Uwierz - pieniądze szczęścia nie dają tylko nieraz torują szczęściu drogę a do niedawna myślałem inaczej. Nie warto oszczędzać na szczęściu. Jak śpiewał Rysiek Riedel - w życiu piękne są tylko chwile. Ayrton, w twoim przypadku również przychylam się do komentarzy moich poprzedników. Jeżeli Twój ojciec jest taki jakim go opisujesz to chyba żaden dialog z nim nic tutaj nie pomoże. W jego oczach nie jesteś kimś kogo można poważnie traktować, choć prawda jest oczywiście inna (wszyscy jesteśmy równi). Jego wewnętrzne zakłamanie nie pozwala mu zobaczyć Ciebie jako podmiotu, więc traktuje Cię przedmiotowo jak i całą rodzinę. Nie wiem, czy nadużywa alkoholu (nic o tym nie pisałeś), bo jego zachowanie jest typowe dla alkoholików (coś o tym wiem). Masz o tyle uprzywilejowaną sytuację, że Twoje wykształcenie i posiadane umiejętności pozwolą Ci na dobry start w życie, więc kiedy tylko będziesz miał okazję pójść na swoje to nie wahaj się. Musisz najpierw sam zadbać o siebie, nabrać siły i dopiero podjąć dialog z ojcem (wojną bym tego nie nazwał). Jeżeli będziesz ciągle przebywał przy źródle swoich lęków to albo czeka Cię los Bethi albo przyzwyczaisz się do tego dając się poniżać. Zakładasz firmę, podejrzewam, że jesteś ambitny, masz swoje zainteresowania, więc nie pozwól, aby te cele zniknęły Ci z oczu. Osiągając sukces poza domem pokażesz ojcu ile jesteś wart, że nie jesteś tylko bezwartościową marionetką w jego ręcach. Tylko nie zapominaj, że to Twój ojciec a nie wróg. Martwię się tylko Twoją mamą i siostrą. Mamę mógłbyś zawsze zabrać do siebie, ale z siostrą mogłyby być problemy bo ojciec podejrzewam ma pełne prawa rodzicielskie do niej. Pamiętaj! Na początku liczy się przede wszystkim Twoje szczęście a potem sczęście innych (egoistycznie to zabrzmiało, ale tak właśnie jest) a najlepiej uszczęśliwiać siebie i innych jednocześnie (powiało utopią).
  23. Moim zdaniem wychowanie to nie tylko opieka, ale przede wzystkim przygotowanie młodego człowieka do dorosłości, w której już powinien liczyć przede wszystkim na siebie. Dorosłość to autonomia, umiejętność podejmowania suwerennych decyzji, posiadanie własnego światopoglądu niezależnego od innych, posiadanie własnych granic i umiejętność ich obrony, akceptacja własnej samotności a nieprawidłowa socjalizacja zaburza funkcjonowanie jednostki w w/w kategoriach. Jeżeli by podzielić wychowanie dziecka na takie dwie kategorie: opiekę i socjalizację to przy prawidłowej socjalizacji można jeszcze jakoś usprawiedliwić nadopiekuńczość ze strony rodziców. To naturalne, że rodzice kochają swoje dzieci, dbają o nie, martwią się gdy długo ich nie ma w domu, dbają o to, żeby miały dobry start w przyszłość. Ja muszę się przyznać, że opiekę w domu miałem na bardzo wysokim poziomie i nigdy mi niczego nie brakowało, ale socjalizacja była na poziomie miernym i jeżeli miałbym teraz wybierać między twardym ojcem, który dał mi wszystko a nie nauczył jak żyć, a takim który nie dał mi nic z rzeczy materialnych a potrafił wprowadzić w dorosłe życie to z perspektywy czasu i własnych doświadczeń zdecydowanie wybieram to drugie. Dzieciństwo trwa tylko 18 lat a życie dorosłe jak Bóg pozwoli zatem rodzic ma tak naprawdę niewiele czasu, aby prawidłowo ukształtować swoje dziecko, ale od tego jak to zrobi zależy w dużej mierze jego przyszłe życie, więc choć mam wiele pretensji do moich rodziców, to jednak zdaję sobie sprawę, że wychowanie to nie taka prosta sprawa, bo ciężko określić prawidłowe proporcje opieki nad dzieckiem do dawania mu coraz większej autonomi, choć nie da się ukryć, że opieka to też socjalizacja. Jak powiedziała Millka - życie zweryfikuje nasze poglądy na macierzyństwo i ojcostwo i pewnie ma rację. Zadała też pytanie: czy jej dzieci są szczęśliwe mając nadopiekuńczą matkę. Moja odpowiedź brzmi: nie wiem. Jeżeli ta nadopiekuńczość nie będzie kolidowała z prawidłowym wprowadzeniem dzieci w życie dorosłe to pewnie kiedyś one będą mogły powiedzieć, że mają kochającą mamę i są z niej dumne, czego Ci Millka gorąco życzę. Napisałaś Millka jeszcze, że jesteś teraz nadopiekuńczą matką, bo w dzieciństwie brakowało Ci duchowej opieki ze strony matki. Podam Ci podobny przykład z mojej rodziny: Odkąd tylko poszedłem do szkoły ojciec zawsze dbał o moje wykształcenie. Wyręczał mnie we wszystkim, żebym tylko się uczył i zdobywał jak najlepsze oceny. Robił tak dlatego, że jego ojciec a mój dziadek nie pozwolił mu kontynuować nauki kiedy był młody i przez to nie zdobył wykształcenia. Dlatego chyba musiał sobie założyć, że uczyni wszystko, żebym ja się wykształcił, więc całe życie słyszałem tylko słowa: ,,Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz" tylko przez tą naukę ojciec całkowicie zapomniał o moim wychowaniu i nauczeniu mnie zaradności życiowej, więc obecnie widzę siebie jako ,,socjo-inwalidę" . Dlatego dzisiaj to powiedzenie dla mnie brzmi: ,,Ucz się ucz, bo nauka to nerwicy klucz." Dyplom nie pomoże mi podejmować prawidłowych decyzji życiowych a szczęśliwe dzieciństwo napewno by pomogło.
  24. Toksyczni rodzice - toksyczne wychowanie - toksyczne dzieci. A dla amatorów dobrego kina polecam ,,PRĘGI" z Żebrowskim i Grochowską. To coś o toksycznym wychowaniu w wyniku którego powstaje nerwica.
  25. Wczoraj jeszcze miałem kłótnię ze starym, ale tym razem nie dałem sobie sprzedać poczucia winy i wyrzutów sumienia i czuję się z tym dobrze. Warto stawiać na swoim, choć nieraz trzeba się liczyć z cierpieniem bliskich.
×