Skocz do zawartości
Nerwica.com

Fioletowa25

Użytkownik
  • Postów

    56
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Fioletowa25

  1. Chodzi o to, że ja nie bardzo widzę inne wyjście. Próby namówienia jej, trafienia do niej logicznymi argumentami po prostu nie działają, bo ona uparcie powtarza swoją mantrę, że robię to tylko po to, by ją dręczyć i umocnić swoją władzę. Zupełnie nie dostrzega zdrowotnych aspektów palenia, kompletnie nie docierają do niej moje apele mimo, że tłumaczyłam jej to wielokrotnie jak dziecku. Zazwyczaj jest bardzo bystra i w innych sytuacjach dobrze się rozumiemy, ale w przypadku rozmów o paleniu zachowuje się tak, jakby uzależnienie odbierało jej rozum. Przykro mi to mówić, ale czasami naprawdę rzuca idiotyczne stwierdzenia pozbawione jakiejkolwiek logiki czy konsekwencji. Potrafi na przykład ze szczerym przekonaniem utrzymywać, że skoro lubi sam akt palenia (trzymanie papierosa, zaciąganie się, wypuszczanie dymu) a nie skutki działania nikotyny, to problem właściwie nie istnieje (nie wiem, jak to rozumieć... uważa, że nie zachoruje, bo pali tak... na niby?). Skoro nie umiem jej przekonać racjonalnie, postanowiłam się odwołać do emocji. Dodatkowo takie ultimatum to dobry sprawdzian dla nas. Jeśli nałóg okaże się ważniejszy, to będzie to dla mnie bardzo ważna informacja - powie mi o tym, że nie zależy jej na mnie tak bardzo. Oczywiście, że nie będę umiała przestać jej kochać od razu, ale czasami nie warto być z kimś, kogo kochamy, jeśli nie spotykamy się z szacunkiem i partnerstwem. Poza tym, jeśli wybierze papierosy zamiast mnie i odejdzie teraz - nadal żywa - to po stracie będę czuła przede wszystkim złość. To łatwiejsze do zniesienia niż rozpacz, prawda?
  2. Zostałam namówiona do napisania tego tematu przez moją partnerkę, którą od jakiegoś czasu usiłuję nakłonić do rzucenia palenia. Twierdzi, że wymagam od niej zbyt wiele i że jestem despotyczna. Problem zaczął się, gdy postanowiłyśmy razem spędzić życie. Wcześniej jej palenie nie przeszkadzało mi, zresztą do tej pory nie mam problemu z "doraźnymi" skutkami palenia, tzn z zapachem, sprzątaniem petów czy kosztami. Martwi mnie to, że długoletnie palenie (moja partnerka pali już od prawie 10 lat) jest praktycznie niezawodnym sposobem na sprawienie sobie raka płuc lub nerek. Szacuje się, że w naszym pokoleniu na nowotwór umrze przynajmniej 30% osób, a rak płuc stanowi najczęstszy przypadek tej choroby, sprawa więc nie jest jakąś abstrakcją. Na dodatek moja partnerka od dziecka ma problemy z sercem. Jestem głęboko przekonana, że walcząc o to, by rzuciła palenie walczę o jej życie. Nie chcę za kilka lat zostać sama, opłakując śmierć ukochanej osoby - śmierć, której można było uniknąć. Usiłowałam jej to wielokrotnie wytłumaczyć. Często stwierdzała, że spróbuje rzucić - ograniczała lub wytrzymywała bez palenia jakiś czas po czym wracała do nałogu. Dwa razy obiecała, że na pewno rzuci palenie. Twierdziła, że nareszcie odkryła w sobie motywację; że teraz już sama tego pragnie. Cóż, wygląda na to, że po prostu mnie okłamała. Cały czas zdaje się nie rozumieć, o co mi tak naprawdę chodzi. Twierdzi, że robię to z sadyzmu, że chcę ją zgnębić. Usiłuje mi wytłumaczyć, że rzucanie palenia to trudne zadanie oraz że palenie jest przyjemne - tak, jakby sądziła, że to ją usprawiedliwia i że są to koronne argumenty przeciwko moim. Jestem w stanie zrozumieć to, jak bardzo jej ciężko i pomóc jej, ale chciałabym, aby wykazała odrobinę wolnej woli. Mogłaby to zrobić chociażby nie przeinaczając moich słów, kiedy o tym rozmawiamy i nie zarzucając mi, że namawiam ją do rzucenia tylko dlatego, że gnębienie jej sprawia mi przyjemność. Na razie w ogóle nie dostrzega moich racji, ma swoją wizję mnie jako potwora, który postanowił dręczyć swoją partnerkę tak nonsensownym wymaganiem (porównała zakaz palenia do zakazu malowania paznokci na pomarańczowo - jako coś kompletnie absurdalnego i nie mającego związku z praktycznymi zagrożeniami). Wkłada mnóstwo energii w przekonywanie mnie, że nie mam prawa wymagać od niej takich poświęceń i że będzie palić, bo jej się to podoba i już. Dzisiaj emocje sięgnęły zenitu. Dałam jej ultimatum - rzucenie palenia jako warunek bycia razem. Chciałabym po pierwsze być ze zdrową osobą a po drugie wiedzieć, że poważnie podchodzi ona do naszej wspólnej przyszłości i do moich obaw o jej zdrowie. Zarzuciła mi despotyzm i wymuszanie swoich racji szantażem emocjonalnym. Odpowiedziałam jej na to, że faktycznie szantażuję ją, bo uważam, że jeśli nie ma dość silnej woli by podjąć właściwą decyzję w tak ważnej i dotyczącej nas obu sprawie, to mam prawo ją do tego zmusić. Chciałabym (tzn właściwie ona chciałaby) zapytać Was o zdanie: Czy to za dużo? Czy stosuję zbyt ostre środki? Czy mam prawo wymagać od osoby, która ma być moim partnerem życiowym dbania o własne zdrowie?
×