Skocz do zawartości
Nerwica.com

Fioletowa25

Użytkownik
  • Postów

    56
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Fioletowa25

  1. Myślę, że jeśli spędzi jedną listopadową noc na łonie natury, na dobre oduczy się tęsknoty za włóczęgą i zacznie czerpać radość z tego, czego teraz nie docenia... Ale tak serio: dlaczego ona nie może dążyć do realizacji swojego prawdziwego marzenia? Oczywiście słowa, że "nie potrzebuje domu" traktuję jako jawną bzdurę. Teraz, gdy wychowuje się w cieple i komforcie może jej się wydawać, że szczęśliwsza byłaby mieszkając w jaskini, ale ludzie po prostu nie są do tego przystosowani. Całkowicie "wolna na łonie natury" nie przeżyłaby nawet miesiąca. Mam nadzieję, że ona zdaje sobie z tego sprawę i to Ty po prostu przesadzasz. Sposobem na realizację jej marzeń jest załapanie takiego kontaktu z naturą, na jaki możemy sobie pozwolić - a jest mnóstwo możliwości. Dlaczego nie może zamieszkać na wsi, bliżej natury? Dlaczego nie zbudować eko-domu? (niedawno głośno było o pierwszej tego typu inwestycji) Domyślam się (skoro piszesz o ocenach w szkole) że jesteście bardzo młodzi. Niech idzie na leśnictwo czy weterynarię, zajmie się pomocą zwierzętom czy ochroną przyrody. Już teraz może jako wolontariusz brać udział w licznych akcjach ekologów, polegających chociażby na liczeniu ptaków w terenie - będzie spać pod namiotem i pić wodę z górskiego źródełka. Może znaleźć dobrze płatną pracę tak, aby każdy weekend spędzać na wędrówkach górskich, nartach czy pływaniu w jeziorach lub morzach. Ma tysiąc możliwości realizacji swoich marzeń i nie powinna siedzieć w domu narzekając, że się nie da. Skoro sama nie potrafi tego dostrzec, to Ty powinieneś jej to uświadomić dla jej dobra. Łatwo powiedzieć "w tych czasach to niemożliwe" i siąść na d* nic nie robiąc. Trudniej iść za marzeniem, ale skoro ona tego potrzebuje to niech to po prostu zrobi. Zmotywuj ją, wspieraj. To właśnie jest rola kochającej osoby.
  2. Werty, sama powtarzam, że partyzantka jest odpowiedzią na tyranię. Niemniej jednak - jak wyraźnie napisałam - akurat w tej kwestii nie miała się czego bać. Ślub - a i owszem - w Polsce. W końcu to jest nasza ojczyzna.
  3. Związałam się z kobietą, która przed poznaniem mnie prowadziła się bardzo "luźno", miała dziesiątki przygodnych partnerów i partnerek oraz kilka związków. Wiem, że nie była wierna żadnej z osób, z którymi związała się przede mną. Teraz ponoć nadszedł czas oczyszczenia i ustatkowania, jesteśmy razem kilka lat, planujemy ślub. Ona przysięga, że jest wierna (przez pierwszy rok od poznania mnie oczywiście nie traktowała mnie jak tej jedynej, ale o tym za chwilę) i ja jej wierzę; tzn. wierzę, że od pewnego wydarzenia, które miało miejsce 3 lata temu, 9 mcy po naszej pierwszej randce nie miała już nikogo poza mną. Problemem jest to, co działo się wcześniej a raczej to, w jaki sposób ( o ile w ogóle) mnie o tym informuje. Wszystko pękło wczoraj, kiedy podczas luźnej rozmowy przy kawie, w obecności naszej koleżanki dowiedziałam się czegoś zupełnie nowego. Postaram się zrelacjonować to tak, jak to wyglądało. Ja ( w żartach): - Wiesz, tak się składa, że wszystkie twoje dziewczyny były od ciebie młodsze. Ona: - Nie, wcale nie. Ja ( sądząc, że wiem o wszystkich dziewczynach, z którymi była w poważniejszych związkach) - Przecież Aśka, Ola i Kasia były młodsze, jedna nawet cztery lata. Ona: - Ale Magda była moją koleżanką ze studiów, a przecież