Skocz do zawartości
Nerwica.com

k123

Użytkownik
  • Postów

    66
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez k123

  1. Dręczy mnie życie w świecie norm i konwenansów, nie widzę nadziei, żeby życie stało się fajne, jeśli mam oszczędzać, pracować i ciągle spełniać wymagania innych. Jestem nieszczęśliwa, chora i nawet nie wiem jak musiałoby wyglądać moje życie, żeby było ok, mam zaburzenia i tyle, terapia prowadzi tylko do akceptowania rzeczywistości, i tak żyjemy, ale co to za życie?

     

    Ostatnio dojrzewa we mnie wielkie marzenie.. Chcę wziąć wielką pożyczkę, wyjechać, mieszkać sobie, nie pracować, kupować co zechcę, ryzykować, a kiedy kasa się skończy.. Skończyć ze sobą..

     

    Co o tym myślicie?

  2. Cóż, mogę powiedzieć, że też nigdy nie czułam się sobą. Później zaczęłam brać antydepresanty aby leczyć zespół jelita drażliwego i jakoś tak przestałam przeżywać wszystkich wokół i poczułam, że, że tak powiem, jestem bo chcę, a nie bo muszę. Ale wiadomo, leki to tylko podkładka pod terapię.. Tak więc już się na nią zapisałam, bo cudowne działanie tabletek zaczyna się wyczerpywać.. Reasumując, moim zdaniem nie da się znaleźć siebie nie pozbywając się najpierw lęku przed światem, dopiero gdy się go pozbędziesz poczujesz siebie - czyli swoje prawdziwe reakcje na otoczenie. Powodzenia;)

  3. Chcę się was poradzić.. Nie wiem czy pamiętacie mój problem.. Chodzi o męczące mnie biegunki w stresie, które przez przykre wydarzenie domyślcie się jakie zamieniło się w lęk przed biegunką co zamknęło mnie w domu. Biorę leki (narazie mam co jakiś czas podnoszone dawki, więc ciągle wracają skutki uboczne), terapii jeszcze nie zaczęłam, staram się stawiać sobie wyzwania i podołać im, staram się żyć normalnie, robić coraz bardziej "straszne" dla mnie rzeczy.. Teraz zastanawiacie się jaki to ma związek z tym wątkiem.. Otóż główny mój lęk jest przed ludźmi, ocenianiem. Największym dla mnie koszmarem jest szkoła, już zanim mi się pogorszyło ledwo pozdawałam egzaminy, bo dręczyła mnie biegunka i trudno było zwyczajnie tam wysiedzieć. Teraz na zajęciach nie mogę przestać o tym myśleć, wychodzę na ćwiczeniach i ciągle myślę ze wszyscy myślą że jestem jakaś nie halo, na zajęcia na których wiem że nie będę mogła iść do toalety kiedy chcę w ogóle nie chodzę.. Nie wyobrażam sobie nawet, że wysiedzę na kolokwium lub egzaminie. Tak więc pomyślałam o urlopie dziekańskim. Studiuje zaocznie, z pracą daję sobie jakoś względnie radę, więc to nie jest odcięcie się od życia. Chciałabym się podleczyć, popracować nad lękami związanymi z sytuacjami społecznymi szczególnie necechowanymi ocenianiem i tak dalej.. Teraz mam wszystko zdane więc dostanę urlop, nie chcę po prostu ryzykować, że wywalą mnie ze studiów bo nie zdam egzaminów bo biegunka mi na to nie pozwoli. Te wszystkie lata poszłyby na marne. Wiem, że trzeba podejmować wyzwania, ale myślę, że teraz jest ono dla mnie za duże i muszę pozostać przy swojej metodzie małych kroczków, bo później takie straszne przerażające sytuacje sprawiają, że cofam się do punku wyjścia.. Czy uważacie, ze to dobry pomysł? Wrócenie na studia jako "ostateczne wyzwanie" :)

  4. Tylko się nam wydaje, że moglibyśmy uciec od świata, ale to niestety nie jest prawdą.. Codzienność jest wszędzie. Leczysz się? Jeśli tak, to pozostaje walczyć z tym dalej.. A jeśli nie, to pozostaje iść do psychiatry.. Ja idę dzisiaj, jest coś o co chcę zapytać, pomyślałam, że może masz podobnie do mnie.. Zauważyłam otóż, że kiedy jestem przed miesiączką to nie wiadomo dlaczego zaczynam odczuwać głęboki smutek i nieustannie myślę o samobójstwie, zastanawiam się więc czy ma to jakieś związki z hormonami i czy coś można z tym zrobić.. U ciebie też to się pojawia w takich ramach czasowych?

