Często zastanawiam się jak wyglądałoby moje życie gdybym nie popełniła tego okropnego błędu w młodości - błędu rozpoczęcia odchudzania, kiedy w ogóle tego nie potrzebowałam, a później zejścia na drogę zaburzeń odżywiania. Katowania się, wyrzucania sobie wszystkiego, wmawiania sobie nienawiści do samej siebie, destrukcji.
Achh, zapewne życie teraz byłoby zupełnie inne, potrafiłabym cieszyć się życiem, bez wyrzutów sumienia, bez codziennej samokontroli, bądź totalnego braku kontroli. Potrafiłabym żyć, a nie tylko egzystować. Tyle straconych lat. Przede mną trudny moment stawiania pierwszych kroków w "prawdziwą dorosłość" i cholernie się tego boję, boję się wszystkiego.
Zaczęłam, mając nie wiem..12/13 lat, zamąciłam sobie w głowie, głodziłam się, potem, objadałam, później odkryłam "cudowną metodę" pozbywania się jedzenia z organizmu poprzez wymiotowanie.... i tak żyłam sobie, albo inaczej "egzystowałam" sobie przez ponad 6 lat. Chudnąc i tyjąc, kontrolując się bardzo rygorystycznie lub funkcjonując totalnie bez kontroli...bez panowania, "klik" - jemy-jemy-jemy-brak kontroli- jest cudownie-nic innego się nie liczy-jest mi dobrze - a potem?? Poziom nienawiści do samej siebie...każdego dnia wzrastał i wzrastał. Znajomi w tym czasie poznawali swoich przyszłych partnerów, wiązali się, a ja - ja zawsze uważałam się za potwora, nie wyobrażałam sobie że mogłabym komuś się spodobać, nie dopuszczałam do siebie nikogo i sama też nigdy nie wyszłam z większą inicjatywą.
Wielokrotnie podejmowałam próby wyjścia, wielokrotnie udawało mi się opanować moje lęki, mój strach, niemniej jednak zawsze przychodził znów ten dzień kiedy wszystko wracało, kiedy na nowo zaczynałam się niszczyć.
Nie wiem co jeszcze mogę napisać. Może po prostu tyle, że tak bardzo chciałabym żyć jak normalny człowiek....który nie analizuje każdego centymetra swojego ciała 24h/dobę, żyć jak normalny człowiek, dla którego jedzenie i cały ten bałagan jest tylko dodatkiem do życia, a nie sensem życia. To smutne...
Wszyscy moi bliscy, czy to rodzeństwo, czy przyjaciele żyją w szczęśliwych związkach, tak bardzo chciałabym też móc taki stworzyć, uciec z tej jaskini samotności którą sobie sama stworzyłam, chciałabym mieć energię by dbać o siebie, chciałabym czuć się jak kobieta, prawdziwa kobieta, a nie wywłoka, tak bardzo chciałabym zacząć żyć. Odżyć.
Tylu rzeczy się obawiam, jestem taka niepewna wszystkiego co mnie otacza, boję się o to czy znajdę pracę, czy dam sobie radę w pracy ("przecież ja nic nie umiem, przecież ja nic nie wiem, kto chciałby takiego pracownika?", wiem że to mój umysł, mój spaczony sposób myślenia o sobie wywołuje takie myśli, bo przecież kończę 5 letnie studia, znam 2 języki obce, nie jest pewnie tak tragicznie a jednak... ), moim "najbliższymi przyjaciółmi" są wyrzuty sumienia i poczucie winy, poczucie gorszości, poczucie, że nie jestem taka jak inni, że jestem gorszym, brzydszym, grubszym elementem. Tak bardzo chciałabym żyć normalnie...