byłam z nią półtora roku. Ja: - Jak to? Ona: - No przecież mówiłam ci, nie pamiętasz? -> O Magdzie mówiła mi tyle, że przyjaźniły się i raz właściwie z głupoty przespały się ze sobą. Rozmawiałyśmy o niej wielokrotnie, bo moja partnerka nadal często widuje się z ową Magdą, która jest bardzo o mnie zazdrosna. Śmieszyło mnie to, że można być zazdrosnym o koleżankę... teraz wszystko się wyjaśnia. Z kalkulacji wyszło mi, że jeśli faktycznie były w związku, to mógł on trwać nawet wtedy, gdy moja partnerka poznała mnie poznała; to by znaczyło, że niechcący odbiłam Magdzie dziewczynę. Teraz przynajmniej rozumiem jej niechęć. Niemniej jednak nie to jest najważniejsze. Czuję się okłamana, a to nie było pierwsze wyznanie poczynione przypadkiem tego wieczoru. Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie zdanie "przespałam się z koleżanką ze studiów" znaczy zupełnie co innego niż "byłyśmy razem półtora roku", prawda? Przedstawię pokrótce listę kolejnych "przypadkowych wyznań", które padły już kiedy się kłóciłyśmy 1) Na koloniach, gdy miała 17 lat przelizała się z wychowawcą i prawie przespali się ze sobą. Powstrzymali się w ostatniej chwili. Oczywiści twierdziła, że już wcześniej mi to powiedziała. Tak, ale ... wcześniej mówiła, że "podobał jej się wychowawca na kolonii". Jest różnica, prawda? 2) W czasie, gdy już się spotykałyśmy, miała 15 facetów i 4 kobiety. Oczywiście znów "przecież już mówiła". Tak, ale mówiła o 1 facecie i 1 kobiecie... 3) Z ową Magdą przespała się nie raz, a dwa razy. Oczywiście "już mówiła". Tylko, że powiedziała, że przespała się z nią raz, a za drugim razem "chciała, ale nie wyszło"... 4) Gdy już byłyśmy zaręczone, kolega (wybaczcie wyrażenie) zrobił jej minetę. Zgadliście: "Już wcześniej mówiła"... tylko że mówiła, że próbował, ale go odepchnęła. Nie wiem, co o tym myśleć. Ona ma mi za złe, że tak bardzo zależy mi na poznaniu jej przeszłości. Twierdzi, że chciałaby to zostawić, iść dalej. Po co w takim razie wraca do tego w takich przypadkowych wyznaniach? Twierdzi też, że pamięć jest zawodna, że pewne sytuacje mogła zapomnieć. Wydaje mi się jednak, że o jakiejś sytuacji można zapomnieć całkowicie, ale nie można zafałszować sobie obrazu. Jeśli pamiętała, że kolega zabierał się do niej to nie mogła chyba zapomnieć, że się ze sobą przespali ani tym bardziej sfabrykować sztucznego wspomnienia o tym, że było inaczej. Poza tym dlaczego nagle jej pamięć miałaby się odblokować ni stąd ni zowąd? Już wcześniej zdarzały się takie sytuacje, ale nie było to tak wyraźne. Zawsze było tak, że przy znajomych, publicznie mówiła coś o swojej przeszłości a gdy się dziwiłam albo byłam zła, wciskała mi kit, że "przecież mi już mówiła" i przy znajomych robiła ze mnie idiotkę. Nie rozumiem, dlaczego mnie tak okłamuje. Gdyby naprawdę chciała zapomnieć o przeszłości to nie chwaliłaby się nią przy kolegach i znajomych. Poza tym przede wszystkim bardzo chciałabym, żeby przyznała się do kłamstwa. Ona cały czas twierdzi albo że mi "już mówiła" albo, że o jakiejś sytuacji zapomniała - czym przeczy sama sobie. Rozumiecie coś z tego? Jak mam z nią rozmawiać? Dodam, że mimo wszystko bardzo zależy mi na tym związku. Tysiąc razy wybaczyłam jej jej przeszłość, dlatego tym bardziej boli mnie kłamstwo, na które sobie po prostu nie zasłużyłam. Niczego jej nie wypominam, nie jestem na nią zła o tę przeszłość i nie ma żadnych powodów do nieszczerości. Nie rozumiem, dlaczego to robi...