  5. Słuchajcie.. Czy wy uważacie, że da się tak żyć? Czy macie nadzieję, że będzie "normalnie"? Czy komuś się w ogóle udało?

     

    Jestem strasznie przybita, ja "normalne" dni w moim życiu mogę policzyć na palcach jednej ręki. Fakt, leczę się dopiero od miesiąca, bo teraz mam możliwość decydowania sama o sobie, ale jakoś nie wierzę w leczenie choćby dlatego, że wszyscy tu nadal jesteście (gdybyście szybko zdrowieli pewnie ten temat by was już przestał interesować). Ciągle myślę o samobójstwie - nie jest to jakaś silna potrzeba, zwyczajnie nie widzę dla siebie nadziei. Nie potrafię funkcjonować w świecie w takim stopniu, jakiego się ode mnie wymaga (już nie mówiąc o tym co ja bym chciała wymagać od siebie). Całe życie tylko stres przed sytuacjami społecznymi, lęk przed ocenianiem, uciekanie ze szkoły, później w pracy biegunki do krwi, i znowu studia, załamanie 9 miesięcy w roku (studia), kiedy to ciągnąc pracę, naukę, porzucając obowiązki domowe zamykam się w sobie nie dając sobie rady i zastanawiając się kiedy partnera to wykończy (przecież ma też swoje problemy). W dni wolne kombinowanie jak z nikim się nie spotykać i jak wywinąć się od pójścia do teściowej na obiad albo i nawet do kina. Zero przyjemności z życia, bo wszystko co powinno sprawiać przyjemność jest zbyt przerażające. Nawet jak czytam książkę to tak "wchodzę" w ten świat, że jakoś nie potrafię się z niego wydostać i mam lęki.. Ba, nawet nie ma z kim o tym gadać, bo jedyna osoba które nie uważa tego za śmieszne fanaberie to mój partner, fakt mogę trochę pogadać, ale nie za bardzo, bo ile on może unieść moich problemów, podczas gdy mnie interesują tylko i wyłącznie moje problemy. Mówię mu tylko jak czuję się koszmarnie, a zazwyczaj tylko chwalę się kiedy mi trochę lepiej. Głupi, zakochał się we mnie w moim najlepszym okresie, kiedy to byłam na diecie i schudłam i poczułam się wartościowa. Ale to już minęło.

     

    Co myślicie? Warto żyć? Przyznaję że często myślę, że teraz ciężko zostawić partnera, ale lepiej zrobić to zanim nie mam dzieci, ich to już nie zostawię tylko dlatego że mi ciężko.

  6. Dzięki za link:) Teraz mogę powiedzieć swoje wnioski.. Rzeczywiście opis do mnie pasuje i cieszę się, że tu trafiłam, ponieważ wcześniej te wszystkie cechy postrzegałam jako wady. W moim otoczeniu nie ma osób podobnych do mnie, więc zawsze byłam tłamszona a nawet drwiono ze mnie, szczególnie z moich pomysłów doskonalących organizację z pracy nad którymi spędzałam długie godziny. Wszyscy uważali, ze pomysły są dobre, ale wszyscy woleli rozwiązania skupione na tu i teraz, co jak sądzę jest bardziej zgodne z ich osobowościami. Teraz widzę przed sobą nowe możliwości i myślę że w moich cechach jest siła i czas je wykorzystać jak należy. Bardzo poprawiło mi to humor więc dziękuję:) No i myślę, że jednak pójdę na drugie studia czyli na psychologię o których zawsze marzyłam. Już za rok :)

     

    -- 28 wrz 2013, 13:18 --

     

    PS Myślę że wiele moich problemów wynika z poczucia ogromnej odmienności od innych.

