Skocz do zawartości
Nerwica.com

k123

Użytkownik
  • Postów

    66
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez k123

  1. Jest ze mną coraz gorzej, tylko moj partner traktuje to poważnie. Chcę się leczyć, ale nasze fundusze są bardzo skromne (a zaplecze na kasę chorych w mieście bezwartościowe). Jeśli pójdę na terapię muszę się liczyć z tym, że nie wykończymy domu, nie kupimy upragnionego samochodu, a zima chyba będziemy chodzić w japonkach. Mam wyrzuty sumienia, że to wszystko pójdzie na mnie.. Bo mam jakieś głupie zaburzenia.. A kiedy tylko się czuję lepiej zawsze rezygnuję, bo potrzebuję pieniędzy.. Poza partnerem nie mam w nikim wsparcia, muszę ciągle udawać kogoś innego bo inaczej mnie szykanują (rodzina).. Nie wiem czy w ogóle mnie stać na terapię.. Nie wiem jak postąpić, zeby czuć że dobrze robię..

     

    Psychologa źle odbieram, nie jako lekarza tylko w ten sposób, że musisz zapłacić komuś żeby móc godzinę opowiadać o tym co Cię boli, bo nikt inny nie chce tego słuchać..

     

    Bardzo mnie bolą słowa mojej rodziny, która mówi, że mam za dużo czasu i dlatego jestem "nienormalna", a jak zamiast na terapię pójdę np na siłownię to mi to lepiej zrobi, bo to wszystko z nudów.. Dają mi do zrozumienia że jestem beznadziejna i powinni mi dać popalić, żebym zrozumiała jak mam dobrze..

    Odpowiedzcie mi na takie pytanie.. Dziś dali mi popalić, myślałam o zemscie, ale miłość do rodziny jest zbyt silna.. Pomyślałam, że napisze do mamy dłuuuugi list o swoich uczuciach i że jeśli nie jest w stanie mnie zaakceptować i wspierać to się mają wszyscy do mnie nie odzywać, boję się tylko, że się obrażą i nigdy już mi nie pomogą (sa bogaci co daje mi poczucie bezpieczeństwa), a tym gorzej ze stracę pracę (pracuję z rodzicami i siostrami), a oni jakoś uzależnili mnie od siebie i wierzę, że gdzie indziej wytrzymałabym godzinę..

  2. Opiszę wszystko od początku. Podobno od najmłodszych lat mam obsesję na punkcie toalety, rodzina zna mnie z tego że na wszystkie okazje chciałam wc na kółkach, było to tak dawno że nawet tego nie pamiętam. Później (a może wcześniej, w sumie to nie wiem) nie chodziłam do toalety w szkole bo dzieci bawiły się w otwieranie drzwi, których przecież nie dało się zamknąć. Któregoś dnia posikałam się wracając, chyba zdarzyło się to kilka razy. Bałam się szkoły (z innego powodu) i codziennie rano było mi niedobrze (jeśli szłam do szkoły). Podobno był to zespół jelita drażliwego (w podstawówce), ale niedawno wyczytałam że to zwyczajnie fobia szkolna. Miałam raz na jakiś czas napadowe bóle brzucha z biegunką - nie wiem czy z nerwów czy to choroba. Za chorobą może dziś przemawiać to, że często po imprezach bardzo doskwiera mi układ pokarmowy. Później się zaczęły biegunki w szkole kiedy zaczynał się rok szkolny - po miesiącu przechodziło i wracało po dłuższej przerwie od szkoły. Ogólnie całe życie miałam depresje i byłam ciągle przerażona, ale w gimnazjum po zawodzie miłosnym wpadłam w starszą nerwicę, tak że już się nie odzywałam. Rodzice nie chcieli mnie leczyć poza jedną wizytą kiedy było źle i stwierdzali ze już nie będą za to płacić, nie rozumieli tego. Kiedy poszłam do pracy okropnie sie stresowałam, ciągle miałam biegunkę. Do tego studia zaoczne. Od tego czasu w stresie pojawia się silna biegunka. Raczej wychodziłam normalnie z domu, chociaż zdarzały się "problemy", szczególnie na wakacjach, kiedy z plaży było daleko do łazienki, wtedy wracałam, ale ogólnie nie przeżywałam tego jakoś bardzo. Ostatnio zaczęło się nasilać, szczególnie źle działały na mnie sklepy - od razu pojawiał się ból brzucha, straszne gazy, a po chwili biegunka. Gdziekolwiek szłam (już od dawna) brałam leki na uspokojenie i biegunkę, chociaż jeszcze nic mi nie było. Pomagały mi pewnie tak, że dawały mi "pewność" że nic się nie wydarzy. W sklepach jednak nie działało (do spożywczych tylko chodziłam ze spokojem) i tak wszystko było tak jak pisałam. Leków oczywiście było coraz więcej, ale tylko częściowo pomagało. Kilka tygodni temu miałam wypadek biegunkowy podczas ślubu siostry, czułam straszną panikę, oczywiście nie zdążyłam do łazienki (a wzięłam 2x tyle leków co zawsze). Okropne upokorzenie. Teraz w ogóle nie wychodzę z domu, tylko jeżdżę do pracy, nawet nie chodze do sklepu na przeciwko po mleko. Na początku oczywiście uważałam, że jak będę chodzić to wszystko wróci do normy, oswoję się z lękiem, ale w sumie było tylko gorzej, bo utwierdzało mnie w przekonaniu że nie bedzie normalnie. To nie jest tak, że się boisz i możesz czekać aż minie, chyba że będziesz chodzić z pieluchą, bo kiedy już się zacznie to już trzeba iść do łazienki i żadna relaksacja tego nie zmieni, jak już nie bedzie trzeba iść drugi raz. To wszystko mnie jeszcze dobilo i cały czas czuję lęk, bo wiadomo że świat wymaga, żebym żyła normalnie. Rodzina nawet nie potrafi tego pojąć i się ze mnie nabijają. Dzisiaj miałam kryzysową sytuację w drodze samochodem do pracy, bo musiałam czekac za kierowca który wszedł na chwilę do sklepu.

