wyjść z doła udało mi się przed maturą. nie o to chodzi, że zaczęłam się uczyć. chodzi o kontakt z ludźmi. odbudowałam go na nowo. w węższym wymiarze, ale i tak nie narzekałam. przyjemnie wspominam ten okres, szczególnie urodziny. byłam pewna nadziei. tego dnia czułam się szczęśliwa i tyle, choć wcześniej wątpiłam, że ten dzień może tak wyglądać.
teraz chyba znowu zaczęło się psuć... właściwie chodzi mi o jedną osobę, ale bardzo ważną - przyjaciela, który ciągle wyciągał mnie z czarnej dziury xd rozumiał jak nikt inny. czyli od tej pory, bez pomocy, radzę sobie z przeciwnościami losu. kwestia przyzwyczajenia. po prostu trochę mi zajmie oswojenie się z tą sytuacją.
a bierności już nie chcę. stać w miejscu oznacza cofać się. czasem, na siłę, ale pilnuje by moje znajomości nie psuły się, a stale rozwijały