Skocz do zawartości
Nerwica.com

sama-ania

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez sama-ania

  1. Bardzo Ci dziękuję. :) Dzisiaj chcę wyjechać do rodziny na kilka dni, tak sobie myślę, że jak pobędę trochę w gwarze ludzi to mi pomoże nie myśleć. Zauważyłam już dawno, że natłok pracy mi sprzyja... teraz mam tylko długi zaległy urlop i zamiast się cieszyć wypoczynkiem panikuję.
  2. Teraz to mieszkam w miasteczku, gdzie więcej niż 4 pięter nie uświadczysz. Ale w mieście wojewódzkim, gdzie mieszkałam, było niestety sporo wysokich blokowisk. Piski muszę kiedyś wypraktykować. Zamiast nich zamykałam oczy i liczyłam. Jak popatrzę z boku na siebie to wydaje się to być niedorzeczne, ale strach jest bardzo realny.
  3. Nie przejmuj się. Dobry specjalista nie zmusi do leków, chyba, że uzna to za prawdziwą konieczność. Tak uważam. A może przynieść Ci to ulgę i rozwiać wątpliwości.
  4. Miałam piski, minęły same chociaż były uciążliwe. Im bardziej starałam się nie myśleć, tym bardziej myślałam. Mi pomogło zapisywanie na kartkach co mam zrobić i w jakiej kolejności, bo potrafiłam zapomnieć co i jak.
  5. Kiedy 10 lat temu poznałam chłopaka, mieszkał na 11 piętrze. Najpierw chodziłam po schodach. Po 3 miesiącach wchodzenia skapitulowałam i trzęsąc się jechałam windą. Ale nadal jak mogę to wybieram schody, chyba że jest duży przymus (jestem np. z kimś z pracy i nie chcę się wykręcać, że na któreś tam piętro idę schodami).
  6. Dzień dobry, bardzo proszę o jakieś wsparcie. Nerwicę lękową zdiagnozowano u mnie prawie 12 lat temu. Można powiedzieć, że do tego czasu wiodłam normalne życie (wtedy) nastolatki. Lekarz powiedział, że przyczyną mogły być traumatyczne przeżycia w dzieciństwie. Tych było bardzo dużo: widziałam powolne odchodzenie mojego dziadka, potem ciężką chorobę ojca i różne negatywne tego skutki. Zawsze byłam bardzo wrażliwym dzieckiem, dobrze się uczyłam, co było przyczyną wytykania mnie palcami, jako kujona, a ja po prostu lubiłam się uczyć. Szkoła średnia to był błąd. Czułam się zaszczuta i nierozumiana, a z drugiej strony pozwoliła mi rozwinąć skrzydła. W ostatniej klasie liceum dostałam silnych objawów na tle chorobowym (nerki). Choroba była nierozpoznana przez 3 miesiące, byłam błędnie diagnozowana, w końcu dostałam zapaści i ledwie mnie odratowano. Po tym wydarzeniu po raz pierwszy ujawniła się nerwica. Wszystko przestało mnie cieszyć, zamknęłam się w domu, bałam się zostać sama, wyjść do ludzi, w nocy się dusiłam, myślałam, że naprawdę umrę. Lęk przed kolejną chorobą był straszny. Nerwica lękowa spowodowała zmiany w moim widzeniu, wzrok mi się rozdwaja - byłam u wielu okulistów, neurologów, miałam EEG i TK. Wszystko w normie. Lekarze mówią, że wzrok pogorszył mi się na skutek złego przepływu krwi i zalecają leki jak po udarach mózgu (nie wiem, czy regulamin forum dopuszcza konkretne nazwy, więc nie wymieniam). Brałam jakiś czas, ale nie pomogło. Trafiłam na dobrego specjalistę, rozpoczęłam pracę nad sobą. Przez kilka lat było dobrze, chociaż zdarzały mi się epizodyczne napady paniki. Jednak potrafiłam się uśmiechać, być szczęśliwą, nie myśleć o chorobach. Po urodzeniu dziecka wpadłam w depresję