  7. INFJ

    Introvert(89%) iNtuitive(25%) Feeling(38%) Judging(22%)

    You have strong preference of Introversion over Extraversion (89%)

    You have moderate preference of Intuition over Sensing (25%)

    You have moderate preference of Feeling over Thinking (38%)

    You have slight preference of Judging over Perceiving (22%)

     

    nic z tego nie wiem:)

  8. Hmm ja zawsze miałam duży pociąg do jedzenia, tak jakby to była jedyna rzecz która mi sprawia przyjemność. 3 lata temu zaczęłam się odchudzać, schudłam 20kg w rok, później chciałam trzymać się zdrowej diety, ale odstępstw bywało coraz więcej.. Do tego nienawidzę jeść wszystkiego co zdrowe, na widok warzyw robi mi się niedobrze. Ja ciągle wracam na dobrą drogę i odpuszczam, ale już jakoś odechciewa mi się ze sobą walczyć bo coraz gorzej mi to wychodzi i niestety zaczynam myśleć o wymiotowaniu.. Bo czas leci a ja jestem coraz większa.. A tak wspaniale się czułam będąc normalna.

     

    -- 26 wrz 2013, 15:06 --

     

    Oczywiście to nie tak, że tylko nie trzymam się diety, ale po kryjomu jem słodycze, szukam sposobności żeby jechać do fast foodu itd.. Bo gotować to mi się nawet nie chce ze względu na deprechę.

  9. No widzisz, wydaje mi się, że ja nie mam swoich ambicji tylko spełniam oczekiwania innych. Kiedyś miałam dużo pomysłów na siebie, ale nawet nie zaczynałam nie wierząc w siebie. Jestem niestety perfekcjonistką, jeśli jest szansa na porażkę to boję się chociaż zacząć i od razu przestaje to być fajne i przyjemne. Nakręcam się, a później jakby tematu nigdy nie było.

     

    Kiedy mam dużo czasu i już wypocznę to wtedy pojawia się coś pozytywnego w mojej głowie, myślę co bym chciała teraz porobić. Ale taki stan jest raz na pół roku. Na więcej za mało czasu, weekend jest dla mnie za krótki żeby się w pełni zrelaksować. Poza tym łatwiej idzie jak jestem zupełnie sama, a nigdy nie jestem.

     

    Bardzo ciekawy jest Twój pomysł, chętnie zapoznam się z Twoją książką:)

  10. abstrakcyjne shity rozkminiacie. Marylin Monroe powiedziała: "pieniadze szczęścia nie dają, dopiero zakupy"

    w ogóle cały temat to jakis kaprys z braku laku. za kilka lat autorka watku przyzna rodzicom rację. i prawdopodobnie doceni to co ma, bo nie wszyscy mają tyle szczęścia.

     

    Oczywiście że doceniam to co mam, to mnie jeszcze bardziej dobija, bo wiem, że niczego mi nie brakuje, a ja i tak non stop myślę o śmierci bo nie mogę sobie wewnętrznie poradzić. Myślę sobie, że jeśli w powiedzmy "sprzyjających" warunkach czuję się źle, to naprawdę jest ze mną źle.

     

    Tak naprawdę temat nie do końca miał dotyczyć pieniędzy. Chodzi o to, że dusimy się w tym co powinniśmy robić. Nie mówię, że powinno się rzucić pracę i zamieszkać w lesie, ale można by zaingerować chociaż w to co się robi po pracy zarobkowej. Pytałam, czy warto poświęcać swoje zdrowie a może i życie dla tego co powinniśmy robić, a dobija nas to i wykańcza psychicznie. Mamy swoje ideały: powinnam być szczupła, fit, uczynna, dla wszystkich miła, spotykać się z rodziną której nie interesuję jako osoba, byc ambitna, osiągać same sukcesy i tak dalej, dalej i dalej.. Gubimy siebie, to co lubimy robić, to o czym kiedyś marzyliśmy, chwilę na refleksje. Ja np muszę mieć czas dla rodziny, a przez to nie mam czasu dla osób którym na mnie zależy, rodzina tylko chce stwarzać pozory ideału a nigdy ich nie obchodzi co u mnie. Marnujemy życiową energię żeby być idealni i przykładni, a kiedy jestem sama otwieram butelkę wina i idę do sklepu po czekoladę w tajemnicy przed partnerem i zastanawiam się czy zapisać mieszkanie jemu czy tacie, czy temu kto zapłacił bo go stać, czy temu który wydał wszystko co dał radę w krótkim życiu zarobić i poświęcił miesiące ciężkiej pracy na wykończeniówkę. I tak siedzę i rozmyślam nad śmiercią, bo przeraża mnie świat i to co mnie czeka, bo mam dość choroby, rodzina udaje że nic się nie dzieje, partner ma mnie dość bo ile można. Czy więc nie byłoby lepiej i zdrowiej PO PRACY wypiąć się na wszystko, nie słuchać nikogo zajmowac się tylko tym, co nam serce dyktuje? Tylko żeby chciało dyktować w takim stanie, kiedy już nie masz ochoty nawet się wykąpać.. I żeby wola i asertywność były takie, by mówić innym "nie".. Oczywiście wiadomo, nie można miec wszystkich gdzieś, ale myślę że w końcu gdzieś spotka się samego siebie, a wtedy uda się ułożyć relacje z innymi po swojemu.. I może wtedy da to szczęście, bo będziemy znać nasze oczekiwania od tej relacji i co możemy jej zaoferować.

