Witam wszystkich,
Postanowiłem przedstawić moją historię w skrócie. Tak na poważnie to zaczęło się na studiach, chociaż mam wrażenie, że zawsze byłem bardziej nerwowy niż rówieśnicy. Wcześnie straciłem bliską mi osobę i pewnie to też jakoś się odbiło… Lata dzieciństwa, młodości zawsze byłem otoczony ludźmi-znajomi, rodzina i były to silnie więzi. Po wyjeździe na studia zaczęło tego brakować i trudno było się odnaleźć wśród nowych ludzi. Ogólnie nie należę do zbyt otwartych osób i b. długo poznaję ludzi…To też zacząłem odczuwać jakąś pustkę, coraz gorzej czułem się psychicznie i fizycznie. Chyba nie tak wyobrażałem sobie wyjazd na studia. Pojawiły się pierwsze objawy somastyczne, których oczywiście nie utożsamiałem z nerwicą. Pierwszy i drugi rok zleciały, na 3 wszystko ruszyło z kopyta. Zaczęło się od poważniejszego przeziębienia, którego dość długo nie mogłem wyleczyć. Po czasie zacząłem intensywnie myśleć, że chyba coś jest ze mną nie tak, bo ten okres choroby wydawał się zbyt długi, a ogólnie byłem już wyleczony z przeziębienia. Niestety przyszły nowe objawy, mało związane z przeziębieniem (szybkie męczenie się, pocenie, nadwrażliwość jelit, nieprzespane nocki, coś bym tam jeszcze znalazł) zacząłem je porównywać do objawów poważnych chorób. Najpierw miałem raka płuc, później ziarnice, nawet sepse przez chwilę i oczywiście szukałem potwierdzenia w internecie. Dziś, przypominając sobie tamten okres czasem chce się śmiać, ale wtedy byłem bardzo przerażony. Oczywiście zacząłem biegać po lekarzach badania, kontrole, a moje wyniki b. dobre. Jakiś lekarz po drodze napomknął, że może udałbym się do psychiatry, ale ja najpierw chciałem sprawdzić czy nie mam innych chorób. Na szczęście czy też nie, trafiłem na polecanego lekarza chorób wewnętrznych, który wtedy powiedział, że mam depresje (teraz wiem, że to natręctwa). Dostałem pierwsze leki asentre+coś tam na sen i po kilkumiesięcznej kuracji czułem się jak nowo narodzony. Niestety ani ja ani lekarz nie pomyśleliśmy wtedy o terapii, powiedział, że jak nastąpi nawrót to wtedy do psychiatry. Po 1.5 roku niestety przyszedł nawrót. Powodem nie były żadne choroby ale utrata przyjaźni, nie nie osoba nie umarła, po prostu przyjaźń się skończyła. Udałem się na pierwszą w życiu wizytę u psychiatry, którego podejście trochę mnie zdziwiło, no ale są różne metody leczenia. Na drugiej wizycie lekarz stwierdził, że skoro nie potrafię się otworzyć to terapia nie ma sensu. To też zakończyłem tam wizyty i postanowiłem, że sam się uporam z tym stanem. Przez rok mi się udało. Swoją drogą, miałem do czynienia u tego psychiatry przez chwilę z terapią oddechową i uważam to za b. dobre pomoc przy nerwicy ale b. trudne do nauczenia. Teraz, tzn od jakiś 2 miesięcy czuję, że znów jest źle. Objawów znacznie mniej, ale są 2 które w zupełności wystarczają. Natłok myśli oraz ściśnięte serce (nie wiem czy ktoś miał taki objaw, mam wrażenie, że ktoś mi cały czas w ręku zdusza serce), czasem nawet przez to się garbię, żeby złagodzić dolegliwość. No i teraz znów nastał czas na leczenie…Z tej strony moje pytanie? Dziś byłem w pewniej przychodnii i Pani w recepcji powiedziała mi, że tam terapie prowadzą psycholodzy, do których skieruje mnie na wizycie psychiatra…Czy terapie ogólnie tylko prowadzą psychologowie? Czy psychiatrzy też? Jako ,że wcześniej nie było u mnie terapii to nie jestem do końca świadomy jak to wygląda. Jeśli ktoś mógłby wytłumaczyć…Tak wygląda moja historia….
Pozdrawiam