  4. "nawet wtedy potrafił się opanować"... Wow, bohaterstwo. Cały czas wracasz do jego picia, chociaż temat nie był tutaj ciągnięty. Coś musi być na rzeczy, skoro tak uparcie się tego wypierasz. Chyba jednak podejrzewasz, że Twój chłopak ma problem z alkoholem - jaki inny mógłby być powód, abyś powtarzała jak mantrę, że nie ma? Poza tym uznajesz za normalne, że po alkoholu robi się agresywny. Jeśli to będzie Twoje "ale" to nie spodziewaj się bajecznej przyszłości z nim. Bardzo dużo kobiet doznających przemocy domowej usprawiedliwia sprawcę mniej więcej tak, jak Ty w tym momencie. Już prawie słyszę "Na trzeźwo to złoty człowiek i tylko po alkoholu mnie bije, ale wcale nie pije dużo". Nie twierdzę, że na pewno tak będzie w Twoim przypadku ale są pewne wskazówki, iż tak się może to skończyć. Mam nadzieję, że będziesz umiała trzeźwo ocenić sytuację. Nie pakuj się w związek tylko po to, by zrobić mamie na złość i pokazać, jaka to już jesteś "duzia i siamodzielna". Przede wszystkim zastanów się nad tym, co tak naprawdę będzie dobre dla Ciebie.
  5. Wiem, pewnie powiecie, że każdy jest inny itd... Ok, odpowiem za siebie. Wiadomo, w czasie kłótni są emocje, jest adrenalina. Idealną sytuacją byłoby wyjść na chwilę, uspokoić się i porozmawiać później, ale nie zawsze się da. Czasami wyrwie się jakieś "ja pier*lę" albo "do cholery". Ok, to są emocje rzucone w przestrzeń. Nikogo nie atakujemy, tak po prostu sprężona para znajduje ujście. Złościmy się na sytuację, "atakujemy powietrze", ale nadal kochamy tę drugą osobę, chronimy ją i szanujemy. Możemy nawet ze złości zdemolować pół miasta, ale ciało i cześć ukochanej osoby pozostają nienaruszalną świętością. Obrazuje to pewien komiks, znaleziony przeze mnie w Internecie. Przedstawiał parę, która kłóciła się gdy nagle zaczął padać deszcz. Mężczyzna wyjął parasol, sam moknąc rozpiął go nad swoją partnerką i kłócili się dalej. Jeśli jednak doszłoby do słownego ataku na drugą osobę takiego, jak użycie wulgaryzmu w odniesieniu do niej czy chociażby powiedzenie czegoś nieprzyjemnego o niej to dla mnie to automatycznie oznaczałoby koniec związku, tak samo jak pobicie. Skierowanie agresji w stronę ukochanej osoby jest dla mnie po prostu nie do pomyślenia. Skoro jest agresja skierowana w czyjąś stronę, chęć wyrządzenia komuś krzywdy, to znaczy, że nie ma miłości.
  6. Nie, nie o to mi chodzi. Nie twierdzę, że autorce tematu dostało się za niewinność. Twierdzę, że cokolwiek zrobiła, właściwą reakcją byłoby kulturalne wyrażenie swojego sprzeciwu, wyjaśnienie związanych z nim negatywnych emocji; coś w stylu "nie życzę sobie takiego zachowania, bo mnie to boli/denerwuje" a nie "ty szmato, ty k*wo". Wulgaryzmy to coś, co w rozmowach kochających się osób po prostu nie może się pojawić - z obu stron.
  7. Intel, Twój durny argument nie jest nawet wart dyskusji, dlatego nie została ona podjęta. Został ośmieszony w popularnym żarciku, krążącym po Internecie. Myślę, że takie podsumowanie mu wystarczy - nie zasłużył na lepsze.