  11. To może być psychika ale nie musi. Często poleca się po wykluczeniu wszystkich chorób psychiatrę, ale myślę, że niektóre choroby są trudnowykrywalne, do tego ci nasi specjaliści.. Więc może łatwiej sprawdzić czy psychiatra pomoże, a jeśli nie, to założyć, że powinno się jeździć po specjalistach.. Jedno jest pewne - wyjdzie taniej niż jeżdżenie po specjalistach od wszystkiego:)

  12. Mam te same problemy.. Kiedy mieszkałam z rodzicami, to kiedy cokolwiek miałam zrobić wpadałam w agresję, kiedy coś robiłam to się czułam jakby mi kazali przerzucać węgiel po 5 dobach pracy bez snu. W szkole zawsze miałam problem, żeby się czegokolwiek nauczyć. Teraz mam swój dom, partnera, no i czeka mnie ostatni rok (niezbyt wymagających) studiów, po których śliskam się wykorzystując wiedzę i inteligencję innych, bo sama nic bym nie potrafiła zrobić. Teraz właśnie pisałam pierwszy rozdział pracy dyplomowej, oczywiście źle mi poszło i muszę poprawiać, uzupełnić o źródła. Miałam 3 miesiące, został tydzień, ja dopiero obskoczyłam biblioteki i co? Wszystko wypożyczone. Ogólnie z praca i nauką mam ten problem o którym mówiliście, mysli rozmywają się. Niestety kiedy siadam do takiego czegoś z czym myślę, że sobie nie poradzę to czuję lęk, odkładam to, a kiedy się zmuszam to nawet nie wiem na co patrzę i co czytam, chętnie bym już rzuciła ta szkołę bo teraz tak nie wiem co robić że wolę już umrzeć, ale tata płacił za całe studia więc nie mogłabym mu tego zrobić. Ogólnie nie mam ochoty robić nic, nawet rzeczy które kiedyś były przyjemne, ale jeśli czegoś naprawdę nie chcę robić a muszę, to właśnie mam agresję, rozdrażnienie, bolą mnie plecy jakbym się napracowała, robi mi się słabo.. I jak tu z tym żyć?

     

    No i też nie zgodzę się, że systematyczność pomaga. Ja kiedy dochodziłam pod ścianę jakoś się brałam chociaż było ciężko, ale po paru dniach miałam już zupełny kryzys i przestawałam się odzywać, ogólnie byłam w złym stanie bo nie mogłam już tego znieść i czara goryczy przelewała się..

  13. Czy ma ktoś jakieś rady i swoje sposoby radzenia sobie w rozmowie? Ze znajomymi i rodziną nie mam takich problemów, bo wiem, że nie muszę robić dobrego wrażenia, nie muszę myśleć, czy kogoś urażę... a z nowymi osobami... trzeba uważać i wszystko się nagle blokuje :/ Bardzo potrzebuję jakiejś rady, bo nie chcę zostać na studiach sama jak palec...

