3 lata temu zdiagnozowano u mnie fobię społeczną. Problem zaczął się już od czasów gimnazjum. Uchodziłam za taką cichą myszkę, więc inne koleżanki, klasowe gwiazdy zaczęły mi dokuczać. W liceum było jeszcze gorzej. Rywalizacja, 0 przyjaciół. Miałam wrażenie że wszyscy o mnie plotkują, dokuczają mi i śmieją się ze mnie. Po zdaniu matury przesiedziałam w domu nic nie robiąc. Uciekłam od świata, nawet nie próbowałam zdawać na uczelnię. Jednak po roku się zdecydowałam. Dostałam się fuksem na wymarzony kierunek artystyczny, bo ktoś zrezygnował z miejsca a ja pod kreską byłam. Zaczynało być fajnie, jednak gdy spotkałam tam swoje "koleżanki" z liceum które były już na 2 roku, problem powrócił i chyba jest jeszcze gorzej.
Nie mam przyjaciół, nigdy nie miałam chłopaka i nawet się nie całowałam a mam już 22 lata. Brzydka nie jestem, ale gdy mam gadać z jakimś facetem od razu się denerwuję i jąkam jak idiotka.
Nie widzę sensu w życiu. Nic dobrego mnie nie czeka. Jedynie malarstwo zapełnia tą dziurę. Czlowiek-porażka