Hej,
Nie wiem czy to dobry temat.. ale muszę z kimś pogadać, bo znajomi uważają, że przesadzam, za dużo narzekam (może mają rację).. i w ogóle
Mam taką sytuację..
Przychodzę po diagnozę w dręczącej mnie sytuacji.. Mam czy miałam przyjaciela/kolegę (X). Parę miesięcy temu wydawał się mną zainteresowany, ale był to w moim życiu zły czas [depresja] i nie czułam do niego niczego ponad przyjaźni. Później gdy zaczęłam dochodzić do zdrowia zainteresowałam się jego kolegą (Y), dosyć intensywnie, ale do niczego konkretnego nie doszło. Tak się złożyło, że z kolegą/przyjacielem (X) wyjechałam wtedy na parę dni. Spędziliśmy świetnie ten czas i wróciłam nie tyle zmieniając do niego podejście.. co przeszedł mi jego kolega (Y). Nie robiłam nic na siłę, trochę myślałam o moim przyjacielu (wyjechał zaraz po naszym wspólnym wyjeździe na 2msc). Czekałam co będzie jak wróci.. nie czułam zmiany podejścia, ale nie powiem.. brakowało mi go i byłam ciekawa co będzie jak wróci.
No i wrócił.. nim się zobaczyliśmy okazało się, że ma dziewczynę, z którą zdaje się kręcił już przed wyjazdem. Jak się dowiedziałam dziwnie się poczułam, ale jak ich zobaczyłam.. o boże. Udręczałam się miesiąc katując się tym, że są razem, co robią, że do mnie się nie odzywa, że znalazł sobie kogoś na całe życie.. Myślałam, że zwariuje. Dalej idzie mi tak sobie, nie umiem z nimi rozmawiać, nie umiem na nich patrzeć. Nie znoszę jego dziewczyny, każde jej słowo traktuję jako przytyk w moją stronę, pewnie z szalonym przewrażliwieniem szukam u niej złych intencji i cech.. pewnie jest fajna skoro jest z nią szczęśliwy.
Wydaje mi się, że to jakaś dziwna zazdrość czy strach przed samotnością. Może boli mnie już brak jego zainteresowania ? Nie wydaje mi się, żebym żywiła do niego jakieś uczucia, skoro wcześniej się w tym nie rozpoznałam. I takie niezdecydowanie, między X a Y, między Y a X. Ale dalej nie umiem się tym nie katować. Nie chcę być taką zazdrosną osobą, nie wiem jak to wygląda że ich unikam.. przez to tracę też innych, wspólnych znajomych. Siedzę sama w domu i płaczę nad sobą (gratulacje dla mnie). Ale z kolei jak wychodzę gdzieś gdzie oni są.. nie bawię się wcale ;/ poczucie własnej wartości leci mi w dół okropnie, wracam z bardzo złym samopoczuciem. No i nie umiem z nimi rozmawiać, jakby mi ktoś mi wyrywał serce .
Dlaczego jestem taka pokręcona? Boje się, że wróci mi depresja (a może ciągle w niej jestem w końcu to patologiczne przywiązywanie się do ludzi dookoła, dobijanie się, że o mnie nie pamiętają, nie piszą.. że mają swoje życie a ja nie.. poczucie totalnego osamotnienia)
-- 30 wrz 2012, 19:55 --
Hej,
Nie wiem czy to dobry temat.. ale muszę z kimś pogadać, bo znajomi uważają, że przesadzam, za dużo narzekam (może mają rację).. i w ogóle
Mam taką sytuację..
Przychodzę po diagnozę w dręczącej mnie sytuacji.. Mam czy miałam przyjaciela/kolegę (X). Parę miesięcy temu wydawał się mną zainteresowany, ale był to w moim życiu zły czas [depresja] i nie czułam do niego niczego ponad przyjaźni. Później gdy zaczęłam dochodzić do zdrowia zainteresowałam się jego kolegą (Y), dosyć intensywnie, ale do niczego konkretnego nie doszło. Tak się złożyło, że z kolegą/przyjacielem (X) wyjechałam wtedy na parę dni. Spędziliśmy świetnie ten czas i wróciłam nie tyle zmieniając do niego podejście.. co przeszedł mi jego kolega (Y). Nie robiłam nic na siłę, trochę myślałam o moim przyjacielu (wyjechał zaraz po naszym wspólnym wyjeździe na 2msc). Czekałam co będzie jak wróci.. nie czułam zmiany podejścia, ale nie powiem.. brakowało mi go i byłam ciekawa co będzie jak wróci.
No i wrócił.. nim się zobaczyliśmy okazało się, że ma dziewczynę, z którą zdaje się kręcił już przed wyjazdem. Jak się dowiedziałam dziwnie się poczułam, ale jak ich zobaczyłam.. o boże. Udręczałam się miesiąc katując się tym, że są razem, co robią, że do mnie się nie odzywa, że znalazł sobie kogoś na całe życie.. Myślałam, że zwariuje. Dalej idzie mi tak sobie, nie umiem z nimi rozmawiać, nie umiem na nich patrzeć. Nie znoszę jego dziewczyny, każde jej słowo traktuję jako przytyk w moją stronę, pewnie z szalonym przewrażliwieniem szukam u niej złych intencji i cech.. pewnie jest fajna skoro jest z nią szczęśliwy.
Wydaje mi się, że to jakaś dziwna zazdrość czy strach przed samotnością. Może boli mnie już brak jego zainteresowania ? Nie wydaje mi się, żebym żywiła do niego jakieś uczucia, skoro wcześniej się w tym nie rozpoznałam. I takie niezdecydowanie, między X a Y, między Y a X. Ale dalej nie umiem się tym nie katować. Nie chcę być taką zazdrosną osobą, nie wiem jak to wygląda że ich unikam.. przez to tracę też innych, wspólnych znajomych. Siedzę sama w domu i płaczę nad sobą (gratulacje dla mnie). Ale z kolei jak wychodzę gdzieś gdzie oni są.. nie bawię się wcale ;/ poczucie własnej wartości leci mi w dół okropnie, wracam z bardzo złym samopoczuciem. No i nie umiem z nimi rozmawiać, jakby mi ktoś mi wyrywał serce .
Dlaczego jestem taka pokręcona? Boje się, że wróci mi depresja (a może ciągle w niej jestem w końcu to patologiczne przywiązywanie się do ludzi dookoła, dobijanie się, że o mnie nie pamiętają, nie piszą.. że mają swoje życie a ja nie.. poczucie totalnego osamotnienia)