     

    Tu się zawiera odpowiedź na twoje pytanie. Wszystko zależy od tego, czy starasz się dobrze wypaść. Moim zdaniem należy prowokować rozmowy i okazywać zaangażowanie, ale jednocześnie podchodzić do tego tak, że nic się nie stanie jeśli ktoś cię nie polubi, nie to nie. Staraj się, a dalej niech się dzieje co chce. Pomyśl, że jeśli nienaturalnie ci zależy, to masz mniejsze szanse że ktoś cię polubi. Jeśli ktoś ma Cię lubić, to Cię polubi, trzeba tylko dać się poznać (prowokować kontakt).

  14. Wstydem jest dla mnie przyznać się, że pragnę rzeczy materialnych, jest to trudne. Nie jest dla mnie fajne, że nie byłam na wakacjach a nowym domu nie zrealizowałam tego, co chciałam. Niestety, trzeba mieć pieniądze nie tylko na złote pierścionki, ale też na dobrego dentystę, terapeutę, karnet na siłownię, wygodne buty ze skóry, by kupić komuś prezent na jaki zasługuje, uczyć się, robić coś w życiu itd. Nie mówię więc o tym, że rzucę pracę i powiem "teraz mam czas na wszystko", a nic nie będzie mnie stać. Mam pracę z potencjałem, są jednak różne drogi. Mogę się trzymać swojego zajęcia, a mogę gnać jak szalona chociaż wiem, że to nie dla mnie. Może zostawiając sobie w obowiązku tylko to co muszę, znajdę czas na to co chcę, a to wskaże mi nową drogę, która jak by nie było może też się okazać zyskowna. U mnie w domu się inwestuje, a przecież są zawody z zamiłowania na których się zarabia. Najbardziej dręczą mnie te studia, one mnie dobijają do reszty. Mój tata za nie płaci, nie powiem mu przecież że mam to gdzieś i je rzucam..

  15. Wywodzę się z rodziny z zamiłowaniem do pracy i interesów, wszyscy mają pieniądze, pracują właściwie cały czas, są mądrzy, inteligentni, ambitni, silni... Mi marzy się iść w ich ślady ale niestety, nie tylko przez chorobę, nie nadaję się do tego. Trudno jest mi pogodzić się z tym, że miałabym zawsze czuć się gorsza przez mój status finansowy. No i bardzo ich podziwiam, zwyczajnie ich naśladuję.. Mam problemy na studiach, studiuję finanse, nie interesuje mnie to, nie radzę sobie.. Mam problemy z pracą na wyższych stanowiskach, nie wytrzymuję tego psychicznie.. Rzeczy których pragnę to raczej dla mnie ideał niż to, co sprawiłoby mi przyjemność. Zastanawiam się czasami, czy dla swojego zdrowia (leczę się na zaburzenia lękowe, przez nie prawie nie wychodzę z domu, no i na depresje) nie lepiej byłoby się wypiąć się na wszystko i wywrócić życie do góry nogami. Póki co jedyna decyzja niezgodna z moimi ideałami wyniesionymi z domu to partner którego nie interesuje robienie interesów. Jest wspaniałym człowiekiem, mam wrażenie że to jedyne, co daje mi szczęście. Mam wrażenie, że tylko on na całym świecie jest taki jak ja (w sumie nie mam przyjaciół i widuję się tylko z rodziną). Może więc lepiej dla mnie byłoby rzucić te okropne studia, mimo że większość za mną, przestać gonić za pieniędzmi, więcej czasu poświęcać sobie, mieć normalne weekendy i spotykać się z ludźmi, może wziąć ślub, urodzić dziecko, spokojne sobie żyć.. Może iść na inne studia, które póki co mi się nie przydadzą, ale są chociaż interesujące.. Ale z drugiej strony nie można być jak dziecko, beztroskim, myśleć że "jakoś to będzie".. Moje obecne życie bardzo utrudnia mi leczenie. Może jednak warto podejmować ten niesatysfakcjonujący trud? Co myślicie? Młodość jest krótka, a ja za bardzo się stresuję żeby się nim cieszyć. Czasami wydaje mi się, że za mało czasu spędzam na tym co lubię i to blokuje moją osobowość..