     

    We wrześniu mam iść do psychiatry, ale w między czasie też muszę jakoś żyć, przez to wszystko kłócę się z partnerem. Niby rozumie, ale też bez przesady żeby teraz stwierdził że nigdzie nie będziemy wychodzić a on będzie wszystko za mnie robić. Chodzimy razem tylko do sklepu z toaletą, ale teraz i tak strasznie mnie boli tam brzuch i jest to dla mnie koszmar. Najgorsze jest to, że w połowie sierpnia jedziemy na wakacje, raczej nikogo nie dziwi że on nie będzie chciał cały czas siedzieć w domku. Kupiłabym sobie pieluchy, ale nie chce żeby partner się do mnie zniechęcił, zreszta sam stwierdził że tak będzie i szczerze mówiąc wcale mnie to nie dziwi.

     

    Jak mam dotrwać do tej wizyty i czy ona mi w ogóle pomoże?

  3. Poradzcie cos proszę!!!!Jestem z dzieckiem sama bo mąż pracuje za granicą,od lat zmagam się z nerwicą,ale latem jest najgorzej.Wszystko się nasila,córka ma wakacje i ja musze jej je wypełnić,automatycznie zaczynam się czuć żle fizycznie-zawroty głowy,lęk i ciągłe zmęczenie,a powinnam tryskac energią bo nie pracuję mam ,,tylko,, dziecko i dom do ogarniecia a jak słysze ,,mamo chodzmy na rower,, to chce mi się płakać,jestem wiecznie spięta i przestraszona a w głowie mam mętlik,do tego mam ogromną presję psychiczną żeby temu dziecku zapewnić rozrywkę,ale tak w głebi duszy to mi sie flaki wywracają tak tego nie lubię robić,pomyślicie wyrodna matka ,ale ja nic nie poradze ,ze tak czuje.Przez większosć czasu czuję się poprostu chora nioc mi się nie chce ,mam wrażenie że jestem uwięziona przez własne dziecko a nie umiem tego zmienic,mąż musi wyjeżdzac do pracy ,a ja nie poradze sobie sama z pracą i dzieckiem,dodam ,ze nie mam nikogo kto by mi pomógł,rodzice,teście odpadają.zreszta poprostu sie boje ze nie pogodze wszystkiego i tu znowu strach ja poprostu ciagle sie boje,!!!!Co wy na to? :zonk:

     

    Co ja na to? Tu nikt Ci nie powie, że to dziwne:) ja to doskonale rozumiem, też mam podobnie, ale jakoś nie udało mi się znaleźć na to sposobu.. Mi pomaga tylko ucieczka od domu, to jest od obowiązków i presji..

  4. Z tego da się wyjść, tylko tak jak już niejedna osoba tu pisała, do ego potrzeba naprawdę dużo pracy nad sobą plus sprzyjające warunki z otoczenia. Ale to możliwe, naprawdę.

     

    Moje pytanie do tego: jak wyglądają "sprzyjające warunki otoczenia"? :)

     

    Bo mam wrażenie że mi ich brakuje, w domu nikt mnie nie rozumie, nie wspiera, czuję się osaczona, oceniana. Z drugiej strony martwię się, że kiedy się wyprowadzę wykończy mnie presja wypełniania obowiązków domowych (nigdy nie mogę się do tego zmusić), zmartwienia o pieniądze (jestem trochę zakupoholiczką..), że załamie się siedząc sama.. Sama nie wiem co mi będzie "sprzyjać".. Jak tworzyć sobie dobre warunki..