  8. Wyzywał Cię? Może jednak Twój chłopak nie jest taki idealny... Piszesz tak, jakbyś na siłę chciała go usprawiedliwić, a to najlepszy dowód na to, iż sama przeczuwasz, że nie jest on do końca kimś, komu można zaufać. Chyba sama nie wierzysz we własne słowa. Mam przynajmniej taką nadzieję. Piszesz: "Zwyzywał mnie, ale ..." Za rok będziesz pisać "Pobił mnie, ale..." Wiedz, że w takich przypadkach nie ma żadnego "ale". Nawet największą złość można wyładować inaczej, niż krzywdząc najbliższą osobę. Nawet najgorętszy konflikt można rozwiązać kulturalną i spokojną rozmową. Nikt nie ma prawa Ci ubliżać, a już na pewno nie mężczyzna, który powinien obdarzać Cię największym szacunkiem, troską i miłością. W każdym razie zastanów się nad tym związkiem, ale - jak pisał przedmówca - zrób to dla siebie.
  9. To nie rozwód powoduje problemy tylko kryzys w małżeństwie rodziców, a tego niestety nie da się zabronić. Kroki prawne nie sprawią, że rodzice będą się dobrze do siebie odnosić. To raz, a dwa: w przypadku kryzysów jest inna kolejność, niż w przypadku par same sex. W rozbitych rodzinach najpierw jest dziecko, a potem problem (kryzys w małżeństwie). Nie da się zapobiec poczęciu dziecka przez parę, która za 10 lat się rozejdzie, bo ktoś musiałby być jasnowidzem. W przypadku par same sex już w momencie podejmowania decyzji o przyznaniu im dziecka doskonale wiadomo, jakie będą problemy. To tak, jakbyś twierdził, że nie można zabraniać prowadzenia samochodu po pijanemu, bo trzeźwi kierowcy też powodują wypadki.
  10. Niedawno opublikowano obszerną pracę opartą na szeroko zakrojonych badaniach na ten temat. Podobno wykazano istotnie większą tendencję takich dzieci do alkoholizmu, samobójstw i rozwodów. Obawiam się jednak, że badanie może być średnio przydatne, ponieważ mówiło o "dzieciach mających homoseksualnego rodzica" a nie o "dzieciach wychowywanych przez pary tej samej płci". W obliczu silnego lobby sprzeciwiającego się jakimkolwiek psychologicznym, neurobiologicznym czy socjologicznym badaniom tematu chyba przyjdzie długo poczekać na kolejną podobną pracę.
  11. New-Tenuis: ciężko oczekiwać, aby wszyscy wszystkich lubili. Dramatyczna różnica poglądów musi generować niesnaski. Grunt to zachować negatywne emocje dla siebie. Moim zdaniem jeśli masz problem z odczuwaniem sympatii do ultraprawicowca to wszystko jest ok - w końcu tworzenie grup, podziałów, sojuszy, sympatii i antypatii jest bardzo pierwotną, ewolucyjnie uzasadnioną tendencją człowieka. Gorzej, jeśli masz problem z powstrzymaniem się przed okazywaniem niechęci takim osobom albo z przebywaniem w ich towarzystwie. Agresja czy nieuzasadniony lęk w każdym przypadku są niepokojącymi objawami. Werty: coś żywo interesujesz się historią ruchu LGBT jak na osbę, której ten temat "wisi". Wiesz, podobno dowiedziono, że największymi homofobami są kryptogeje... Poza tym coś Ci się nie klei Twoje credo: "Jestem spokojny i tolerancyjny, ale wciskam się w temat i rzucam tam stek bzdur gęsto przetykany wulgaryzmami najniższych lotów oraz kompletnie niezwiązany z tematem" bo...? Nie wydaje Ci się to nieco niekoherentne?
  12. Werty - masz osobowość mnogą, czy ktoś Ci się włamał na konto? Musisz się zbadać albo lepiej pilnować hasła. To, co pisałeś w fyfnastu postach wcześniej nijak się nie da pogodzić z ostatnim. Skoro "wisi" Ci ten cały problem to po co trollowałeś? Ktoś Cię pytał o zdanie o moim życiu seksualnym? Ktoś Ci kazał czytać ten temat? Nie jedz flaków, skoro ich nie lubisz. Vian... o ironii słyszałaś? Mam na przyszłość czynić me żarty bardziej zrozumiałymi, by wyrwać się Twojej obławie?
  13. W Wawie żyje 2,5 mln ludzi, a brakujące 500.000 to nie ludzie tylko cioty. Teraz rachunek się zgadza :)
×