  16. Witajcie. Ja żadnego mojego dnia nie mogę ocenić pozytywnie. To przykre, mam to czego pragnę w moim wieku (21), mam piękne mieszkanie, miłość swojego życia, wystarczającą ilość pieniędzy, prace którą lubię, pomagającą (niestety nie empatyczną) rodzinę, jestem na studiach, cierpię jednak na lęk przed biegunką (który się nią kończy), a kiedy jestem w domu dręczą mnie niepokój i poczucie, że coś jest nie tak, powinnam robić coś innego, nie jestem wystarczająco pracowita, dobra itd. Tak więc albo jedno, albo drugie, tudzież oba na raz. Życie zamieniło się w koszmar i boję się, bo wszystko przez moje dolegliwości mogę stracić. Mam wielkie marzenia i oczekiwania wobec siebie, ale sama nie wytrzymuję swojej presji. Tydzień temu dotarłam do psychiatry, biorę leki i mam nadzieję, że będzie lepiej, mam wrażenie, ze to moja ostatnia nadzieja i ostatni moment, aby coś się zmieniło i moje życie się nie rozpadło..

     

    Odpowiedzcie na moje pytanie.. Psychiatra zapisał mi na 14dni połowę dawki, później całą, uprzedził, że mogę się bardzo źle czuć, i że po ok dwóch, trzech tygodniach powinnam poczuć poprawę, ale ta będzie powolna i stopniowa. Minęło 7 dni, powiem szczerze, że coś tam mi trochę może dolega, ale nie czuję się wiele gorzej, czy to może znaczyć, że lek nie działa? Jak poprawiał się wasz stan po lekach?

  17. ladywind, ja odebrałam to zdanie w ten sposób, że wg k123 facet to jakaś istota niższa, gorsza, niemyśląca.. :roll:

     

    Fakt, brzmi to tak, ale moje doświadczenia są takie, że facet mówi że ok, rozumie i tak dalej, a co jakiś czas rzuca mu się temat, że mu ciężko, że trzeba coś z tym zrobić, ze nie może wytrzymać.. i tak było ze wszystkimi facetami z którymi byłam, a ja jak zauważyliście jestem kobieta i nie mam takich problemów, stąd mój wniosek, że faceci nie mogą bez tego żyć a kobiety tak:) Tak więc wybaczcie jeśli kogoś uraziłam, to wynika z moich doświadczeń. Chociaż wiem, że może uroiłam sobie, że związki rozpadały się tylko przez to, bo ciągle ciągle wydaje mi się, że przez tą niechęć do seksu jestem bezwartościowa dla partnera.

  18. Przypuszczam że większość z nas ma problemy z niskim libido, ponieważ ja sama mam problemy zastanawiam się, jak jest dokładnie u was i czy da się coś zmienić, czy może macie jakieś rady jak sobie z tym radzić żeby związki się nie rozpadały?

     