  5. Ja jestem teraz na studiach i pracuję, wbrew pozorom jest mi teraz dużo łatwiej, jest inaczej, lepiej. Wszystkie poprzednie szkoły były dla mnie koszmarem. Co gorsza nikt nie rozumiał czemu się zachowuje jak się zachowuję, czemu się nie uczę.. I nadal jest mi ciężko z tym, że nikt nie zrozumiał i nikt nie pomógł.. Mogłabym powiedzieć było minęło, ale te rany, kiedy się je rozdrapie są bardzo bolesne.

     

    W przedszkolu zawsze miałam tylko jedną koleżankę, w ogóle nie pamiętam innych dzieci i nigdy się z nimi nie bawiłam.

     

    W podstawówce było tak samo. A jak przyjaciółki nie było to spędzałam przerwę obok wychowawczyni. Miałam paranoje na punkcie wf-u, byłam najmniej sprawna i panicznie się bałam przewrotów. Przez wf w ogóle nie chciałam chodzić do szkoły. Codziennie rano było mi strasznie niedobrze, płakałam, ciągle myślałam ile zostało czasu do kolejnego wfu, ile zajęć do końca roku. Rodzice brali mnie do lekarza z brzuchem ale nigdy nikt nie postawił diagnozy, a to było z nerwów.. Na szczęście później (na samym końcu) dostałam zwolnienie z wfu, bo miałam w przedszkolu złamaną nogę i chociaż jest moim przekleństwem, to za to ją kocham, bo w każdej szkole raz ćwiczyłam raz byłam zwolniona, a ćwiczenie władało moim umysłem.

     

    W gimnazjum jak w każdej szkole na początku marzyłam i robiłam wszystko, żeby było lepiej. Wieczna zasada - nowa szkoła, nowe życie. Ale miałam jak zwykle jedną przyjaciółkę (dzięki bogu że chociaż ją) i masę kłopotów przez nietrafne ulokowanie uczuć. Załamywałam się coraz bardziej, zaczęłam wagarować bo nie moglam wytrzymać, nie mogłam się uczyć i nigdy nie wiedziałam czemu. Było trochę dobrych chwil, wzloty i upadki, ale był okres w którym mozna powiedzieć byłam na dnie. Wszyscy uważali że "taka już jestem - dziwna". Pamiętam jeszcze, że w czasie kiedy ćwiczyłam na wfie miałam takie coś, że robiło mi się slabo, źle widziałam, nie mogłam trafić w piłkę.. Czułam się fatalnie zmuszona do tego i było mi wstyd za to, że tak się dzieje..

     

    W liceum znowu to samo - jedna przyjaciółka, chociaż jak zwykle staralam się.. Niestety ona ciężko choruje i często jej nie było, bardzo ciężko mi było samej, wydawało mi się że wszyscy się na mnie patrzą, czułam się nikim. Moja klasa była jakaś dziwna, z nikim nie dało się dogadać (nie tylko według mnie, a zdążylam zyskać trochę śmiałości do ludzi). Cały czas miałam ochote uciec i robilam to, nie wytrzymywalam, nie byłam w stanie się w ogóle uczyć i nie wiedziałam czemu. Przyjaciółka robiła to samo, tyle, że z lenistwa.. ja ciągle myślałam o szkole, moj umysł nigdy się nie relaksował, w domu też nie było kolorowo. Mialam ciągle dobre chęci, ale nic z tego..

     

    Na studiach udało mi się znaleźć znajomych, gdyby nie oni, pewnie rosłaby fobia społeczna, ale muszę przyznać że całkiem dobrze się na nich czuję. Dużo mi dała zmiana wizerunku, "upiększenie", było to dla mnie zawsze bardzo ważne. Mialam na początku ciężkie chwile w pracy, ale teraz da się żyć. W szkole jadę na persenie i Laremidzie.. Niestety muszę, chociaż się dobrze tam czuję..

     

    I tak właśnie wygląda moje życie ze szkołą.

     

    Cieszę się, że mogłam to z siebie wyrzucić. Tylko dlaczego nikt nigdy nic nie zrobił? Może dlatego, że byłam taka od początku, nikt nie widział mnie innej..

  6. Ja co jakiś czas wpadam na to, żeby iść, ale nie chodzę, bo po jakimś czasie uświadamiam sobie na nowo przyczyny.

     

    Kiedy byłam mała ciągle było mi niedobrze itp i rodzice brali mnie do lekarza, ale nigdy nic u mnie nie stwierdzono. Potem odkryłam u siebie nerwicę i zespół jelita drażliwego i już znam przyczyny mojego samopoczucia. Wiem, że to nie są choroby niebezpieczne. Uświadomienie sobie tego daje poczucie komfortu i więcej spokoju. Zamartwianie się "co mi jest?" jest dla nas szkodliwe, bo nerwy wszystko pogarszają. Jeśli nadal masz wątpliwości radzę iść do lekarza rodzinnego i opowiedzieć mu, co u siebie podejrzewasz (w sensie że może to być na podłożu psychicznym), pogadacie, może się uspokoisz.