poporodową. Czułam się zagubiona. Były chwile szczęścia, ale tylko krótkie. Z pomocą tego samego lekarza wyszłam na prostą. Zaczęłam o siebie dbać, zajmować się dzieckiem, pracuję, mieszkam z mężem i... znowu jest bardzo źle. Dziecko jest już w wieku przedszkolnym. Długi czas nie mogłam się uwolnić od lęku o jego zdrowie. Jakoś udało mi się to opanować, nie panikuję już przy zwykłym katarze itp. Ale czuję, że żyję w ciągłym napięciu. Zasypiając boję się, że umrę i nie doczekam, aż on urośnie. Ciągle jestem zmęczona, chociaż przesypiam noce, nic mnie nie cieszy, czuję się złą matką, bo boję się sama iść z nim na spacer (jest bardzo żywym dzieckiem), bo mam wizję wypadku. Zadręczam sama siebie tak, że nie mogę powoli normalnie funkcjonować. Dzisiaj znalazłam to forum, czytałam i zalewałam się łzami, bo jakbym czytała o sobie. Ciągle mam nerwobóle, ale już je chyba oswoiłam po tylu latach. Ze wzrokiem też już się przyzwyczaiłam, bo co innego mogę zrobić? Zauważyłam, że jak już raz na kilka miesięcy uda mi się bardzo odstresować i jestem szczęśliwa, to też widzę bardzo dobrze i podwójne widzenie zanika. Przez ciągłą apatię i brak chęci do życia cierpi moje małżeństwo. Znamy się długo, mąż wspierał mnie w chorobie, ale widzę, że dalej już nie będzie. Powiedział, że i tak nic to nie daje, że może powinnam zamieszkać w szpitalu. Najgorsza jest jednak hipochondria. Dotyczy ona przede wszystkim skóry. Ciągle wmawiam sobie czerniaka. Badałam się u dermatologa. Jesienią zeszłego roku kazała przyjść na konsultacje latem, bo tylko 2 znamiona trzeba obserwować. A ja już się nakręciłam, że na pewno już mam raka... że jedno mi się od tego czasu powiększyło i guzek rozrósł (lekarz powiedział, że to tłuszczak tylko, ale mam wizję, że się pomylił, bo skóra nad nim jest zmieniona a nie powinna, no ale niby to wtedy widział, ale teraz jest inaczej. Mamy jechać na wakacje, a ja nie umiem o niczym innym myśleć. Najgorsze, że mój terapeuta już jest na emeryturze i mi nie pomoże. Tzn niby mogę dzwonić, ale wiem, że to trochę krępujące... w moim małym mieście, w którym mieszkam od 2 lat, nie ma ani jednego gabinetu psychologicznego, żeby pójść doraźnie.... zresztą po ciągłych wędrówkach po lekarzach nie mam specjalnie już funduszy by iść prywatnie. Musiałabym szukać pomocy w najbliższym mieście wojewódzkim, a to cała wyprawa.... a chciałam po cichu. Nigdy nie szukałam wymówek przed pomocą psychologiczną, ale teraz to po prostu skomplikowane. Nie mam znikąd wsparcia. Mąż ostatnio mi wyrzucił, że miał nadzieję, że będę normalna po tylu latach. Rodzice ciągle wypytują czy wszystko dobrze, a są już starsi i bardzo schorowani i nie chcę ich martwić. Źle sypiam, bo myślę o chorobach, zapominam o tym, co powinnam zrobić, i obsesyjnie myślę o śmierci. Jestem na skraju wyczerpania i załamania. Czuję się jak nikt i na dodatek się boję. Boję się, że dłużej sobie nie poradzę... Przepraszam, że tak długo. Oglądam w kółko zdjęcia, kiedy byłam szczęśliwa i płaczę w samotności jak bóbr. To się nigdy nie skończy, tyle lat walki i czuję, że na nic. -- 27 lip 2012, 21:47 -- Napisałam taki elaborat, że chyba nikomu się nie chce przeczytać do końca. W sumie się nie dziwię.
×