    Opowiem wam moją historię.. Zawsze kiedy się zakochuję (właściwie chodzi o zauroczenie - pół roku lub rok) mam nagły odwrót wszystkich chorób. Kiedy byłam bardzo młoda pojechałam na wakacje do kolegi w którym się kochałam, niestety okazało się, że noce chętnie ze mną spedzał, w dzień przypominało mu się, że to "tylko przyjaźń". Kiedy wróciłąm do domu miałam najgorszy epizod chorobowy - patrzyłam tylko w jeden punkt i się nie odzywałam. W pierwszym związku miałam dużą ochotę na seks, ale to było przed moim pierwszym razem, który okazał się dramatyczny (to znaczy bolało :) ), później wręcz nagle wpadłam w depresję czy co to tam było, pojawiła się silna awersja seksualna (źle się czułam nawet kiedy mnie trzymał za rękę) i związek się rozpadł, ale dopiero po 1,5 roku, więc długo się męczyłam. Do teraz nie wiem, czy wpływ ma na mnie to zdarzenie czy taka już jestem. O dziwo w kolejnym związku (znowu zakochanie) minęły wszystkie smutki i w łóżku też było normalnie. Po jakimś czasie znowu straciłam zainteresowanie seksem. Było to jednym z powodów rozpadu związku. Kolejny związek trwający do teraz okazał się moim najbardziej udanym. Niby ochota była na początku, ale nie było już we mnie dawnej otwartości, no i przyznam że chyba z powodu tylu nieudanych związków miałam dość duży dystans do tego, czy to się w ogóle uda, do seksu mam uraz w taki sposób, że wiedziałam już, ze jest on powodem cierpienia, kłótni, rozstań i wolałabym żeby go nie było. Na wszelki wypadek uprzedziłam chłopaka kiedy zaczęliśmy się spotykać, niestety on był prawiczkiem i nie wiedział, że jego apetyt rośnie w miarę jedzenia, a ja na samym początku byłam dość ognista:) Teraz mieszkamy razem i nic się w tej sferze nie dzieje a on jest sfrustrowany i nie przestaje się starać. Mnie w ogóle nie interesuje ten temat, a nawet trochę brzydzi. Nie czuję się "sexi" mimo że nie mam nic do swojego wyglądu. Może inaczej, potrafię się poczuć seksownie jeśli wiem, że nie będzie się to wiązało z kontaktem seksualnym, czyli nie przy swoim partnerze. Zdarza mi się raz w miesiącu, że moje ciało daje mi znać o jakiejś potrzebie, ale wole wtedy obejrzeć film erotyczny.. Zdarza nam się co nieco, kiedy mam dobry dzień, wtedy nie powiem, jest fajnie, ale przez większość dni (29 w miesiącu :) ) kiedy się zbliża to zdarza mi się nawet wpadać w panikę, cały czas robię wszystko zeby mnie tylko nie dotykał w erotyczny sposób i po intymnych miejscach, potrafię go wręcz uderzyć jeśli jest zbyt natrętny. On wie że mam problemy, ale jest tylko facetem.. Nie myślcie, że jest jakiś agresywny, on często robi coś np na żarty, albo jakoś mu się weźmie na czułość, ale ja od razu reaguję "boże nie", źle się czuję i panikuję. Dodam, że chętnie się po prostu przytulam, nie mam problemu.

     

    Możecie coś poradzić? Nie chciałabym stracić partnera, ani być przez to do końca życia samotna, bo tego właśnie ciągle się boję. A takiego człowieka jak on ze świecą szukać, pomaga mi w leczeniu, wykonuje dużo obowiązków domowych, świetnie się z nim bawię, lubimy to samo, mamy takie samo podejście do życia, bardzo go potrzebuję do szczęścia, daje mi poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, przede wszystkim akceptację.

     

    Seksuologów u mnie nie ma, nie wiem kogo się radzić, może wy się interesujecie i możecie mi jakoś pomóc.

  19. Może pocieszy Cię, że ja mam (w pewnym sensie) gorzej, bo kiedy wychodzę z domu dostaję biegunkę, na ślubie siostry puściły mi zwieracze i od tej pory codziennie myślę jak przeżyję mój ślub bez śmierdzącej niespodzianki. Bardzo pragnę ślubu, ale jakoś chyba nie będzie to możliwe, bo nawet jeśli to wyleczę to dzień ślubu jest tak stresujący że na pewno mnie to dopadnie. Niestety.

     

    Myślę, że musisz to przetrzymać, wszystko będzie dobrze. Zabezpiecz się jakoś, żebyś się pewniej czuła, np uprzedź księdza, ze może będziesz musiała na chwilę wyjść bo "robi ci się słabo". Może inni się nie zgodzą, ale ja uważam że możliwość skorzystania z "kół ratunkowych" pomaga, dając poczucie bezpieczeństwa.

  20. Mi poczucie bezpieczeństwa dają teraz przede wszystkim partner w sensie emocjonalnym, a głównie pieniądze (trzeba kupić jedzenie, gdzieś mieszkać, można iść na terapię, zrobić cos dla siebie, stac nas na lekarzy itd). Kiedy mieszkałam z rodzicami oni dawali mi poczucie bezpieczeństwa, bo wiedziałam, że wszystko co może mi realnie zagrażać to "ich problem" (głód, brak dachu nad głową, choroba) i wierzyłam, ze oni ze wszystkim potrafią sobie poradzić - bo póki co tak jest, podziwiam ich. Straciłam to poczucie na jakiś czas, kiedy w rodzinnej firmie gorzej się wiodło.

  21. 1. czy macie objawy w postaci poczucia (przez całe życie) odmienności, wyjątkowości, takiego myślenia, że mam swój odmienny świat i nikt nie jest w stanie go zrozumieć?