     

    Co więc uważam że najlepiej przejść się do rodzinnego i pogadać o swoich podejrzeniach i uzyskać potwierdzenie, wyjaśnienie i stosowną ewentualną pomoc.

  7. Jak radzicie sobie z codziennością? Z pracą, relacjami z ludźmi, obowiązkami domowymi? Czy macie u kogoś w związku z chorobą "fory" (np nie wymagają, że zawsze będzie porządek i ugotowany obiad)? Czy codzienność was nie przerasta? Jak ogólnie wygląda wasze życie z chorobą?

  8. Jak rozmawiać o chorobie?

     

    Jako że mój facet jest jedyną osobą, która mi w miarę wierzy w to co mówię o swoich objawach chciałabym z nim porozmawiać o chorobie. Wiem, że będę w jakikolwiek sposób się z nią borykać do końca życia, dlatego chciałabym, żeby ją zrozumiał, wiedział co powinien robić, jak mi pomagać. Chciałabym też, żeby wiedział, na jaką skalę to problem, jak może to oddziaływać na nasze przyszłe wspólne życie, czego się może po mnie spodziewać i jak często..

    Problem polega na tym, że zupełnie nie wiem co mu powiedzieć, bo problem chorób psychiczny jest dla większości niepojęty i krępujący, boją się z niewiedzy, w sumie jak dowiedzą się więcej też to jest przerażające.. Boję się, że jak będę od razu zupełnie szczera, to go to przerośnie, wystraszy się, że przyszłość ze mną to nie jest dobry pomysł (bo przecież musiałabym mu powiedzieć że nie mogę wstać sprzed telewizora wieczorem i odtrącam go często wcale nie przez hormony) Nie wiem co mam mówić.. A jak się mnie zapyta jak mi pomóc to nie mam pojęcia co powiem.. Chcialabym powiedzieć prawdę, ale tak, żeby wierzył, że i tak może być dobrze.

    Mieszkaliśmy kilka dni razem (tak wyszło), zestresowało mnie to trochę i przerosło (odpowiedzialność za porządek, jedzenie, zakupy, do tego praca i szkoła) i odeszło ze mnie całe życie, siadła mi, zmartwiło mnie to, pomyślałam wtedy, że nigdy mi się nie uda ułożyć sobie z kimś życia.. Przecież mu tego nie powiem!

     

    A o rozmowe z rodziną to nawet nie pytam, bo oni nigdy nie zrozumieją czemu jestem ciągle zmęczona i nie chcę nic robić po pracy i nie przestaną mi wmawiać lenistwa..

     

    Ogólnie w ogóle nie umiem o tym rozmawiać tak, żeby nie wyjść na leniwego głupka z dobrymi wymówkami..

  9. Mam ewidentne objawy nerwicy. Trochę boję się, że moje kłopoty ze zdrowiem to nie tylko to, ale badania nie wykażą, że wszystko to jest od nerwicy, mogłabym jedynie wykluczać różne choroby poprzez badania, ale nigdy nie będę mieć pewności, że na żadną nie cierpię..

     

    Co mi jest? Mam lęki, trzęsą mi się ręce, mam problemy z równowagą, skupieniem, szybko się irytuję, czuję się zmęczona, nie mam energii na cokolwiek, mam mroczki i zawroty głowy kiedy wstaję z kanapy, przy nachylaniu, wysiłku fizycznym, ciągle czuję lęk (nie wiem przed czym).. Ogólnie utrudnia mi to normalne życie.

     

    Nerwicę mam zdiagnozowaną, ale było to już lata temu. Brałam wtedy leki, ale było mi po nich dużo gorzej i po kilku miesiącach postanowiłam to rzucić (to było niebezpieczne dla mnie, raz prawie wpadłam pod samochód).

     

    Kilka razy rozpoczynałam terapię, ale nic z tego nie było.. Stosunkowo niedawno zaczęłam od nowa, poukładałam sobie w głowie, w końcu psychoterapeutka powiedziała, że wszystko jest ze mną ok, dobrze myślę itd..

     

    Nie mam już problemów czysto psychicznych, ale pozostało to złe samopoczucie.. Mam wrażenie, że nigdy nie będę przez to mogła żyć zupełnie normalnie i szczerze mówiąc nie wiem, czy dam radę to całe życie dźwigać.. Gdyby nie to, myślę, że byłabym zupełnie szczęśliwa..

     

    Co powinnam zrobić?

×