Witam
Jestem tu nowa. Nie wiem, czy wybrałam dobry temat. Jeśli nie - przepraszam.
Mam 22 lata i nie chce mi się już żyć. Moje życie to jedno wielkie pasmo porażek. Wszystko zaczęło się w liceum. Nie zdałam z matematyki. Podeszłam oczywiście do poprawki, ale jej nie zdałam. To był dla mnie ogromny cios. Gdyby nie to, że pilnował mnie kolega to pewnie już by mnie nie było. Musiałam się jednak pozbierać. Powtarzałam klasę. Skończyłam szkołę, ale nie mam matury. Nie zdałam z matematyki. Podchodziłam już trzy razy (teraz w maju trzeci i pewnie też nie zdam). Gdybym wtedy zdała normalnie do następnej klasy nie musiałabym się męczyć z matmą, zdałabym maturę i poszła na studia. A tak dwa razy rozpoczynałam szkołę policealną. Po 3-4 miesiącach rezygnowałam. Brakło motywacji. Trochę też przez pracę.
Prawka też nie mogę zdać…
Pracuję w zakładzie produkcyjnym, teraz na dwie zmiany (wcześniej były trzy). Wstaję rano, idę do pracy, wracam to idę spać, później wstaje, kąpiel i znowu sen. Kiedyś wsiadałam na rower, jeździłam na rolkach, spotykałam się ze znajomymi, a teraz nawet na to nie mam ochoty.
Jestem kibicem. Kiedyś często jeździłam na mecze siatkówki, piłki nożnej, a w tym sezonie na palcach jednej ręki mogę zliczyć na ilu meczach byłam. Siatkówka mnie kiedyś uratowała, ale teraz nawet ona traci sens. Nie chce mi się już ruszać z domu.
Najgorsza jednak jest samotność. Mam przyjaciółki i zawsze mogę na nie liczyć, ale chodzi mi bardziej o to, że nie mam chłopaka i nigdy nie miałam. Ja wiem, że on nie będzie rozwiązaniem każdego mojego problemu, ale przy nim byłoby mi łatwiej. Dlaczego nie mam faceta? Ja uważam, że to wszystko przez to, że jestem osobą przy kości…Próbowałam schudnąć. Przeszłam na dietę, ćwiczyłam, biegałam, ale po tygodniu, dwóch już mi się nie chciało. Wszyscy mi powtarzają, ze głupia jestem, ze tak myślę, ale nie potrafię znaleźć innego wytłumaczenia.
Coraz częściej mam myśli samobójcze. Kilka razy nawet pisałam już listy pożegnalne, ale brakuje mi odwagi by skończyć to moje beznadziejne życie...