    2. jako jeden z objawó tego zaburzenia wymienia się potrzebę rzymania się bliskich, rodizny - jako takiej ostoi bezpieczeństwa - czy ktoś z Was ma inaczej - że woli trzymać sie z daleka od rodziny, bo czuje, że to są obcy ludzie, czują do nich odrazę, mają urazy itd?

    3. czy mieliście gdzieś wewnątrz głęboko ukrytą (mimo na co dzień odczuwanej lękowości, nieśmiałości) potrzebę błyszczenia, gwiazdorzenia - takie poczucie, że "mógłbym/mogłabym byc wielki/-a gdyby nie te moje przypadłości, gdyby moje zycie inaczej się ułożyło, gdyby nie to, gdyby nie tamto"?

    4. czy macie takie podejście "wszystko albo nic", niemożność pogodzenia się z byciem przeciętnym, takim "po środku", potrzebę skrajności (będę najlepszy albo będę najgorszy, byleby nie być nijakim!)?

    5. czy macie problem z określeniem włąsnej tożsamości, poczucie "mnie nie ma", "nie iwem jaki jestem"?

    6. czy ktoś ma taki objwa/mechanizm obronny w postaci życia wyobraźnią, w której prowadzi sie niemal drugie życie, co stanowi rodzaj kompensacji tego, co się traci w życiu rzeczywistym?

    7. poczucie, że "nigdy tak naprawdę nie byłem/am sobą", poczucie przez całe życie, tak jakby, że si coś udaje, ale jakby nieświadomie, nie ma się na to wpływu, po prostu nie wie się kim się jest, a jakoś trzeba funkcjonować, więc jest wrażenie, jakby bycia kimś kim się naprawdę nie jest??

     

    Mi nikt tego nie diagnozował, ale mogę odpowiedzieć bo myślę, ze to cała ja..

    1. Teraz mam raczej poczucie że jestem inna i dziwna w negatywnym sensie, jednak był okres w mojej młodości kiedy wierzyłam, że jest we mnie cos wyjątkowego, że może jeśli mam myśli bardzej głębokie niż inni, to może mam jakiś wpływ na umysłu ludzkie itp, myślałam że pojęłam prawdy, których nikt nie pojął, od podstawówki śniło mi się, że jestem superbohaterem, jane z xmanów..

    2. Z jednej strony chcę, żeby dali mi spokój, ale jakos nie potrafię bez nich żyć, dają mi poczucie bezpieczeństwa chociaż są dla mnie okropni, biorę zwykle ich zdanie z którym się nie zgadzałam za niezaprzeczalna prawdę, wierzę im kiedy mówią o mnie coś złego..

    3. Ja cały czas myślę, że gdyby nie moja nerwica to teraz bym była wymiatającą bizneswomen i wszyscy by mnie uwielbiali - skąd mam czy to nie jest prawda? I cały czas wyrzucam sobie wszystko, co jest niezgodne z "wypełnieniem" tej wizji

    4. Ja wole być nijaka niż najgorsza, ale ogólnie nie znoszę gdy ktoś jest lepszy ode mnie (nawet jeśli nic nie robię w tym kierunku), to nie mówi mi "nie starałam się" albo "nie mam do tego talentu", tylko "jestem beznadziejna". Poza tym wolę mieć wszystko albo nic, czyli albo mam np piekny dom, albo nie chcę żadnego. A jak nie mogę z tego powodu mieć żadnego to w ogóle nie widzę sensu życia.

    5. Ja nie wiem jaka jestem przez pkt 6.

    6. Mam w wyobraźni drugie życie, problem polega na tym, że kiedy znajduję się w "wymarzonej" sytuacji to czuję, ze to w ogóle nie ja, więc ja to ja, czy ja to ta z marzeń? Nie jestem szczęśliwa bo ciągle mam wyobrażenie jakie powinno być moje zycie (wyobrażenie o czlowieku idealnym który jest przeciwieństwem mnie), czyli oczywiście będąc tą "inną osobą" też nie jestem szczęśliwa. Mam fantazje że jestem nie wiadomo kim (piosenkarką np)

    7. Tak, co ma źródło w poprzednim pkt.

     

    Teraz zobaczyłam, że mam problem:P

×